17 sierpnia bieżącego roku w Berlinie odbyło się spotkanie ministrów spraw zagranicznych Niemiec, Francji, Rosji i Ukrainy. Cel spotkania: znaleźć rozwiązanie, które doprowadzi do zatrzymania spirali przemocy na wschodzie Ukrainy.
Jakie efekty dla zatrzymania rozlewu krwi na Ukrainie miało wyżej wymienione spotkanie? Otóż efektów brak. Kilka godzin po spotkaniu czterech ministrów spraw zagranicznych w Berlinie, na Ukrainie doszło do kolejnego okrucieństwa. Prorosyjscy separatyści ostrzelali cywilny konwój z uchodźcami.
Jakie ustalenia zostały przyjęte na spotkaniu wspomnianych szefów dyplomacji? Rozmówcy doszli do wspólnego stanowiska, że nadal należy rozmawiać. Pomimo że spotkanie w Berlinie z dnia 17 sierpnia bieżącego roku pomiędzy ministrami spraw zagranicznych Niemiec, Francji, Rosji i Ukrainy nie przyniosło żadnych konkretnych rezultatów, szef niemieckiej dyplomacji Frank-Walter Steinmeier i tak odtrąbił sukces. Jego zdaniem mamy do czynienia z postępem, albowiem stwierdził on, iż w niektórych punktach rozmów został osiągnięty sukces. Jednak Steinmeier nie wyjawił jakich kwestii dotyczą punkty, o których wspomniał, ani nie podał szczegółów w sprawie rzekomego sukcesu, który – jego zdaniem - osiągnięto podczas spotkania w Berlinie.
W kontekście berlińskich rozmów czterech ministrów spraw zagranicznych, tak naprawdę tylko Władimir Putin może mówić o prawdziwym sukcesie. Wszak to nadal on, pretendujący do tytułu cara, utrzymuje inicjatywę w kontaktach z krajami Unii Europejskiej. Albowiem rosyjski prezydent udowodnił, że rozmawia tylko z tymi, z którymi chce rozmawiać. Zaś ci, którzy z nim rozmawiają muszą przyjąć wszystkie jego warunki, zanim rozmowa w ogóle się odbędzie. Rosyjski prezydent nie tylko udowodnił, że podczas rozmów z krajami Unii Europejskiej osiąga to, co chce. Władimir Putin udowodnił dodatkowo, że aby do rozmów doszło, rozmówcy muszą wpierw zapłacić odpowiednią cenę, jeśli chcą rozmawiać z rosyjskim przywódcą.
Władimir Putin zyskuje na czasie i trzyma kraje Unii Europejskiej w szachu. Kiedy trwają rozmowy w Berlinie, podczas których zostaje ustalone jedynie tyle, że należy nadal rozmawiać, to Władimir Putin wciąż przesyła separatystom na Ukrainie broń i wszelakiego rodzaju wsparcie logistyczne. A w tym samym czasie ministrowie spraw zagranicznych Niemiec i Francji mówią o sukcesie i postępie, albowiem ich zdaniem sam fakt rozmowy o sytuacji na Ukrainie ze stroną rosyjską to już sukces. Jednak szefowie dyplomacji Niemiec, Francji i innych państw zachodnich zdają się nie zauważać, iż strona rosyjska rozmawia wyłącznie po to, aby zyskać na czasie; że strona rosyjska rozmawia tylko po to, aby w tym samym czasie robić swoje. To zresztą stara, niegdyś sowiecka, a teraz rosyjska taktyka. Tak właśnie postępowała sowiecka dyplomacja podczas wojny koreańskiej. Tak samo postępowała sowiecka dyplomacja w okresie agresji ZSRR na Afganistan. Tak również postępowała rosyjska dyplomacja podczas pierwszej i drugiej wojny w Czeczenii. I tak rosyjska dyplomacja postępuje nadal. Dlaczego Niemcy i Francja nie chcą przyjąć tego faktu do wiadomości?
Polski minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski nie uczestniczył w spotkaniu w Berlinie 17 sierpnia bieżącego roku. Warto pamiętać, że Radosław Sikorski nie brał również udziału w spotkaniu odbywającym się w stolicy Niemiec na początku lipca bieżącego roku; spotkaniu, które także miało na celu zażegnanie rozlewu krwi na Ukrainie. Dlaczego polska strona nie została zaproszona na te spotkania? Ponieważ Władimir Putin sobie tego nie życzył.
Ale warto zastanowić się czy był to jedyny powód, dla którego zabrakło przedstawiciela Rzeczpospolitej na tych spotkaniach. Wiele wskazuje na to, iż Niemcom i Francji, nie mniej niż Rosji, zależało na tym, aby Polska dłużej nie uczestniczyła w rozmowach dotyczących ustabilizowania sytuacji na Ukrainie i – de facto - w rozmowach o przyszłości tego kraju.
Szeroko pojęta sprawa ukraińska nie stanowi i nigdy nie stanowiła priorytetu ani dla Niemiec, ani dla Francji. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że dzisiejsza Ukraina (i jej problemy) stanowi dla Berlina i Paryża bardzo poważną przeszkodę w realizacji ich strategii polityki zagranicznej. Zarówno Niemcy, jak i Francja prowadzą z Rosją bardzo rozwinięte kontakty biznesowe. Paryż sprzedaje Moskwie broń i niemało na tym zarabia. Niemcy uczestniczą z kolei w rozwoju infrastrukturalnym Rosji (choćby w rozwoju kolejowym) i zarabiają na tym jeszcze więcej, niż Francja na sprzedaży broni do Rosji. Sytuacja panująca na Ukrainie przeszkadza Niemcom i Francji, albowiem zakłóca biznesową współpracę z Rosją.
Dwa największe kraje Unii Europejskiej nie mogły jednak udawać, że są głuche, nieme i niewidome, kiedy Władimir Putin anektował Krym. I dlatego zarówno Niemcy, jak i Francja zaprotestowali tak… bardziej symbolicznie; tak, żeby nikt nie mógł mieć do nich o nic pretensji. Ale w tym samym czasie niemiecko-rosyjskie i francusko-rosyjskie kontakty biznesowe kwitły w najlepsze.
Berlin i Paryż nie mogli nie zareagować, kiedy Władimir Putin destabilizował wschodnią Ukrainę i posyłał tam „zielone ludziki”. Dlatego Niemcy i Francja zgodzili się na sankcje wobec Rosji Putina. Jednak były to tylko i wyłącznie sankcje symboliczne, czyli takie, które nie mogły zakłócić niemieckich i francuskich interesów wynikających z kontaktów biznesowych z Rosją.
Kiedy rosyjscy separatyści zestrzelili Boeinga 777 malezyjskich linii lotniczych to Niemcy i Francja musieli wówczas jakoś zareagować. I dlatego zgodzili się na szereg gospodarczych sankcji wobec Rosji Putina. Wśród tych sankcji ma dojść do wstrzymania eksportu broni do Rosji. Jednak wcześniej podpisane kontrakty zbrojeniowe z Rosją mają być honorowane. Wszystko więc wskazuje na to, że Francja dostarczy Rosji okręty Mistral.
Niemcy i Francja dążą do tego, żeby « sprawę ukraińską jakoś z Władimirem Putinem załatwić ». Zarówno Niemcy, jak i Francja z pewnością liczą na to, że kiedy uda się jakoś uregulować « ukraińską sprawę », to w kontaktach z Rosją i z Władimirem Putinem wszystko będzie po staremu. Dlatego Polska, jako największy w Europie obrońca niepodległej i wolnej od Rosji Ukrainy jest przez Niemcy i Francję w rozmowach z rosyjskim prezydentem o Ukrainie - najdelikatniej to ujmując - podmiotem niepożądanym …
Wydarzenia w Kijowie, które doprowadziły do upadku Wiktora Janukowycza zaskoczyły państwa świata zachodniego, a w szczególności Berlin i Paryż. Przed euromajdanem nikt w Niemczech czy we Francji nawet nie myślał o przyjmowaniu Ukrainy do Unii Europejskiej. Podpisanie umowy stowarzyszeniowej Ukrainy z Unią Europejską miało na celu - z punktu widzenia Berlina i Paryża - jedynie zbliżenie Ukrainy z UE, być może wciągniecie Ukrainy do gospodarczej strefy wpływów Unii Europejskiej. Kiedy jednak Wiktor Janukowycz odmówił podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią, europejscy (w tym głównie niemieccy i francuscy) przywódcy uznali, że temat ukraiński jest zamknięty i będzie zamknięty jeszcze przez wiele lat. Ale nikt w Europie Zachodniej, a w szczególności w Niemczech i we Francji, jakoś specjalnie się tym nie przejął. Jednak kiedy konflikt w Kijowie rozpalał się coraz bardziej, Unia Europejska i jej największe państwa członkowskie musiały zabrać glos. A więc UE, jej państwa członkowskie (w tym Niemcy i Francja) opowiedziały się za niepodległą i demokratyczną Ukrainą, no i, siłą rzeczy, przeciwko Wiktorowi Janukowyczowi, który był przedstawiany przez media zachodnioeuropejskie jako kat swojego własnego narodu
Berlin i Paryż opowiedziały się za wolną i demokratyczną Ukrainą - to fakt. Jednak nie oznaczało to wówczas (i zresztą nadal nie oznacza), że przywódcy Niemiec czy Francji mają jakiś pomyśl na Ukrainę i jej rozwój gospodarczy. Niemcy nie chcą być tymi, którzy będą musieli ponieść koszta związane z wsparciem demokratycznej Ukrainy, z budowaniem ukraińskiego demokratycznego państwa prawa i stabilnej, podporządkowanej państwu prawa ukraińskiej gospodarki wolnorynkowej. Z kolei Francuzi w ogóle nie widzą, jaki wynikałby interes dla Francji ze wspierania Ukrainy i jej reform społeczno-gospodarczych. Z tego względu Niemcy i Francja dążą do załatwienia jak najszybciej umownie nazywanej sprawy ukraińskiej, ponieważ nikt w Berlinie i w Paryżu nie ma pojęcia ani nawet jakiegoś pomysłu, co - mówiąc kolokwialnie - z tą Ukrainą zrobić. Co więcej, można domniemywać, że jeśli będzie trzeba tę sprawę załatwić za wszelką cenę (czytaj: dać Władimirowi Putinowi wszystko, czego chce na Ukrainie i czego od Ukraińców żąda) to wszystko na to wskazuje, że nikt w Niemczech ani we Francji z tego powodu płakał nie będzie. Nie można również wykluczać takiego scenariusza, który zakładałby jakieś zakulisowe niemiecko-francusko-rosyjskie porozumienie, które umożliwiłoby « załatwienie ukraińskiej sprawy » z prezydentem Rosji, i to bez konsultacji z innymi członkami Unii Europejskiej, bez konsultacji z innymi członkami NATO, nawet bez konsultacji ze Stanami Zjednoczonymi. Można bowiem odnieść wrażenie, że ani Niemcy, ani Francja nie dbają o to, aby zapewnić niepodległej Ukrainie swobodne funkcjonowanie, wolne od rosyjskich wpływów i nacisków. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Niemcom i Francji chodzi jedynie o to, żeby sprawę ukraińską załatwić obojętnie jak, byleby szybko; tak, aby w kontaktach biznesowych z Rosją wszystko było jak dawniej, żeby wszystko było po staremu.
Można domniemywać, iż polskie działania na rzecz niepodległej Ukrainy zostały uznane przez polityczne i ekonomiczne elity w Niemczech i we Francji za zbyt antyputinowskie. Przecież nikt w Niemczech, nikt we Francji nie chce trwale skłócić się z Rosją Putina. A więc, jak można się domyślać, w odczuciu niemieckim i francuskim polskie działania nastawione na wsparcie niepodległej Ukrainy oraz pokazanie światu prawdziwej politycznej twarzy Władimira Putina i jego państwa zmierzały w niepożądanym przez Niemcy i Francję kierunku. Dlatego Polska została politycznie wyautowana i wykluczona z rozmów o przyszłości Ukrainy. Jednak należy tutaj podkreślić, że nie tylko Władimir Putin wykluczył Polskę z tych rozmów. W tym wykluczeniu brał również udział Berlin i Paryż. Po prostu, Polska przeszkadzała Niemcom i Francji w - kolokwialnie mówiąc - dogadaniu się z rosyjskim prezydentem i dlatego musiała zostać odsunięta od rozmów z Moskwą o Ukrainie.
W tym momencie Polska została wykluczona z rozmów o szeroko pojętej sprawie ukraińskiej. Strona rosyjska nie życzy sobie polskiego uczestnictwa w tych debatach. Zaś dwa największe kraje Unii Europejskiej (czyli Niemcy i Francja) nie protestują, a być może robią wręcz wszystko, aby Polskę wykluczyć z rozmów o Ukrainie i o rosyjskiej agresji na ten kraj.
Pytanie jednak brzmi: czy strona ukraińska nadal zabiega o to, aby Polska uczestniczyła w rozmowach o przyszłości Ukrainy? Urzędujący na Ukrainie prezydent Petro Poroszenko zaprosił do Kijowa kanclerz Niemiec Angelę Merkel, a pani kanclerz zaproszenie Poroszenki przyjęła. Być może z punktu widzenia ukraińskiego Niemcy zdają się być bardziej atrakcyjnym partnerem, niż Polska. Wszak w nie tak odległej przeszłości współpraca niemiecko-ukraińska układała się bardzo dobrze...
Z pewnością Ukrainie łatwiej byłoby zbudować solidne stosunki z Niemcami, niż z Polską. Polacy i Ukraińcy mają przecież trudną wspólną historię, czego nie można powiedzieć o Ukraińcach i o Niemcach. Niemcy, jako jedna z największych potęg gospodarczych na świecie, z ukraińskiego punktu widzenia mogą zdawać się o wiele bardziej interesującym partnerem, niż Polska. Z gospodarczego punktu widzenia Niemcy mają Ukrainie do zaofiarowania więcej i trudno spodziewać się, aby tego faktu nie uwzględniał Kijów.
Jakkolwiek w przyszłości ukraińskie władze nie postanowiłyby definiować swoje strategiczne sojusze, to już teraz można dostrzec dwuznaczność polityki zagranicznej Petra Poroszenki, który - jak może się zdawać - oddala się od Polski i obiera polityczny kurs na Niemcy. „Polak zrobił swoje, Polak może odejść” - czy taki komunikat płynie do Polski z Kijowa?
Polska strategia poświęcona konfliktowi na Ukrainie zdaje się nie spełniać swojej roli. Wszak w tym momencie Rzeczpospolita jest wyautowana z rozmów i negocjacji dotyczących Ukrainy i jej przyszłości.
Ponadto stało się oczywiste, że z punktu widzenia Berlina i Paryża, Warszawa nie jest najbliższym sojusznikiem, a sami Niemcy i Francuzi mają inne priorytety, niż dbanie o Polskę, jej pozycję w Unii Europejskiej i jej bezpieczeństwo w kontekście potencjalnego zagrożenia ze strony rosyjskiej. Zdaje się bowiem, że dla Berlina czy Paryża Moskwa zawsze będzie ważniejsza od Warszawy. Ten fakt należy uwzględnić w budowaniu nowej strategii polityki zagranicznej Rzeczpospolitej. Wszystko wskazuje na to, iż obecna polska strategia polityki zagranicznej nie tylko pokazała swoje braki i ograniczenia, ale dodatkowo zabrnęła w ślepą uliczkę.
* * *
Niepublikowane na portalu Salon24 teksty mojego autorstwa znajdą Państwo na moim blogu, pod adresem:
http://www.zbigniew-stefanik.blog.pl/
oraz w serwisie informacyjnym Wiadomości24, na stronie:
http://www.wiadomosci24.pl/autor/zbigniew_stefanik,362608,an,aid.html
Zapraszam Państwa do ich lektury i merytorycznej dyskusji.