Ania z trenerem Markiem Klęczkiem
Ania z trenerem Markiem Klęczkiem
manitooo manitooo
47879
BLOG

Znany trener narciarski wykorzystywał seksualnie dziecko

manitooo manitooo Pedofilia Obserwuj temat Obserwuj notkę 78

Przez dwadzieścia lat myślała, że to był sercowy zawód: gdy miała 12 lat, nieszczęśliwie zakochała się w żonatym mężczyźnie, swoim trenerze narciarskim. Dopiero psycholog uświadomił jej, co tak naprawdę się wydarzyło i co należy z tym dalej zrobić. Nawet jeśli cały świat będzie przeciw...

„Proszę pani, proszę tego nie nazywać miłością. Pani padła ofiarą wykorzystania seksualnego w dzieciństwie. To przestępstwo” - gdy Anna pierwszy raz usłyszała te słowa z ust psycholożki, nie wiedziała jeszcze, że to początek chyba najważniejszej bitwy w jej życiu. A przeszła już naprawdę sporo. Był 2018 r. Niedawno wygrała z rakiem, musiała pogodzić się z utratą piersi, ale żyje. Wcześniej pokonała anoreksję, kolejne epizody depresji, założyła rodzinę, zdobyła dyplom lekarza i wymarzony przez wielu zawód, cieszący się ogromnym zaufaniem społecznym. Od roku jest na pierwszej linii frontu w szpitalu „covidowym”, planuje kolejne specjalizacje, ma mnóstwo przyjaciół, dom z widokiem na ukochane góry, codziennie może pobiegać w Cygańskim Lesie lub wejść na Klimczok. Wszyscy myślą, że jest urodzoną w czepku szczęściarą. Nikt nie nazwałby jej ofiarą. Mało kto wie, jak często musi mierzyć się z demonami przeszłości i wszechogarniającym niepokojem, który pozostawia po sobie niewyleczona trauma...

image

Marek Klęczek wypowiada się w imieniu szkoły. Fot. YouTube.com

Najfajniejszy trener, bo zawsze przytuli

- Gdyby ktoś zapytał mnie jeszcze pięć lat temu, czy Marek zrobił mi krzywdę, stanowczo bym zaprzeczyła. Przecież kochałam go, to była moja pierwsza miłość, przez kilka lat nie widziałam świata poza nim. Wydawał mi się ideałem, autorytetem, przyjacielem. Co prawda ostatecznie nam nie wyszło, wybrał swoją żonę, ja zostałam sama ze złamanym sercem, gdyż obiecywał mi rozwód i wspólne życie, ale oskarżać go o cokolwiek? Absolutnie nie – mówi Anna.

To co przeżyła, przez lata traktowała wyłącznie jak rozczarowanie miłosne. „Rozstanie” z Markiem wywróciło jej młode życie do góry nogami, ale mogła nie zakochiwać się w żonatym mężczyźnie. Rodzina nie wiedziała, co się dzieje, nie potrafiła pomóc. Ania wpadła w anoreksję, co paradoksalnie mogło uratować jej życie.

- Skrajnie wyniszczałam własne ciało, schudłam 35 kilo. Nieustające liczenie kalorii zajmowało jednak tak moją głowę, że przestałam myśleć o samobójstwie i Marku. Pokonałam chorobę, zdałam maturę, poszłam na studia i poznałam męża - Tomka. Wydawało się, że wszystko się ułożyło. Tomek był niemal idealny: mądry, zdolny, wspaniały pod każdym względem. Czułam w nim ogromne oparcie, we mnie rozkwitała w końcu prawdziwa, dojrzała miłość dorosłej osoby do innego dorosłego. Po co miałam pamiętać rozczarowania z dzieciństwa? Urodziłam trójkę dzieci, rozwijałam się zawodowo, dzieciaki rosły jak na drożdżach. Nawet diagnoza, że mam raka, mnie nie pokonała. Przeszłam operację, straciłam pierś, ciągle się leczę, ale Tomkowi to nie przeszkadza, kocha mnie jak dawniej.

Jeszcze zanim zachoruje, następuje zdarzenie, które dużo później wybuchnie jak bomba z opóźnionym zapłonem. Gdy odbiera córkę Magdę z treningu narciarskiego, widzi jak dziewczynka siedzi na tylnej kanapie busa z trenerem Markiem. Czuje niepokój, bo trenerzy zawsze jeżdżą z przodu, dzieci z tyłu. Pyta córkę, dlaczego siedziała z trenerem, a Magda odpowiada, że grali w zagadki i było bardzo śmiesznie. Magda dodaje: „Zresztą trener Marek jest najfajniejszy, zawsze przytula, jak się przewrócę”.

- Jeszcze nie potrafiłam nazwać tego, co czułam, ale natychmiast zabrałam Magdę z klubu. Córka była wściekła, nie rozumiała, dlaczego odbieram jej coś, co tak lubi. Nie potrafiłam jej tego wytłumaczyć. Potem dopadła mnie depresja, straciłam sens życia, satysfakcję z pracy. Byłam bliska rezygnacji z zawodu lekarza. Jedynym ratunkiem był psycholog. Poszłam na wizytę, ale terapeutka nie potrafiła jeszcze mnie właściwie zdiagnozować. Rozpoznała u mnie traumę związaną ze „złamaniem tabu”. Pracowaliśmy nad tym, żeby sobie z tym poradzić. Wtedy po raz pierwszy, po latach, dzwoni do mnie Marek – wspomina Ania.

Marek Klęczek jest znanym w całej Polsce trenerem narciarstwa alpejskiego młodzieży i dzieci. W tym środowisku to postać ciesząca się szacunkiem i autorytetem. W Bielsku, Zakopanem, Szczyrku i okolicach na wyciągach każdy pracownik i zawodnik wie, kim jest i prawie wszyscy mówią o nim jako o wspaniałym nauczycielu, znakomitym człowieku, przyjacielu. Nikt nie podejrzewa, że skrywa drugą twarz i tajemnicę, która wkrótce przekreśli jego karierę, odbierze mu rodzinę, może skończyć się więzieniem. Dla Ani wciąż jest sekretem, który ukrywa przed wszystkimi.

Trener pyta, dlaczego Magda nie chodzi na zajęcia i czy to jest kwestia pieniędzy. Narciarstwo to drogi sport, ale przecież można znaleźć rozwiązanie, bo ważne jest rozwijanie talentu. W końcu ponad 20 lat temu on, trener, też pomagał finansowo rodzicom Ani, żeby ona mogła trenować, jeździć na drogie zgrupowania w Zakopanem czy w kurortach alpejskich.

- Nie chodzi o pieniądze, tylko o przeszłość – odpowiada Ania.

Marek jest prawdopodobnie przerażony. Być może już wie, że stracił kontrolę nad swoją ofiarą, że grozi mu ujawnienie sekretu. Próbuje opanować sytuację spotykając się z Anią, godzinami przesiaduje u niej w szpitalu, usiłuje sprawić wrażenie, że znów są przyjaciółmi, że jej pomaga, opiekuje się nią, wspiera. Jest w tym wiarygodny. W końcu to ulubiony trener młodzieży, człowiek zjednujący sobie niemal wszystkich żartem, czułością, otwartością.

- Ja nie umiałam sobie z tym poradzić. Przy Marku stawałam się znowu 13-letnią, totalnie uzależnioną od tego mężczyzny dziewczynką. Marek podkreślał swoją przyjaźń i że jestem dla niego ważna, że chce mi wyłącznie pomóc. Ja nie potrafiłam z nim rozmawiać o przeszłości i w końcu nasze spotkania kończyły się tym, że mu wybaczałam. Mówiłam: nie ma tematu. Przeszłość to przeszłość.

O spotkaniach dowiaduje się Tomek. Czuje się zagrożony i nie rozumie, co się dzieje. Oboje z żoną potrzebują terapii. Ania udaje się do innej psycholożki.

To nie miłość, to przestępstwo

Doświadczona terapeutka od razu rozpoznaje wykorzystanie seksualne i nazywa rzeczy po imieniu. Tak jak od początku powinno się je nazywać: nie ma „miłości” 12-latki i dorosłego opiekuna, jest wyłącznie przestępstwo wykorzystania seksualnego dziecka. Ania opowiada jej całą historię, potem w domu z Tomkiem pracują nad uporządkowaniem faktów i chronologią. Dla męża też z pewnością jest to trudne, ale kocha żonę ponad wszystko, chce pomóc uporać się z przeszłością, zaczyna też rozumieć, że Marek nie jest zagrożeniem dla niego, tylko dla innych dzieci. Przeglądają zdjęcia i filmy Ani z dzieciństwa, prawda staje się coraz bardziej przerażająca.


- Dochodzi do mnie, że ten człowiek mną manipulował i rozpoczął proces uwodzenia, gdy miałam dwanaście lat. Wtedy zaczął się ze mną umawiać poza treningami, przychodził w nocy do mojego pokoju, kładł się przy mnie na łóżku, dawał prezenty, które ukrywałam, w końcu pierwszy raz pocałował w usta. Wszystko to oczywiście było naszym sekretem. Mówił, że potrzebuje kogoś, kto go zrozumie, komu będzie mógł się zwierzyć. Zaczął cierpliwie, z niezwykłą skrupulatnością prowadzić małą dziewczynkę do uzależnienia od siebie, a następnie wykorzystania seksualnego. Ja tego wszystkiego dotąd nie byłam świadoma. Dopiero terapia i wsparcie męża pozwoliły mi się zmierzyć z faktami.

Jest rok 1994. Anna ma 12 lat, Marek Klęczek około trzydziestu, od dwóch lat jest jej trenerem. Jest jedyną dziewczynką w trenowanej przez niego grupie osiągającą dobre wyniki sportowe. Trener ją faworyzuje, daje wyraźnie do zrozumienia, że jest dla niego kimś wyjątkowym. Gdy brakuje pieniędzy rodzicom, pomaga finansowo, dokłada się do wyjazdów czy koniecznych zakupów. Pewnego dnia zaprasza Anię do Cygańskiego Lasu i wręcza zieloną maskotkę pachnącą jego perfumami. Ona chowa ją przed rodzicami. Na wyjeździe w Zakopanem w sezonie 1994/1995 Ania jako jedyna ma pokój jednoosobowy, pozostali zawodnicy śpią w parach – ale to chłopcy. Trener Marek przychodzi do niej, kładzie się do łóżka, ona jest spięta, lecz nie protestuje. Kolejny wyjazd w tym samym sezonie, w pensjonacie „Kurant” trener wynajmuje dwa pokoje. W jednym śpią dwaj podopieczni – chłopcy. Drugi pokój wspólnie zajmują Ania i trener. Pomiędzy wyjazdami spotykają się w Cygańskim Lesie, pod Trzema Lipkami i wielu innych miejscach. Trener całuje ją w usta. Dotąd nikt tego nie robił. Kolejny wyjazd (rok 1994 lub 1995 – Ania ma 12 lub 13 lat) – tym razem Ania dzieli pokój z koleżanką z innego klubu.

- Marek poprosił, żebym przyszła do niego w nocy, jak koleżanka zaśnie. Gdy przyszłam, zaprosił mnie do siebie do łóżka. Zauważyłam, że jest nagi, zapytałam dlaczego, a on odparł, że zawsze śpi nago – mówi Ania.

image

Marek zdobywa coraz większe zaufanie rodziców Ani, proponuje, że będzie odwoził dziewczynkę po treningach. Rodzice na to przystają. Ze strony trenera przecież nic ich dziecku nie grozi. Marek zawsze odwozi Anię ostatnią, żeby pobyć z nią dłużej. Dziewczynka coraz bardziej czuje się wyróżniona. Od 1995 r. regularnie zaczyna bywać w domu Klęczka. Trener namawia i przekonuje, żeby zamiast do szkoły przychodziła do niego, gdy nie ma żony i dzieci. Żeby to umożliwić, daje dziewczynce plik klubowych zwolnień. Dzięki nim wychowawczyni niczego nie podejrzewa. Dziewczynka, mimo że opuszcza bardzo dużo zajęć, uczy się znakomicie, nie sprawia żadnych problemów.

image

Marek mówi, że ją kocha. Że jest jedyną osobą, która może go zrozumieć. Posuwa się coraz dalej, dochodzi do stosunków seksualnych. Będą trwały przez wiele kolejnych lat, regularnie, w wielu miejscach i okolicznościach.

- Robił to w takim schemacie, że najpierw mnie mył, przy włączonej muzyce Stinga, czasem dawał mi też wino do picia, potem dochodziło do seksu, czasem w łóżkach jego dzieci. Marek miał dwóch synów. Bał się, że ja też zajdę w ciążę, bo nie używał prezerwatyw, więc kazał mi robić testy ciążowe. Wolę nie myśleć, co by się stało, gdyby któryś wyszedł pozytywnie...

W 1996 r. na obozie w Sarbinowie Marek jest razem z żoną, ale nie przeszkadza mu to wymykać się do Ani, by się z nią wykąpać pod prysznicem.

Ania jest coraz bardziej „zakochana” w starszym mężczyźnie. On obiecuje, że odejdzie od żony i zwiąże się z dziewczynką. Opracowuje specjalny system znaków i sygnałów, by mogli się spotykać. Przekonuje, że wyjadą razem za granicę i zamieszkają ze sobą. Jednocześnie przestrzega, że jeśli ktoś się o nich dowie, to wiele osób zostanie skrzywdzonych, oni nie będą mogli się już spotykać, a on pójdzie do więzienia, bo to, co robią, jest przestępstwem.

image

Szczegóły wyżej opisanych zdarzeń są tak szokujące, że nie można ich upublicznić. Powinno nam wystarczyć stwierdzenie, że doszło do regularnie powielanego przestępstwa.

W imię dobra dzieci

Gdy Ania ma 17 lat żona Marka zachodzi w ciążę. Trener informuje podopieczną, że w tej sytuacji nie może żony zostawić. Ania jest wstrząśnięta, bo Marek twierdził, że nie sypia z żoną, a teraz okazuje się, że ta jest w ciąży. Marek nie interesuje się już dziewczynką, nigdy nie zadzwoni, nie zapyta o jej zdrowie, choć wie, że choruje. Zamknął ten rozdział życia. Ania cierpi dużo dłużej, nikt nie wie, jak jej pomóc, nie rozumie, co się dzieje. Kolejne terapie przynoszą jednak skutek i dziewczynka wraca do życia, także stara się wykasować Marka z pamięci. Na tyle skutecznie, że dwadzieścia lat później nie widzi zagrożenia dla własnego dziecka, gdy posyła je do klubu, w którym trenerem jest Klęczek.

- Ja wyparłam wszystko, co było złe. Ale też bezpośrednim trenerem Magdy był inny trener, Marek nie miał z nią zajęć. Jego wątek pojawił się zupełnie przypadkiem w związku z tym jeżdżeniem na tylnym siedzeniu z dziećmi i zagadkami oraz przytulaniem przy upadkach. Gdy już zrozumiałam, że Marek może być zagrożeniem dla dzieci, zaczęliśmy z mężem układać chronologię zdarzeń. Kosztowało mnie to ogromnie dużo wysiłku, musiałam sobie wszystko przypomnieć, a szczegóły były naprawdę trudne, bo wiązały się z cierpieniem, gdyż ja miałam wszystkie symptomy wykorzystywanego dziecka. Nie rozumiałam tego, co się ze mną działo. Byłam jednocześnie rozbudzona seksualnie przez dorosłego mężczyznę, wprowadzona w kompletnie nowy, niezrozumiały świat, który powinnam poznawać stopniowo z rówieśnikami. Czułam, że robimy coś złego. Robiłam to z nim tylko dlatego, żeby mnie nie porzucił, nie potrafiłam mu odmówić. Często cierpiałam i nie odczuwałam przyjemności, ale jego to nie obchodziło. Płakałam, dotyk kojarzył mi się wyłącznie z seksem i po latach sobie uświadomiłam, że potem za każdym razem jak ktoś mnie dotykał, to się wzdrygałam, stawałam się nieufna. Przez wiele lat musiałam rozluźniać się alkoholem, żeby w ogóle prowadzić życie intymne. To cud, że nie wpadłam w alkoholizm i udało mi się utrzymać rodzinę, nieświadomą przecież tego, dlaczego taka jestem, dlaczego cierpię na depresję, nie widzę sensu życia, mam okresy zawieszenia, izoluję się od bliskich i znajomych.

Poza psychologiem, Anna wprowadza w temat prawnika, który przygotowuje z nią doniesienie do prokuratury. Materiał dowodowy jest wystarczająco mocny, ale żeby uniknąć jakichkolwiek wątpliwości i spekulacji, Anna decyduje się nagrać rozmowę z Markiem. Mężczyzna błaga o wybaczenie. Początkowo usiłuje zaprzeczać, że uprawiał z nią seks, gdy miała 13 lat, twierdzi, że to było później. Anna podaje mu szczegóły, miejsca, daty. Jest pewna, że nic nie pomyliła: wszystko działo się, gdy była w podstawówce.

„Anka... nie potrzebowałem żadnej bliskości z dziewczyną w twoim wieku” - zapiera się Marek.
„To po cholerę wchodziłeś mi do łóżka?”
„Potrzebowałem... potrzebowałem... potrzebowałem osoby, która będzie mnie rozumiała w życiu. Dzięki której...”
„I to miała być dwunastolatka, tak? Dla 29-latka?”
„Anka, to nie było jeszcze wtedy. Nie mów mi, że jak 12,13 lat to było.”

Kobieta nie ustępuje. Żąda, by Marek obejrzał z nią zdjęcia, żeby mu udowodnić, ile miała lat, kiedy już dochodziło do wykorzystania seksualnego. Mężczyzna nie chce takiej konfrontacji.

„Anka, czy ty musisz to rozdrapywać?” - pyta w pewnym momencie.

Musi. I dalej przypiera mężczyznę do muru.

„Więc uważasz, że nic złego nie zrobiłeś?”
„Anka, wiem, że zrobiłem źle, za co cię przeprosiłem już niejednokrotnie. Ehhh. Powiedz, jak mam cię przeprosić?”
„Czyli jak miałam piętnaście lat to już spoko, bo to nie jest przestępstwo?”
„Anka, Anka, Anka... Czemu mówisz, że to nie było przestępstwo? To było. Ja sobie zdaję z tego sprawę” - przyznaje Marek.

Przeprasza ją, prosi, żeby powiedziała, jak może jej zadośćuczynić, płacze i błagalnym tonem stara się wpłynąć na kobietę, by nie „niszczyła” mu życia.

„Chcę tylko, żebyś nie pracował z dziećmi. Musisz zwolnić się z pracy” - żąda podczas jednej z rozmów Anna.

Marek tłumaczy, że jest to jedyne, co umie robić, że musi jakoś zarabiać na życie, że jeśli zrezygnuje z pracy, jego rodzina wpadnie w kłopoty finansowe. Ania nie ustępuje. Można pracować z dorosłymi. Można z tego spokojnie żyć. Marek ma ponadto wpływowych i bogatych przyjaciół. Bez problemu by mu pomogli znaleźć pracę bez kontaktu z dziećmi. Dlaczego tak kurczowo trzyma się tego zawodu wiedząc, że skoro raz przekroczył granicę i skrzywdził seksualnie podopieczną, nie powinien wykonywać takiej pracy? Żaden pracodawca wiedząc o takich zarzutach, by go nie zatrudnił, nawet jeśli nie zostałby skazany.

Anna, jej mąż i prawnik są już przekonani, że nie mogą tego tak zostawić, że muszą chronić inne dzieci przed ryzykiem.

- Część znajomych, którym opowiedziałam o tej historii i planach zgłoszenia do prokuratury, odradzało mi to. Uważali, że narobimy sobie kłopotu, że będę cierpiała, a i tak nic nie wskóramy, bo przecież sprawa jest przedawniona. Będą różne plotki, spekulacje, oskarżenia, podejrzenia. Ktoś pomyśli, że robię to dla pieniędzy, ktoś inny, że z zemsty, zaczną się plotki o romansie czy innych przyczynach. A prawda jest szalenie prosta: przestępca seksualny nie może pracować z dziećmi i koniec. To mój jedyny cel. Nie zamierzałam i nie będę wytaczać żadnych pozwów o pieniądze, nie zależy mi na nich. Nie wzięłabym od tego człowieka nawet grosza. Nie miałam też żadnego romansu z Markiem. Wykorzystał mnie seksualnie w dzieciństwie, a potem próbował ograniczyć skutki swojego przestępstwa. To jedyna prawda. Ja po prostu nie mogłam tego tak zostawić. W pracy staram się pomagać ludziom, nie mogłabym żyć ze świadomością, że z własnej wygody i dla własnego bezpieczeństwa narażam innych, przede wszystkim dzieci. Psychologowie uważają, że popęd do 12-letniej dziewczynki nie jest normalny i jeśli sprawca odważy się na przekroczenie granicy i złamie prawo raz, jest bardzo prawdopodobne, że zrobi to ponownie, może doskonaląc techniki manipulacji i ukrywania swojego przestępstwa. Nie mogłam pozwolić, żeby jakaś dziewczynka cierpiała tak, jak ja cierpię.

Zawiadomienie trafia do prokuratury w 2019 r. i w środowisku wybucha skandal. Jeden ze znajomych Klęczka jest wściekły na Anię, uważa, że to zmyśliła, nie wierzy w jej oskarżenia, więc jedzie do trenera, by pomóc mu w obronie przed „pomówieniami”, chce załatwić mu dobrą adwokatkę, ale najpierw musi się z „ofiarą” pomówień rozmówić.

- No i ten znajomy jest człowiekiem bardzo impulsywnym i władczym. Kiedy więc wpada do Marka i żąda, żeby ten powiedział mu, jaką najgorszą rzecz zrobił w życiu, Klęczek ku zdumieniu przybysza przyznaje się, że mnie wykorzystał seksualnie, jak miałam trzynaście lat. Nazywa to błędem, umniejsza, jak podczas rozmów ze mną, płacze, zapiera się, że nigdy więcej nikomu tego nie zrobił, że odpokutowuje to od lat. Znajomy jest jednak zszokowany. Zdecydowanie staje po mojej stronie, mówi prawdę, że Klęczek się przyznał. Opowiada kilku osobom o tej rozmowie z Markiem. Wśród tych osób jest wspólnik Klęczka – razem prowadzą klub sportowy dla młodzieży. Wspólnik zachowuje się wzorowo, natychmiast rozwiązuje z Markiem umowę. Nie wyobraża sobie, żeby z dziećmi pracował ktoś, kto ma takie zarzuty, do których na dodatek się przyznał. Nie ma znaczenia, czy zostanie skazany, prawda jest najważniejsza. Słusznie uważa, że bez znaczenia jest, czy byłam jedyną ofiarą. Jeśli nawet, to o jedną za dużo – mówi Anna.

Prokuratura odmawia wszczęcia śledztwa w sprawie czynów dotyczących Anny z powodu przedawnienia. W uzasadnieniu postanowienia prokurator wskazuje jednak, że:


„Przedstawione przez pokrzywdzoną i opisane wyżej okoliczności mogłyby stanowić asumpt do czynienia dalszych ustaleń dowodowych w niniejszej sprawie, które w konsekwencji mogłyby doprowadzić do odpowiedzialności karnej Marka Klęczka.”


Odnosząc się do nagrania rozmowy Ani z Markiem, prokurator stwierdza: „mężczyzna przyznaje się, że skrzywdził rozmówczynię, że popełnił przestępstwo”.

image

Marek ciągle pracuje w szkole w Szczyrku.

- Ja po tej nagranej rozmowie zablokowałam jego numer, żeby do mnie więcej nie dzwonił, nie chcę mieć już żadnego kontaktu z tym człowiekiem. Nie mogę jednak pozwolić na jego pracę z dziećmi. Dlatego wniosłam o przekazanie akt śledztwa prokuratorskiego do komisji do spraw pedofilii. Niestety niedawno otrzymałam informację, że ustawa o komisji ma poważną wadę prawną i do czasu jej naprawienia przez nowelizację, żadne postępowanie nie może być prowadzone – wyznaje Anna.

Gdy dostała wiadomość z komisji, znów zaatakowały czarne myśli. Czuła się przytłoczona, musiała zwiększyć dawki leków. Wciąż narzucało się jedno pytanie. Czy naprawdę nie można sobie poradzić z takim problemem w cywilizowany sposób, zgodny z prawem i etyką? Nie można odsunąć od nauczania nieletnich człowieka, który popełnił na dziecku przestępstwo, nawet jeśli jego karalność jest przedawniona?

Anna co jakiś czas wchodzi na stronę szkoły mistrzostwa sportowego. W kadrze trenerskiej nieustająco jest Marek. Podobno pracuje z młodszymi grupami. Być może dlatego, że dyrekcja uznaje, że dla takich dzieci nie jest niebezpieczny. Na jednym ze zdjęć Anna widzi jednak scenę z treningu czy zawodów w szkole w Szczyrku, na którym grupa młodzieży ćwiczy brzuszki.

- Dwie pierwsze pary składały się z młodzieży, a w tle zobaczyłam dziewczynkę robiącą brzuszki, której pomagał trzymając za nogi trener. Był to Marek. Obok stało więcej dzieci. Dlaczego któreś z nich nie pomagało tej dziewczynce, tylko Marek? Ktoś może powiedzieć, że przesadzam, ale czy wiedząc, że ten człowiek mnie wykorzystał, nie mam prawa do takich podejrzeń i patrzenia z większą uwagą na takie drobne sygnały, że coś jest nie tak? Trener nie jest do przytulania i pomagania w brzuszkach, nie powinien starać się zastąpić rodziców, przyjaciół, rówieśników. Nie jest od łaskotania i opowiadania sobie żartów z dziećmi na tylnej kanapie busa. Standardy pracy trenerów powinny być inne i w cywilizowanych krajach jest to już norma.

image

Co jednak zrobić, jeśli wszyscy odmawiają pomocy: prokuratura umarza, komisja ma problem prawny, przyjaciele uważają, że zrobiła wystarczająco dużo i powinna odpuścić...

Egzamin z bezkarności

- Uznałam, że jedyną szansą na ochronę dzieci, jest nagłośnienie sprawy ze wszystkimi jej szczegółami. Nie chciałam tego, nie chcę, by moja rodzina cierpiała, ale nie mam wyjścia. Nie chcę od Marka żadnych odszkodowań, żadnych przeprosin, nawet nie chcę, żeby poszedł do więzienia. Chcę jedynie, żeby nie pracował z dziećmi – mówi Anna.

Brat Anny przypadkiem natrafia na jeden z moich tekstów prasowych. Nawiązujemy kontakt, analizuję materiały i nie mam najmniejszych wątpliwości, że kobieta mówi prawdę. Dowody są przytłaczające, sprawa jest bardzo mocna, jasna, jednoznaczna. Trzeba się nią pilnie zająć, bo mężczyzna jest „bezkarny” i wciąż pracuje z dziećmi. Każdego dnia może skrzywdzić kolejną osobę. O tym, czy Anna jest jedyną ofiarą tak naprawdę dowiemy się dopiero po publikacji materiałów. W takich sprawach bardzo często ofiary ukrywają prawdę albo ją wypierają. Niewłaściwie interpretują zdarzenia, boją się, że nikt im nie uwierzy, myślą, że są jedynymi skrzywdzonymi, pozwalają się zmanipulować, zjednać, przekonać, że sprawca jest dobrym człowiekiem, tylko popełnił jeden błąd w życiu. Dopiero ujawnienie daje szansę na poznanie prawdy.

image

Jedziemy z ekipą filmową do Bielska. Nagrywamy wywiad z Anną. Dzień później próbujemy znaleźć Marka Klęczka na zajęciach w Szczyrku. Nie ma go na żadnym stoku. Próbujemy w jednym z potencjalnych miejsc zamieszkania. Bez skutku. W Szkole Mistrzostwa Sportowego w Szczyrku, gdzie jest nauczycielem i trenerem, sekretarka próbuje się z nim skontaktować, ale ma wyłączony telefon. Jest za to dyrektor szkoły – Jarosław Konior. Proszę go o rozmowę. Odmawia, tłumacząc, że nie będzie wypowiadał się na takie tematy. Próbuję go nakłonić do wysłuchania naszych oskarżeń, ale szybko ucina dyskusję:

- Nie będę o tym rozmawiał. Rozumie pan?

Nie rozumiem, ale ustępuję. Cóż, dyrektor szkoły chyba powinien być zainteresowany szczegółami oskarżeń wobec swojego nauczyciela. Jasne, że lepiej jest nie znać szczegółów, żeby decyzję, co z tymi faktami zrobić, przerzucić na innych. Ale czy to nie jest dokładnie ten sam problem, z jakim mamy do czynienia w środowiskach kościelnych i który oburza opinię publiczną może nawet bardziej niż samo przestępstwo?

Dzwonimy do znajomego Klęczka i Anny, biznesmena, który usłyszał od Marka przyznanie się do winy. Stanowczo odmawia rozmowy. Wybucha, że „wchodzimy z butami w nie swoje sprawy”. Rozłącza się i dzwoni do Anny.

- Robisz bardzo źle. Marek już poniósł karę, wszystko stracił. Co ty chcesz więcej uzyskać?

- Chcę tylko, żeby nie pracował z dziećmi – odpowiada Anna.

Przedsiębiorca po chwili dzwoni do mnie. Jest trochę spokojniejszy, próbuje wytłumaczyć, że temat jest bardzo trudny i dlatego nie będzie się wypowiadał. Życzy nam powodzenia, ale i tak nie uratujemy żadnego dziecka, bo największą winę zawsze ponoszą rodzice i że to z nimi trzeba pracować, a nie ujawniać takie sprawy. Twierdzi, że przez te 20 lat Marek nigdy nie dał podstaw do kolejnych oskarżeń. O sprawie Ani nie będzie się wypowiadał. Zaprzeczył też, że słyszał przyznanie się do winy przez Klęczka. Na to jednak jest wiele innych świadectw. Gdy rozmawiam z przedsiębiorcą, Ania siedzi obok. Widzę, jak bardzo boli ją ta rozmowa. Jak bardzo znów czuje się osamotniona i krzywdzona przez kolejne osoby. Jeśli kolejni świadkowie będą umywać ręce, znów zostanie całkiem sama, jak te dwadzieścia parę lat temu. Jest bliska wycofania się, poproszenia nas, żebyśmy nie robili tego reportażu i filmu. Trudno, zrobiła co mogła...

Dzwonię do kolejnego świadka. Wiem, że jeśli zadam mu po prostu pytanie, też zrejteruje, jak przedsiębiorca. Zapewniam więc o pełnej anonimowości, chcę tylko usłyszeć prawdę. Przekonuję, że jeśli wszyscy się teraz od Ani odwrócą, zostanie ponownie skrzywdzona, a co gorsza narazimy na skrzywdzenie inne dzieci. Nie oczekuję żadnych interpretacji. Jedynie fakty.

- Dobrze – mówi słabo świadek. - Proszę pytać?

- Czy świadek rozmawiał w biznesmenem, który twierdził, że Marek Klęczek przyznał mu się do wykorzystania seksualnego Anny?

- Tak, to prawda. Otrzymaliśmy taką informację.

Świadek szczegółowo relacjonuje zdarzenie. Nie możemy go przytoczyć, żeby nie ujawnić tożsamości świadka. W wypadku sprawy sądowej ten człowiek powtórzy jednak wszystko na sali rozpraw. Według jego relacji Klęczek przyznał się do winy i potem przez jakiś czas pogodził się ze świadomością, że jest winny.

Kolejny świadek, podobna historia. Wahanie, czy „mieszać” się do nie swoich spraw. I znów przekonywanie, że chcemy tylko usłyszeć prawdę, a Ania na nią zasługuje.

- No dobrze. Było tak jak mówi Ania. Widać było, że ta relacja jest niezdrowa. Ania była traktowana inaczej, faworyzowana. Wtedy tego nie dostrzegaliśmy tak bardzo, zajęci byliśmy swoimi sprawami. Dopiero teraz, jak prawda wyszła, przypominam sobie pewne szczegóły. Na przykład jak Ania wybiegała z pokoju Marka z płaczem, jak płakała w łazience. Nigdy nie byłem świadkiem czegoś więcej, ale przytulenia czy przyjacielskie gesty to była norma. Mogę też potwierdzić, że spała z trenerem w jednym pokoju i to wiele razy. To było, kiedy mieliśmy 12-13 lat. Jestem pewny, że Ania nie kłamie.

Annie spada kamień z serca. Wie już, że nie musi liczyć tylko na siebie, że świadkowie nie będą kłamać w sądzie. To najważniejsze.

Kolejny świadek. Dziś trener narciarski, kiedyś zawodnik rywalizujący z Anią.

- Ania nie kłamie. Klęczek wyraźnie ją faworyzował, dziś to jest jasne dlaczego. Jak to ujawniła publicznie, w środowisku był wielki dym, próba zamiecenia tego pod dywan, ale osoby dobrze znające sprawę wiedzą, że Klęczek jest winny.

Dobrze Anię z tamtych lat pamięta też jej wychowawczyni z podstawówki, Agata Boińska. Potwierdza, że dziewczynka przynosiła wiele zwolnień z lekcji od trenera narciarstwa, opuszczała bardzo dużo zajęć.

- Nie wzbudzało to wątpliwości, bo Marek Klęczek był znany w szkole, a Ania uczyła się znakomicie i nadrabiała program mimo tych nieobecności. Dziś, jak pan mi mówi, co się działo, myślę, że była trochę osamotniona, nie trzymała się z rówieśnikami, wydawała się bardziej dojrzała. Niczego jednak nie podejrzewaliśmy. Oczywiście wierzę jej, wiem, że mówi prawdę, Ania na pewno by czegoś takiego nie zmyśliła – mówi wychowawczyni.

Z Anią szkolną ławkę dzieliła Monika (imię zmienione). Dziś sama jest nauczycielką. Pamięta dokładnie i Marka Klęczka i to, że Ania opowiadała jej o nim, o tym, gdzie mieszka. Bardzo często nie było jej w szkole.

- Ania mi bardzo imponowała, byłam w nią zapatrzona. Pożyczała ode mnie zeszyty, żeby uzupełnić lekcje z powodu tych nieobecności. Oczywiście nie zdawałam sobie sprawy, że dochodzi do wykorzystywania seksualnego Ani, nie myślałam w ogóle o takich rzeczach, ale dziś wydaje mi się dziwne, że Ania opowiadała, gdzie Klęczek mieszka, że ma żonę i dzieci. Na pewno nie zmyśliła tych zarzutów – mówi Monika.

Dzwonimy do żony Marka Klęczka, która po wybuchu „afery” rozwiodła się z nim. Odmawia rozmowy. Nie będzie się wypowiadać na ten temat.

image

Przepraszam, ale...

Klęczek nie odbiera telefonów, nie oddzwania, nie reaguje na sms i nagrane wiadomości. Po powrocie do Warszawy, analizujemy materiał i jesteśmy pewni, że tego nie można tak zostawić aż do publikacji filmu. 30 marca 2021 r. piszę list do dyrektora szkoły, do wiadomości ministerstwa, kuratorium i komisji do spraw pedofilii. W liście informuję, że mam żelazne dowody winy trenera i żądam konfrontacji z nimi, jeśli się będzie upierał co do niewinności. Wyrażam też swoje oburzenie, że dyrektor szkoły nie raczył zapoznać się z materiałem dowodowym, bo tak było dla niego wygodniej.

„... uprzejmie informuję, że trener którego Pańskie pismo dotyczy, od dnia 2 kwietnia 2021 roku nie
jest już pracownikiem Szkoły Mistrzostwa Sportowego, której jestem dyrektorem” - odpisał Jarosław Konior.

Wyjaśnił, że szkoła należycie dba o bezpieczeństwo dzieci, weryfikuje nauczycieli, wobec Marka Klęczka nigdy nie było żadnych wątpliwości i skarg od dzieci czy rodziców, a zdarzenia, które mu się zarzuca miały miejsce przed powstaniem szkoły.

„Szkoła nie ma podstaw do zajęcia się tą sprawą i jej wyjaśniania w postępowaniu wewnętrznym, Szkoła nie jest również uprawniona do oceny wiarygodności zebranego przez Pana materiału (do tego uprawnione są stosowne organy państwowe).”


Marek Klęczek jednak zostaje odsunięty od nauczania dzieci, więc nasze pismo przynosi efekt. Piszę do samego Klęczka na WhatsApp. W liście staram się go przekonać do rozmowy, informuję, że nie chodzi nam o żadną zemstę, tylko wyjaśnienie sprawy, przekonuję, że jako nauczyciel powinien starać się nam pomóc zrozumieć, dlaczego przekroczył granicę uczeń-autorytet, że jego wyznanie może mieć ogromne znaczenie dla naszej pracy. Jasno informuję, że jestem pewien i mam niezbite dowody jego winy, nie chcę go oszukiwać w tym zakresie, ale jeśli zajmie inne stanowisko i będzie wolał zaprzeczać dowodom i faktom, także bez zmian opublikuję takie stanowisko.

Następnego dnia Marek Klęczek oddzwania do mnie. Rozmawiamy prawie godzinę. Prosi o wyrozumiałość, bo jest na lekach, stracił pracę i bardzo przeżywa tę sytuację.

- Na swoją obronę mogę tylko powiedzieć, że to nigdy się już nie powtórzyło. Przez te dwadzieścia lat nikogo nie skrzywdziłem, jestem dobrym człowiekiem.

Przeprasza za to, co zrobił. Płacze.

Uwaga:

Publikujemy ten materiał wyłącznie w interesie społecznym, chcemy wyjaśnić, czy Marek Klęczek powinien zostać wpisany do rejestru przestępców seksualnych przez Komisję. Być może Marek Klęczek jest dobrym człowiekiem i był dobrym nauczycielem, ale nie ulega wątpliwości, że skrzywdził co najmniej jedno dziecko i musi ponieść tego konsekwencje, nie może już nigdy pracować z dziećmi. Jeśli jest ktoś, kto w samotności skrywa tajemnicę związaną z tym człowiekiem lub innymi osobami, bardzo prosimy, by się zgłosił, nawet anonimowo do nas lub na policję. Pamiętajcie, że takich osób może być wiele, tylko osamotnione boją się ujawnić prawdę. To szalenie ważne, byście walczyli o nią razem. Jednocześnie apeluję, by nie krzywdzić nikogo z otoczenia pana Marka. Nikt nie jest winny temu, co on zrobił. Wyłączną winę ponosi pan Marek, nie powinno się to odbijać na jego rodzinie, bliskich, przyjaciołach, ani tym bardziej na rodzinie Anny. I taki apel do pana Marka: podstawą naprawienia krzywdy jest powiedzenie całej prawdy o tym, co się wydarzyło, rozwianie wszelkich wątpliwości. Tu już nie ma pola dla sekretów. Dopiero na tym można budować coś nowego. Jeśli pan tego nie zrobi i będzie unikał ciągle odpowiedzialności, będzie się to ciągnęło za panem na wieki. Skrzywdził pan podopieczną, dziecko, które zostało oddane pod pana opiekę. To nie była miłość, to było przestępstwo.


Powyższy reportaż powstał w ramach realizacji filmu "Bezkarni" w reż. Mariusza Zielke, ze zdjęciami Kuby Golika. Film będzie zapisem dziennikarskiego śledztwa o sprawcach wykorzystania seksualnego dzieci, którzy nie ponieśli odpowiedzialności za swoje czyny. Premiera filmu planowana jest na wrzesień 2021 r.

Fotografie umieszczone w tekście pochodzą z archiwum prywatnego Anny. Większość z nich ma daty automatyczne lub podpisane z tyłu zdjęcia, dzięki czemu Anna mogła odtworzyć, kiedy dokładnie miały miejsce poszczególne wydarzenia, wyjazdy, obozy i postępujące zachowania seksualne ze strony trenera.

Mariusz Zielke
mariusz.zielke@gmail.com
tel. 515 108 845

Współpraca: Marcin Dobski, Salon24.pl

Zobacz galerię zdjęć:

Marek Klęczek z podopiecznymi
Marek Klęczek z podopiecznymi
Trener Marek
manitooo
O mnie manitooo

Nazywam się Mariusz Zielke. Byłem dziennikarzem Pulsu Biznesu, wcześniej mniejszych gazetek, pisałem na różne tematy, potem robiłem śledztwa dziennikarskie. Obecnie piszę powieści, głównie na faktach, kryminały, sensacyjne, obyczajowe.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo