Badanie na obecność koronawirusa nie należy do przyjemnych, fot. PAP/EPA/MARTA PEREZ
Badanie na obecność koronawirusa nie należy do przyjemnych, fot. PAP/EPA/MARTA PEREZ

Koronawirus w Polsce - najnowsze statystyki. Lekarze mówią, że ludzie boją się robić testy

Redakcja Redakcja Koronawirus Obserwuj temat Obserwuj notkę 77

Badania laboratoryjne potwierdziły zakażenie koronawirusem u kolejnych 16 687 osób; zmarło 580 chorych – podało Ministerstwo Zdrowia. Łącznie od początku epidemii wykryto 941 112 przypadków COVID-19. Zmarło 15 568 chorych. Eksperci zauważyli, że ludzie nie chcą poddawać się testowaniu na koronawirusa. 

Według danych resortu zdrowia nowe przypadki zakażenia pochodzą z województw: śląskiego (1824), mazowieckiego (1785), wielkopolskiego (1668), warmińsko-mazurskiego (1210), kujawsko-pomorskiego (1207), dolnośląskiego (1112), pomorskiego (1105), łódzkiego (1099), lubelskiego (1027), zachodniopomorskiego (991), małopolskiego (914), podkarpackiego (649), opolskiego (587), lubuskiego (508), świętokrzyskiego (473), podlaskiego (464). 

Ministerstwo podało, że pozostałe 64 zakażenia to dane bez wskazania adresu, które zostaną uzupełnione przez inspekcję sanitarną. 


Z powodu COVID-19 zmarło 78 osób, natomiast z powodu współistnienia COVID-19 z innymi schorzeniami zmarły 502 osoby. Do tej pory najwyższą liczbę zgonów zanotowano w środę (25 listopada) - zmarło wówczas 674 osób. 


Ministerstwo Zdrowia przekazało też, że dla pacjentów z COVID-19 przygotowanych jest łącznie 38 671 łóżek i 3060 respiratorów. W szpitalach przebywa 21 636 zakażonych, a 2109 z nich jest pod respiratorem. Wynika z tego, że dla pacjentów z COVID-19 pozostaje 17 035 wolnych łóżek i 951 respiratorów.

Na kwarantannie przebywa 338 190 osób, a nadzorem sanitarno-epidemiologicznym objęto 16 753 osoby.

Ludzie nie robią testów i nie chodzą do lekarzy

Ustawa z 5 grudnia 2008 r. o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi mówi, że osoba podejrzana o zakażenie taką chorobą ma obowiązek poddać się badaniom, by ją wykryć, ale ten obowiązek jest nie do wyegzekwowania w praktyce. Na początku pandemii większość osób nawet z najmniejszymi objawami chciała mieć wykonane badanie, a teraz chorzy coraz częściej proszą, by nie wysyłać ich na test. Wiele osób mimo podejrzenia u siebie objawów COVID-19 kategorycznie nie chce poddać się testowaniu.

- Zauważyliśmy, że po zleceniu od lekarza POZ pojawia się pewien odsetek osób, które odwlekają zrobienie testu. Dlatego wprowadziliśmy rozwiązanie, że następuje automatyczna kwarantanna osoby, która ma takie zlecenie od lekarza POZ – wyjaśnia minister zdrowia Adam Niedzielski.

Dopóki ten test jest niewykonany, to taka osoba automatycznie znajduje się na kwarantannie, co oznacza, ze może być kontrolowana przez policję, czy przestrzega zasad kwarantanny. Dlatego ludzie przestają kontaktować się z lekarzami rodzinnymi. 

- Wiele osób z objawami infekcji nie zgłasza się do lekarza POZ, bo nie chce być objętych automatyczną kwarantanną, a w przypadku pozytywnego testu, izolacją trwającą co najmniej 10 dni – zaznaczyła konsultant krajowa ds. medycyny rodzinnej dr hab. n. med. Agnieszka Mastalerz-Migas.

Przewodniczący komisji młodych lekarzy warszawskiej izby lekarskiej dr Paweł Doczekalski zauważył, że do lekarzy POZ zgłasza się rzeczywiście obecnie mniej pacjentów.

- Część pacjentów nie chce wymazu, by wykryć koronawirusa, bo wiedzą, że będą musieli być poddani prewencyjnej, automatycznej kwarantannie do uzyskania wyniku. To wielu odstrasza - powiedziała Mastalerz-Migas. - Automatyczna kwarantanna nakładana jest po to, by pacjent podejrzany o COVID-19, dopóki czarno na białym nie ma wyniku, nie zarażał innych, nie chodził np. do sklepu, znajomych - zaznaczyła.


Lekarz wypisuje skierowanie, pacjent odmawia testu

Dodała, że niejednokrotnie jest tak, że pacjent zgłasza określone objawy i lekarz chce go skierować na badanie, ale pacjent kategorycznie odmawia. - Lekarz oczywiście powinien je wystawić, ale często odpuszcza, bo wiąże się to z pretensjami pacjenta. Część lekarzy jednak nie ugina się i wystawia te skierowania –powiedziała Mastalerz-Migas. 

- Pacjenci sami proszą, by takiego zlecenia nie wystawiać, bo twierdzą, że sami się będą izolować. Nie chcą policji i wojska pod drzwiami – potwierdza Doczekalski. 

Wyliczając dalej przyczyny mniejszego obłożenia przychodni pacjentami z podejrzeniem zakażenia koronawirusem, zaznaczył, że niektóre osoby uważają, że i tak nie ma żadnego remedium na chorobę, leczy się ją objawowo, zatem sam wynik testu niewiele wnosi.

- Dodatkowo ludzie boją się, szczególnie w mniejszych miejscowościach, pewnej stygmatyzacji. Jak widać, o mniejszej liczbie zlecanych testów decydują tutaj głównie czynniki psychologiczne, bo jeśli chodzi o lekarzy, to zapewniam, że z wystawianiem zleceń nie ma problemu – zaznaczył.

- Ludzie nie chcą przychodzić na testy i nie dzwonią do lekarzy rodzinnych. Boją się. To jest potężne zjawisko. Koledzy o tym mówią z całej Polski, ja też to obserwuję w swoich przychodniach – powiedział prezes Warszawskich Lekarzy Rodzinnych dr Michał Sutkowski.

Poza stygmatyzacją wymienił powód, że ludzie boją się, że nie będą mogli pójść do pracy. - Ale to skutkuje tym, że chodzą chorzy do pracy. Niestety, w ten sposób roznosimy pandemię – ocenił Sutkowski. 

- Prawdą jest – dodał – że ludzie boją się też utraty części zarobków. - Musimy tutaj do tej odpowiedzialności zaapelować, bo bez tej odpowiedzialności, pandemia nigdy się nie wyciszy, nigdy nie wygaśnie, bo osoby z objawami wyraźnie klinicznymi będą chodziły do pracy – powiedział.

Są sfrustrowani i nie chcą czekać

Zdaniem konsultant krajowej pewien opór przed wykonaniem badania może wynikać również z tego, że jeszcze do niedawna były spore kolejki do punktów wymazowych, a na wynik badania czekało się kilka dni. 

- Na przełomie października i listopada zachorowań infekcyjnych i zgłoszeń do POZ było bardzo dużo. Czym to skutkowało? Na teleporadę czekało się kilka dni, a na wynik wymazu kolejnych kilka. Od pierwszych objawów do uzyskania wyniku mijało często ponad 10 dni, a dopiero od tego dnia była nakładana izolacja. W momencie, kiedy przychodził wynik pacjent już był zdrowy – zauważyła. To zniechęciło pacjentów z niewielkimi objawami do zgłaszania się. - Poziom frustracji i nieufności jest bardzo duży – dodała. 

Do tego – jak mówiła dalej - dochodzi jeszcze fakt, że izolacja nakładana jest na osobę chorą od momentu otrzymania dodatniego wyniku, co wydłuża czas zamknięcia w czterech ścianach takiej osoby, ale również wszystkich domowników. Odbywają oni kwarantannę dodatkowo jeszcze przez 7 dni od dnia, gdy ozdrowieniec został z izolacji swojej zwolniony. Jeśli się policzy te dni, to rodzina zakażonego może przebywać w kwarantannie nawet miesiąc. 

Równocześnie wskazując przyczynę spadku liczby zleceń POZ na testy diagnostyczne wymieniła fakt zamknięcia szkół, który wpłynął na zmniejszenie infekcji w ogóle, w tym również zachorowań na koronawirusa.

Powody odmowy wykonania testów mogą być jeszcze inne. Według dr. hab. Wojciecha Kuleszy z Katedry Psychologii Społecznej i Osobowości Uniwersytetu SWPS część Polaków jest zbyt optymistycznych i nie docenia zagrożeń dotyczących zdrowia.

Nierealistyczni optymiści

- W psychologii nazywa się to nierealistycznym optymizmem. Takie osoby chcą postrzegać się jako mniej narażone na koronawirusa, niż są inni. To nie ma sensu, bo prawdopodobieństwo zakażenia się jest takie samo np. w moim przypadku i mojego kolegi, z którym pracuję w jednym pomieszczeniu - tłumaczy. "Nierealistyczny optymiści" uważają, że im osobiście się nic nie stanie, a coś złego najwyżej spotka innych ludzi z ich otoczenia - precyzuje.

Z badań zespołu dr. hab. Kuleszy wynika, że osoby te nie chodzą też na badania okresowe. - Kierują się one sformułowaniem wypowiedzianym przez byłego prezydenta Lecha Wałęsę: "Stłucz pan termometr, a nie będziesz miał gorączki". Sądzą, że jeśli nie będą mieli wykonanego testu, a zatem nie będą mieli pozytywnego wyniku, to są zdrowi. A testu lepiej nie wykonywać, bo po co się denerwować? - opisuje mechanizm psycholog. Dzięki temu ludzie redukują lęk i uzyskują - ich zdaniem - kontrolę nad swoim życiem.

Testy antygenowe w karetkach

Minister zdrowia powiedział, że rząd intensywnie pracuje nad tym, by na każdym etapie leczenia zapewnić takie rozwiązania, które by zmniejszyły liczbę zgonów, dlatego zdecydowano się na wprowadzenie testów antygenowych do zespołów ratownictwa medycznego.

- Te testy mają kluczową rolę do odegrania, ponieważ oznaczenie pacjenta, czy jest dodatni czy ujemny w trakcie przewozu czy na miejscu przy interwencji powoduje lepsze udrożnienie ścieżki prowadzenia pacjenta. Bo pacjent, który będzie miał dodatni wynik, będzie jechał od razu do szpitala covidowego i tam będzie już prowadzony nie obciążając zwykłego SOR-u - poinformował minister Niedzielski. 

Testy antygenowe w tej chwili wykorzystuje się m.in. na Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych czy izbach przyjęć. Polegają na wykrywaniu białka (antygenu) obecnego na powierzchni wirusa. Jest ono wytwarzane w trakcie infekcji, dlatego tego typu diagnostyka sprawdza się jedynie u osób z objawami. Przy małej ilości wirusa w organizmie test może dać wynik fałszywie ujemny.

Test antygenowy daje wynik do kilkunastu minut od pobrania materiału z nosa, gardła czy z nosogardzieli. Obok testu molekularnego jest podstawą obecnie do zdiagnozowania COVID-19.

Ponad 60 mln przypadków zakażenia koronawirusem stwierdzono na świecie od początku pandemii - przekazała agencja AFP, powołując się na informacje z poszczególnych krajów. Łącznie koronawirusem od grudnia 2019 roku zakaziło się na świecie 60 014 291 osób; zmarło - 1 415 258 zainfekowanych. Najwięcej tak zakażeń, jak i zgonów zanotowano w USA, Brazylii i Indiach.

ja

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości