Zbyszek Zbyszek
529
BLOG

Czy Polacy potrafią rozmawiać o "Covid19" czyli ludzie w zwierciadle "koronawirusa"

Zbyszek Zbyszek Rozmaitości Obserwuj notkę 39

- Pierwiastek kwadratowy z 81 to 9.
- Jestem zagrożony.
- Słuchaj, nie jesteś. Jak wyciągniesz z kolei pierwiastek...
- Odwal się!

Czy Polacy potrafią ze sobą rozmawiać o Covid19? Czy dobrze rozumieją zagrożenie i rozsądnie reagują? Czy potrafią się nawzajem przekonać i co z tego wynika dla obrazu ich samych w - krzywym przecież - zwierciadle Covid19?

Na początek chciałbym uczciwie podziękować wszystkim tym, którzy zdecydowali się odpowiedzieć na prośbę o podanie powodów, dla których uważają koronawirusa (potoczna nazwa SARS-CoV-2) za na tyle groźnego, iż warto było zamknąć kraj (firmy, szkoły, kościoły) wprowadzić powszechny półareszt domowy (#zostań w domu) i nakazać ludności noszenie maseczek.

Wymiana zdań pod tymi notkami, w przeważającej większości, pozbawiona typowej dla netu agresji, pozwala zrozumieć postawy i mechanizmy związane z tą - jak to nazywam - "wandemią". Jedni zastanawiają się jak to możliwe, że do tych drugich nic nie dociera z tego co mówią, a ci drudzy dlaczego ci pierwsi nic nie rozumieją i potęgują zagrożenie. Jedni z drugimi nie mogą się porozumieć, bo... mówią innymi językami, innymi przestrzeniami świadomości i uwagi. Ale do rzeczy...

Polacy w kontakcie z Covid19 dzielą się z grubsza na dwie grupy. Jedni uważają. że znajdujemy się w sytuacji poważnego zagrożenia życia i zdrowia wszystkich, więc wszystkie podejmowane przez rząd obostrzenia są zbawienne i słuszne niezależnie od ich kosztów i uciążliwości. Drudzy przeciwnie, uważają, że wirus aż tak groźny nie jest, że koszty narzucanych społeczeństwu regulacji są nie do przyjęcia, a wprowadzane przez władzę ograniczenia życia szkodliwe.

Grupa wpierająca działania rządowe w zakresie "pandemii"

Ta pierwsza grupa, szacując z zachowań na ulicy, z dyskusji w mediach społecznych, z publikacji medialnych znajduje się w przytłaczającej większości i szacować ją można na 90% społeczeństwa. Kontestatorzy narracji koronawirusa to jakieś 10%. Czym się różnią? Jak uzasadniają swoją postawę i stanowisko? Na jakiej właściwie podstawie wyrokują jedni i drudzy, że wirus jest groźny lub nie aż tak?

Na prośbę o wskazanie kryterium, mierzalnego i weryfikowalnego, na podstawie którego zwolennicy narracji zagrożenia kształtują zwoją opinię, pojawiło się szereg odpowiedzi. Oto one:

  • wystarczy pojechać do szpitala, gdzie jest chory na covid i się przekonać
  • na covid się umiera
  • covid pozostawia długotrwałe poważne zmiany w organizmie
  • z jakiej odległości czuć dym papierosowy?
  • naukowcy opłacani z pieniędzy rządowych potwierdzają, że koronawirus jest groźny
  • wszyscy naukowcy i lekarze potwierdzają, że wirus jest groźny
  • władze mówią, że koronawirus jest groźny
  • władzy trzeba ufać
  • posłuszeństwo jest formą odpowiedzialności
  • nie znam się, musimy na kimś polegać, polegam na rządowych naukowcach i rządzie
  • nie mam ochoty umierać
  • mam prawo do bezpieczeństwa, więc niech inni noszą maski, ja też noszę
  • należy porównać liczby zarażeń i śmierci z grypą, dla której rocznie umiera 150 osób
  • a w mediach podają...
  • chcesz się zarazić?
  • takie pytanie naraża nas wszystkich na niebezpieczeństwo

To wypowiedzi w większości zapisane wprost, jako odpowiedzi na pytanie, w części w innych momentach zgłaszane jako argumenty. O czym informują? Co dzięki nim wiemy?


Po pierwsze widać jasno, że w tej grupie ludzi powszechne jest przeżywanie i emocjonalne doznawanie stanu zagrożenia, ergo - lęku. Jest ono ilustrowane takimi propozycjami:  "Udaj się do szpitala", "Żebyś tylko nie zachorował" itp. W sumie, co do swojego istnienia, jest to stan naturalny. Zapytany: "Jest pokój, w którym jak wejdziesz to na 100% zachorujesz na covid. Wejdziesz?" Moja odpowiedź brzmiałaby - nie. Nie wejdę. Dlaczego? Bo bym się bał choroby.

Po drugie, po części właśnie z powodu doznawania lęku, osoby te powszechnie rezygnują i odrzucają samodzielne weryfikowanie informacji i dochodzenie do wniosków. "Ja się nie znam" - brzmi dość powszechnie i w jakimś stopniu uzasadnienie. Bo przecież mało kto jest lekarzem albo epidemiologiem. Bo przecież naukowcy ponoć mają różne zdania, to co dopiero my? Jak my mamy formułować jakieś tam wnioski na tak skomplikowany temat? To w sumie głupota, próba tworzenia takich wniosków. Więcej, to groźna dla nas głupota.

Po trzecie pojawiające się odniesienia, to w mniejszości, do liczb i danych, lecz traktują je nie jako parametry do dyskusji czy wnioskowania, tylko jako narzędziowe uzasadnienie dla przeżywanego lęku. Jest to znany proces racjonalizacji, a więc subiektywnego i wybiórczego doboru informacji z zewnątrz, tak by uzasadniały przyjęte na drodze emocjonalnej stanowisko. "O widzisz, a tam piszą, że... Uff... mam rację."

Po czwarte, ze względu na lęk oraz rezygnację z własnej analizy racjonalności sytuacji i działań, pojawia się powszechnie odwołanie do autorytetu. W pierwszym podejściu owym autorytetem (oni się znają) są wszyscy lekarze, naukowcy i rządzący na świecie. Po konfrontowaniu takiej osoby z rzeczywistością, w której zdania są silnie podzielone i sprzeczne, osoby wierzące w narrację koronawirusa, deklarują, że autorytetem są wyłącznie osoby finansowane przez rząd, a inni są wątpliwi i podejrzani. Celem uwiarygodnienia tych "specjalistów" (patrz prof. Ferguson), dodawane bywa, że są finansowane także przez nas, w drodze podatków, więc musimy im wierzyć.

Po piąte, wyraźnie pobrzmiewa ta cecha Polaków, która powoduje, iż bywa, że przedkładają oni własną doraźną korzyść ponad zasady, relacje i dobro wspólne. Jeśli moje bezpieczeństwo jest zagrożone, to co mnie obchodzą inni? Co mnie obchodzi cokolwiek? Racjonalnie rzecz biorąc - racja, niech się oni martwią o siebie. U nas, każdy się musi martwić o siebie. Więc jeśli mi, ma w jakikolwiek sposób pomóc i mnie zabezpieczyć noszenie masek przez cały naród czy zamknięcie szkół, przeszkoli, kościołów i firm w całym państwie, to... zróbmy to!

Po szóste i ostatnie, aby uzasadnić własną postawę,  której źródłem jest lęk i rezygnacja z samodzielnego procesu oceny racjonalności działań, pojawia się podnoszenie posłuszeństwa władzy do rangi wysokiej cnoty moralnej. Obywatelskość i męskość polega teraz na odpowiedzialności, a odpowiedzialność w "trudnych czasach" polega na byciu uległym i posłusznym temu, co powie władza w osobie ministra lub premiera.


Generalnie ludzie z tej grupy czują się zagrożeni i odczuwają lęk. Rząd i używane przez rząd środki odczytują jako zmniejszające ich zagrożenie. W tym stanie rzeczy, każdą wypowiedź kwestionującą regulacje rządu lub sens posłuszeństwa - podawanym z góry dyspozycjom - traktują jako działanie wymierzone w nich samych, w ich własne bezpieczeństwo, w ich dobro, w ich zdrowie i życie. Traktują takie wypowiedzi jako agresję. Nic dziwnego, że z ich strony pojawiają się wypowiedzi i zachowania agresywne w kierunku osób wątpiących w sens rządowych regulacji pandemicznych.

Warto tu zwrócić uwagę na zaprogramowany przez MSM (Main Stream Media) mechanizm narracyjny, wg którego KAŻDY JEST ZAGROŻENIEM. Dzięki przeforsowaniu przekonania, że osoby zdrowe, tj. nie posiadające żadnych objawów chorobowych, mogą być przyczyną groźnej choroby pozostałych, wszyscy stają się zagrożeniem i każdy naruszający rządowe "sposoby" "walki" z koronawirusem, zagraża życiu i zdrowiu reszty. Ten mechanizm prowadzi do dwóch zjawisk:

  • zniszczenia naturalnych więzi i relacji społecznych oraz
  • wprowadzenia mechanizmów agresywnej samodyscypliny ludzi, służącej zapewnieniu posłuszeństwa i podążaniu za rozkazami władzy.


Grupa sceptyczna wobec stosowanych rozwiązań

Osoby z grupy drugiej mają znacząco niższe poczucie zagrożenia. Nie jest ono równe "zeru", ale jest niskie. Próbują one "składać razem" dostępne informacje i poddawać je logicznej i rzeczowej ocenie. W miejsce ogólników i jednostkowych przykładów, starają się szukać wymiernych, wiarygodnych i weryfikowalnych kryteriów ferowanych ocen. Ich uwaga nie jest skupiona wyłącznie, jak to się dzieje w grupie pierwszej, na zagrożeniu koronawirusem, ale dostrzegają realne i potencjalne szkody wynikające z polityki rządu, a więc widzą rzeczywistość w inny sposób, w innym kształcie i zakresie.

Po pierwsze osoby te widzą "koronawirusa" w kontekście całości procesów chorobowych i degeneracyjnych w społeczeństwie. Postrzegają go jako jeden z wielu i wcale nie najważniejszy element zagrożenia dla ludzkiego zdrowia, życia, dobra. Widzą inne daleko bardziej śmiercionośne źródła cierpienia, przez co sam "koronawirus" nie wygląda już tak strasznie, bo o wiele straszniejsze rzeczy cały czas dotykają ludzkość chorobą i śmiercią.

Po drugie nie będąc, w skutek uwarunkowania emocjonalnego, skupieni na zagrożeniu wirusem, widzą szkody, jakie ludziom wyrządzają decyzje rządów. Dostrzegają "drugą stronę medalu". Widzą zubożenie ludzi przekładające się potem na obniżenie zdolności ich ratowania i niesienia im pomocy. Widzą ból zrywania więzi między ludźmi. Krzywdzenie ich ograniczeniem dostępu do służby zdrowia. Wzrost szeregu szkodliwych zjawisk i procesów wynikających z odebrania ludziom wolności, wzajemnych relacji, aktywności życiowej i zawodowej. Widzą zagrożenia drugiej szali wagi strat i korzyści podejścia do koronawirusa.

Po trzecie, przykładają kryteria racjonalności i logiki do przedstawianej medialnie narracji, zamiast ją po prostu akceptować. Wskazują, że strona narracji covid19 w oczywisty sposób wprowadza w błąd ludzi, mówiąc choćby o dziennych zachorowaniach lub zakażeniach w kraju "X", gdy tak naprawdę podaje się dzienne ilości pozytywnych wyników testów PCR. Kontestujący narrację koronawirusa szukają porównywalnych danych i starają się wyciągać z nich samodzielnie wnioski. Przeciwnie do grupy pierwszej, pokładają zaufanie we własną zdolność oceny, rozumowania, ustalenia rzetelnej opinii o rzeczywistości.

Po czwarte, nie kwestionując odwołania się do autorytetu, akceptują ekspertów nie na zasadzie bycia na służbie rządu, ale raczej osiągnięć zawodowych oraz kompetencji w przedmiotowej dziedzinie. Uważają, że naukowiec, który ma doświadczenie i legitymuje się rzeczywistym wysokim poziomem zawodowym nie traci, a wręcz zyskuje na wiarygodności, jeśli nie jest zatrudniany przez rząd. Osoby z doświadczeniem pracy w sferze publicznej łatwo zrozumieją, iż zajmowanie stanowiska przez - de facto - pracowników rządu sprzecznego ze stanowiskiem rządzących, nie jest ani częste, ani szczęśliwe, ani korzystne, ani prawdopodobne z przyczyn poza merytorycznych.


Niezdolność do porozumienia się

Te dwie grupy osób nie potrafią i nie będą potrafiły się porozumieć z bardzo prostego powodu. Grupy pierwszej, większościowej nie interesuje przekaz grupy sceptycznej dający się podsumować słowem ZROZUM! Ten przekaz ludzie grupy pierwszej postrzegają jako ze swej natury groźny, jako swego rodzaju bezpośrednią agresję na ich bezpieczeństwo, na nich samych. Stąd reakcje, zaprogramowane zresztą, zmierzające do dyscyplinowania niezdyscyplinowanych.

Komunikat grupy większościowej do tej wątpiącej brzmi POCZUJ! Poczuj mój lęk. Wtedy zrozumiesz. Dlatego są rady i postulaty o doświadczenie śmierci, o wizyty w szpitalu. Ludzie tej grupy mówią: - Nie rozumiesz naszego lęku. Nie rozumiesz, bo go nie doświadczyłeś. Poczuj a zrozumiesz. Twój problem polega na tym, że nie czujesz tego, co my. Jesteś nieludzki.

Jedynym sposobem na zmianę stanowiska grupy czującej się zagrożoną jest usunięcie ich lęku. To jednak jest bardzo trudne zadanie, bo przecież ten lęk wziął się z miliardów pracowicie tworzonych przekazów i nagłówków: "Nowy rekord zarażeń, zakażeń, śmierci" pada co 15 sekund w oczy i świadomość ludzi. Pada nie bezowocnie. Obrazy trumien, respiratorów. omotanych w maski ale takie pełne medyków (przecież by się tak nie ubierali, gdyby to nie było strasznie niebezpieczne). To dywanowe, wielomiesięczne bombardowanie psychiki ludzi, zresztą zamierzone, zaprogramowane i intencjonalne, wzmacniane czasem jakimiś jednostkowymi tramatyzującymi rozmowami i doświadczeniami, ludzi po prostu zmieniło. Wzbudziło w nich lęk. Wyciosało w ich wnętrzach poczucie realnego zagrożenia. I teraz, w ich świadomości... tylko ostre rządowe działania mogą przynieść jakieś poczucie ulgi i częściowego choćby bezpieczeństwa.

Jedynym sposobem na zmianę stanowiska grupy drugiej, byłoby przedstawienie racjonalnego bilansu strat i korzyści rządowego podejścia lockdownu oraz wejście w racjonalną, wolną od emocji rozmowę nad przyjętymi kryteriami, wartościami, sposobem oceniania i wnioskowania. To jednak jest niemożliwe, bo to w ogóle nie leży w zakresie intencji, potrzeb i możliwości grupy wierzącej w zagrożenie covid.

Więc jedni do drugich mówią językiem przeżywanej emocji, a drudzy tych pierwszych wzywają do logicznych analiz. Pierwsi oczekują od drugich przeżycia i doświadczenia ich uczuć, drudzy od pierwszych abstrahowania od uczuć i prowadzenia procesu racjonalnego uzgadania, który ci ludzie z góry odrzucają. Nie ma między tymi grupami, żadnych punktów stycznych, w których mogłoby dojść do porozumienia. Pozostaje naga siła policji i rządu, która wymusi na tych drugich, za przyzwoleniem tych pierwszych kolejne podporządkowanie się. Czemu? Czemukolwiek. Wolno postawić tezę, że dowolnie absurdalne i szkodliwe regulacje zostaną obecnie zaakceptowane przez ludzi.

Do czego jesteśmy zdolni? Pochylenie głowy...

Wyobraźmy sobie na chwilę, że rząd oraz "wszyscy naukowcy", w tym sponsorowane przez "Filantropa" WHO powiedzą, że ostatnie badania wskazują, że wirus może się roznosić w powietrzu, ale od wysokości od 1,80 metra w górę. W związku z tym prosi się osoby, które w obuwiu są wyższe niż wskazana granica o pochylanie głowy w miejscach publicznych, tak by nie przekraczać granicy możliwej dystrybucji wirusa.

Następnego dnia wprowadza się już obowiązek pochylania głowy, pod karą mandatu policyjnego w wysokości 400 złotych.Dla dobra i bezpieczeństwa wszystkich.

Absolutnie uzasadnione jest przekonanie, że ludzie zaczęliby chodzić przykuleni i pochyleni. Średnio wysocy (180cm w butach to nie jest tak dużo), którzy nie dostosowywaliby się do regulacji rządowych byliby fotografowani przez kamery CCTV oraz odpowiedzialnych współobywateli. Pojawiłyby się wezwania do policji, że ktoś się nie pochylił i zagraża. W atmosferze narodowej walki z koronawirusem regulacja zostałaby sprawnie wprowadzona, wyprostowani ukarani falą mandatów. Późniejsze odkrycie przez naukowców, że wirus może przenosić się także na wysokości 1,70 zostałoby już powitane ze zrozumieniem, wręcz oczekiwaniem, że wreszcie możemy zrobić coś dla naszego zdrowia.

Rola i odpowiedzialność elit

W sytuacji, w której "szarzy" ludzie rzeczywiście mają problem... Problem z dostępem do danych - konia z rzędem temu, kto wskaże łatwo dostępne dane o całkowitej śmiertelności krajów Europy od 1990. Problem z ustaleniem faktów. Problem z myśleniem. W takiej sytuacji szczególna zupełnie odpowiedzialność spoczywa na "głowach najprzedniejszych" - jak to je opisywali nasi przodkowie, a więc na elitach. Na ludziach, którzy z racji pozycji, doświadczenia zawodowego i dorobku naukowego, są predystynowani do przewodzenia innym.

Nie do przewodzenia w sensie rozkazywania, ale do przewodzenia w sensie dzielenia się skarbami ludzkiego doświadczenia, wiedzy i rozumu, w sensie oświecania reszty w sprawach, które człowiek doświadczony zna, widzi i rozumie.

W tej sytuacji, szczególna odpowiedzialność spoczywa na elitach. Profesorach, lekarzach, naukowcach, intelektualistach. Jest to odpowiedzialność, ona zawsze taka jest, gorzka i tworząca dla ją podejmujących konsekwencje. Konsekwencje negatywne, powodowane przez system i ludzi głoszących ewentualnie kwestionowane narracje i "prawdy". Ostracyzm środowiskowy, problemy z pracą, a co za tym idzie z życiem, itd. itp.  mogą się stać udziałem każdego, kto sprzeciwi się oficjalnej historii koronawirusa i bieżącej opowieści mediów oraz "uznanych ekspertów".

Na zachodzie jakoś tacy naukowcy się zdarzają, elity dają o sobie znać. Jest ich wielu. Mają śmiałość i odwagę mówić, że sprawy zaszły za daleko. Że całe to zamykanie krajów, gospodarek i społeczeństw było nieuzasadnione. Że niosło szereg szkód dla ludzi.... bez powodu. W Polsce.... cisza. Takie mamy elity. Wszyscy są zależni. Nikt nie piśnie. A jak piśnie to odpowiednia rada w poczuciu wyższej konieczności, powodowania zagrożenia dla społeczeństwa, odbierze kontestatorowi prawo wykonywania zawodu, żeby inni widzieli i siedzieli cicho, bo jak się ktoś śmie odezwać, to czujna władza takę rękę obetnie. Więc cisza.


Jak to się skończy?

O tym, jak cała ta historia się dla nas Polsce skończy, zdecydują procesy poza naszymi granicami. Rząd po prostu małpuje rozwiązania i działania z zewnątrz, bez jakiegokolwiek sensu i składu. Małpuje bo musi. Bo jakby tego nie robił, to bardzo szybko rządem zostaliby jego wrogowie, którzy już by małpowali jak trzeba.

W sumie od samego początku chodzi o to, co powiedział bilgie, o powszechne, masowe, stałe, obowiązkowe (wprost lub pośrednio), szczepienia, o kontrolę nad ludźmi, o stworzenie nowego dokumentu "immunologicznego", za pomocą którego z każdym człowiekiem można, w każdym momencie,... -  wszystko, jak w Chinach, gdzie ludzie mają na komórce aplikację, informującą czy i gdzie mogą się poruszać i przemieszczać, a może im wyświetlić, że są pod kwarantanną i wtedy w ogóle z domu wyjść nie można, oczywiście dla bezpieczeństwa. Ktoś tam steruje.

Czy to się tak właśnie skończy, przesądzone nie jest. Ale rzeczy zdążają w tym kierunku. Jedyna wątła nadzieja w krajach cywilizowanych, w których elity śmią kwestionować rządowe nonsensy o dziennej liczbie chorych i zarażonych, wskazujące na oczywiste błędy (manipulacje) w rządowych statystykach śmierci covid, mówiących o realnych zagrożeniach i korzyściach z przedsiębranych działań.

Wzbudzanie lęku w ludziach, by byli posłuszni to generalnie ich terroryzowanie, sprawianie by zastraszeni nie myśleli, ale robili to, co się im powie. Szanse na dyskurs społeczny wybudzający ze stanu emocjonalnego osłupienia są, ale są minimalne. Degradacja ludzkich postaw i relacji, przejawiająca się w takiej czy innej formie agresji wobec "niepokornych", sakralizacja uległości i posłuszeństwa władzy, kierowanie się wiarą w media i polityków, zdaje się przesuwać nas w kierunku dość bezczelnie nam wciskanej "nowej normalności".

Cała więc nadzieja w życiu. Tym zdumiewającym procesie, ze wszystkimi jego nieregularnościami i niespodziankami. Przerastającym nas wszystkich, bo nas wszystkich włączającym i obejmującym. Cała nadzieja w tym, że ludzie - co trochę niewytłumaczalne - zawsze ciekawi byli tego, co prawdziwe, a nie tylko tego, co chwilowo dla nich samych korzystne. W tym, że Kambzyes 2500 lat temu zdarł skórę z sędziego, co ulegał wpływom i przekupstwu. W tym, że ciągle ludzie patrzą czasem w gwiazdy, zamiast wyłącznie pod nogi. W tym, że zdarza się jeszcze, i przyjaźń, i miłość, i dobro, i szacunek do innych. Skąd to się bierze?

To są dziwne przypadłości gatunku ludzkiego. Piękne przypadłości. W nich nadzieja. Że wyjdziemy z tego ciemnego zaułka historii, w który wpychają nas jakieś niewiadome mechanizmy.


---------------------------------------------

Pozostałe teksty nt koronawirusa {TUTAJ}

Zbyszek
O mnie Zbyszek

http://camino.zbyszeks.pl/  Kopia twoich tekstów: http://blog.zbyszeks.pl/2068/kopia-bezpieczenstwa-salon24-pl/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości