Feterniak Feterniak
4431
BLOG

O "błękitnym złocie" znad Bałtyku - czyli o handlu popiołami drzewnymi

Feterniak Feterniak Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 33

Od jakiegoś czasu nosiłem się z myślą o opisaniu eksportu wajdażu, a ponieważ ostatnio w dyskusjach pojawił sie też temat nieco szerszego spojrzenia na handel bałtycki w czasach nowożytnych, to nieco w szerszym kontekście o "błękitnym złocie" znad Bałtyku dzisiaj pozwolę sobie napisać.

W roku 1632 Jan Gordwagner podał wcześniejsze o kilka lat wyliczenia marszałka koronnego Mikołaja Wolskiego, według których z Gdańska i Królewca co roku wypływały towary o wartości 3,5 miliona złotych czerwonych, zaś do portów tych importowano towarów za 2,5 miliona zł. Roman Rybarski w swojej klasycznej pracy statystycznej sprzed prawie stu lat doszedł do bardzo podobnej sumy, acz uznał ją za dolną granicę, dopuszczając, że cały eksport Rzeczpospolitej na przełomie XVI i XVII wieku mógł wynosić nawet ponad 5 milionów złotych czerwonych. Z czego od 1 do 2,6 miliona zł przychodziło na morski eksport zboża (od 50 tys. do 100 tys. łasztów rocznie), 525 tysięcy na eksport (droga lądową) wołów plus 36 tysięcy zł skór wołowych zaś 125 tysięcy wart był wywożony (lądem i morzem) wosk, 60 tys. zł ołów.

Na tym tle wartość wywożonego z Rzeczpospolitej popiołu – od 115 tys. do 230 tys. złotych (za od 5 do 10 tys. łasztów) rysuje się nam, jako trzeci z kolei, a drugi wywożony morzem hit eksportowy ówczesnej Rzeczpospolitej. Co prawda trudna do dokładnego wyliczenia jest wartość wywozu samego drewna (kótra była także znaczna), jednak zważywszy, że eksportowano je pod różnymi postaciami wymagającymi różnych metod obróbki, to trudno przypuszczać by któryś z podstawowych gatunków wywożonego drewna przewyższył popioły (które także były przecież przetworami drzewnymi i razem z nimi oraz smołą, węglem drzewnym i miodem stanowiły prawie 1/3 morskiego eksportu Rzeczpospolitej odnotowywanej zazwyczaj jako „towary leśne”).

I o ile handel zbożem i handel wołami są dość powszechnie opisywane, to obrót popiołami i ich przetworami: potażem i wajdażem, są zazwyczaj całkowicie nieznane. Tymczasem popiół drzewny, a dokładniej jego przetwory: potaż i wjadaż były od XV do końca XVIII w. surowcem strategicznym dla kilku ważnych gałęzi europejskiego, rodzącego się wówczas, przemysłu.

Najbardziej znaczące było ich zastosowanie w  bielarniach i farbiarniach tkanin. O  jego skali nich świadczy fakt, że na każdy funt przędzy w trakcie jej wybielania zużywano aż 5/4 funta potażu/wajdażu. Nic więc dziwnego, że farbiarze nienajwiększych ośrodków tekstylnych z Holandii jak Utrecht, czy Geldern zużywali po kilkaset łasztów tego surowca rocznie. Od XVI wieku wzrastała produkcja mydła, w czasie produkcji którego potrzebowano także wajdażu (w różnych kombinacjach, zależy od gatunku mydła). I tak mydlarze Amsterdamscy kupowali już w połowie XVI w. po około 2000 łasztów wajdażu rocznie. W XVIII w. wajdaż znalazł także zastosowanie w procesie produkcyjnym saletry potasowej, wypierając używany do tej pory nieprzetworzony popiół drzewny.  Z pierwotnie otrzymywanej saletry wapniowej dokonywano „konwersji” na saletrę potasową (potrzebną do produkcji materiałów wybuchowych) zużywając przy tym teoretycznie około 500 kg popiołu lub wajdażu. Przy czym jak podkreślał Rolf Gelius, który eksperymentalnie badał wytwarzanie i wykorzystywanie wajdażu, praktyczne zapotrzebowanie (wynikające z niedostatków ówczesnych technologii) mogło być nawet trzykrotnie większe.

 Ostatnią ważną gałęzią, gdzie wykorzystywano potaż i wajdaż była produkcja szkła. Wykorzystywano je tutaj na dwa sposoby. Po pierwsze w produkcji szkła białego i kryształu potaż dodawano do kwarcu, zaś po drugie tzw. kadź wapienna, czyli odpad produkcyjny z wypalania potażu mógł być wykorzystywany  jako surowiec szklany w produkcji tzw. szkła leśnego.

 

Jak więc widzimy był to produkt nad wyraz istotny, a, podobnie jak zboże, jego głównym źródłem w Europie były kraje basenu Morza Bałtyckiego. I podobnie jak zboża, znacząca jego część pochodziła z terenów Rzeczpospolitej.

Najpierw wyjaśnijmy kwestie nazewnicze. Popiół drzewny otrzymuje się przez zwykłe (acz wymagające sporo wiedzy specjalistycznej) spalanie. Choć wykorzystywany w wielu gałęziach gospodarki (od rolnictwa, po wspominaną produkcję prochu czarnego), to o wiele zyskowniejsze było jego przetworzenie przez ługowanie. Potażem więc nazywamy popiół drzewny przetworzony przez ługowanie wodą i następnie wypalanie powstałej w ten sposób masy, aż do spalenia wszelkich zanieczyszczeń.  Wajdaże od potaży różniły się tym, że w procesie produkcji potrafiono uchronić niektóre minerały drzewne, dzięki którym nabywał on swojego charakterystycznego błękitnego zabarwienia. Różnice między nimi dla poszczególnych procesów produkcyjnych były bardzo istotne, a wajdaż gdański „błękitne złoto” było najbardziej cennym z przetworów popiołu. Jednak dla różnorakich służb celnych, których pracy zawdzięczamy gors informacji statystycznych o handlu bałtyckim, różnica między potażem a wajdażem była wielce specjalistyczna i trudna do rozróżnienia, stąd oba te produkty zapisywano zazwyczaj pod nazwą popiołu, lub potażu. Tymczasem według ostrożnych szacunków w tym okresie udział wajdażu w owych sundzkich „popiołach” wynosić mógł nawet 50%.

Zważywszy na fakt, że do końca XVII wieku w tej sferze nie miały znaczenia żadne inne rynki produkcji poza środkową i wschodnia Europą, możemy przyjąć, że przynajmniej przez XVI i XVII wiek to właśnie tutejsza produkcja pokrywała zapotrzebowanie przemysłu na całym kontynencie. Koncentrowała się w dwóch rejonach – w basenie Morza Bałtyckiego i Morza Białego.

W XVI wieku stosunek między tymi dwoma akwenami był mniej więcej jak 3:1 na rzecz handlu bałtyckiego. Przy czym sytuacja była stosunkowo dynamiczna. W takim roku 1565 z Gdańska wywieziono 8100 łasztów „potażu” (pamiętajmy, że udział wajdażu w tej sumie szacuje się na ok 50%). Dziesięć lat później było to aż 8575 łasztów, by do roku 1595 spaść do 2571 łasztów. W ostatniej ćwierci XVI wieku bałtycki eksport „towarami leśnymi” przesuwa się bowiem wyraźnie na wschód. Ogromny popyt na zboże, zachęcający do koncentracji się na tym towarze, powoduje, że kupcy z dorzecza Wisły niejako „odpuszczają” temat towarów leśnych (sprowadzanych już w połowie XVI wieku z lasów Mazowsza, Podlasia i Rusi Czarnej), co wykorzystują kupcy królewieccy, a zwłaszcza ryscy.

Dokonując pewnego statystycznego uogólnienia stwierdzić możemy, że w ostatniej ćwierci XVI wieku z Gdańska wypływało 32 tysiące beczek „potażu” rocznie, z Królewca 36 tysięcy, a z Archangielska 39 tysięcy. In plus wyróżniała się już wówczas Ryga, z której wypływało około 49 tysięcy beczek. W sumie do Europy Zachodniej trafiało aż 158 tysięcy beczek, z czego 118 tysięcy z ośrodków Rzeczpospolitej. Przeliczając to na nasze miary (jedna beczka ok 150 kg przetworzonych popiołów), daje to ponad 17 tysięcy ton opuszczającego porty Rzeczpospolitej (wliczamy tutaj naturalnie Królewiec).

Równie ciekawe dane są z okresu wojny trzydziestoletniej, które pokazują jak wyglądal eksport tego surowca w czasach największego kryzysu handlu bałtyckiego. W latach 1631-1640 na zachód dotarło tylko 37 tysięcy beczek. Z czego 9,5 tysiąca pochodziło z Gdańska, 13,5 tysiąca z Królewca, 4,5 tysiąca z Archangielska i (co ciekawe) jedynie  około 10 tysięcy beczek z Rygi. Ów spadek w rejonie Morza Białego jest dość łatwo wytłumaczalny, bo także dla Rosji pierwsza połowa XVII wieku nie była czasem spokojnego rozwoju, a produkcja popiołu wymagała raczej pewnej stabilziacji.

Pamiętajmy tutaj, że mimo zajęcia Rygi przez Szwedów oraz usamodzielnienia się Prus Książęcych z Królewcem, to oba te porty w dużej mierze (Królewiec w co najmniej połowie, a Ryga w 80%) eksportowały towary leśne produkowane na terenie Rzeczpospolitej.

Nie mniej po potopie polski eksport potażu i wjadażu dość mocno spada. Główny powód to ogromny spadek demograficzny, który miał chyba znaczenie o wiele większe niż spustoszenie naszych lasów. Rosjanie nie byli do końca w stanie zastąpić tego ubytku, głównie z powodów organizacyjnych. Wykorzystywanie mało wykwalifikowanych robotników (najczęściej chłopów pańszczyźnianych) oraz problemy transportowe powodowały, że fiaskiem choćby zakończyła się próba stworzenia kompleksu potażarni w rejonie Smoleńska w trzeciej ćwierci XVII w. Spadek eksportu tego towaru był jedną z determinantów poszukiwań nowych rozwiązań, które zaczęły przynosić efekty dopiero w drugiej połowie XVIII w. (równo w połowie wieku  w wytopie żelaza zaczęto używać koksu z węgla kamiennego, w latach osiemdziesiątych zaczęto z tego samego surowca produkować smołę, zaś w ostatniej dekadzie wieku otrzymano sodę syntetyczną , która ostatecznie wyparła potaż).

Nie mniej jeszcze w 1784 roku (więc już po I rozbiorze) z Gdańska wywieziono 1468 beczek potażu, niecałe 200 beczek wajdażu i 41 tys. korców popiołu (w korzec wchodziło ok 115 kg popiołu). Łącznie z 3382 beczkami potażu, 3008 korcami popiołu i kilkoma beczkami wajdażu wywiezionymi z Elbląga szacowano ten towar ciągle na 780 tys. ówczesnych złotych. Acz obraz handlu bałtyckiego zmienił się już wtedy na tyle, że było to ledwie 3.9% wartości eksportu z tych dwóch portów.

 

Niestety trudno precyzyjnie stwierdzić gdzie dokładnie trafiały przetwory popiołu drzewnego z Rzeczpospolitej. Dlatego w tym miejscu pozwolę sobie jedynie na przedstawienie ogólnego ruchu handlowego na Bałtyku. Wyrobi nam to pewien osąd także dla handlu popiołem i jego przetworami, gdy pamiętać będziemy, że  do połowy XVII w. odpowiadał  on około ¼ obrotu zbożem (choć z o wiele większymi, niż w przypadku zboża, wahaniami).

Handel bałtycki w II połowie XVI wieku zdominowali Niederlandczycy i kupcy z Wschodniej Fryzji. Dla przykładu w 1562 tamtejsze statki przewiozły 4/5 zboża przez Sund, a trzy lata później prawie 100%. W kolejnych latach waha się to od 7/10 do 9/10. A niewiele mniejszy udział kształtuje się aż do drugiej połowy XVII w. W liczbach bezwzględnych w takim przeciętnym 1590 roku statki niederlandzkie przewiozły aż 18 tys. łasztów żyta i 1724 łasztów pszenicy, fryzyjskie odpowiednio 4 tys. łasztów żyta i 20 (sztuk nie tysięcy!) pszenicy, hamburskie 945 łasztów żyta i 48 pszenicy, gdańskie 718 łasztów żyta i 666 pszenicy, zaś pozostałe jedynie 459 łasztów żyta i 155 łasztów pszenicy.

Kupcy z Anglii, Szkocji i Francji przewozili zboże okazjonalnie, nie przekraczając w latach największych obrotów po 2 tysiące łasztów. I tak w roku 1595 Szkoci przewieźli przez Sund 894 łaszty zboża, Anglicy 1783 łaszty, zaś Francuzi 1589. Dominowały jednak lata gdy ten przewóz był minimalny, lub nie było go wcale.

Dominację Holendrów bardzo dobrze widać na przykładzie ilości statków przepływających przez duńską cieśninę. W 1503 roku przepływa przez nie 1222 statki, z czego 856 to statki z Niederlandów  a 120 z Gdańska. W 1547 na 1917 statków, 1105 jest niederlandzkich, a 234 gdańskie. I gdy liczba statków gdańskich lekko spada i utrzymuje się na poziomie poniżej 100 (od 64 do 98), to liczba statków przepływających przez cieśniny skokowo rośnie. w roku 1563 jest to już 4242 statki, w 1578 - 5010 statków, a w 1597, 6673 jednostek. Za ten wzrost praktycznie odpowiadają tylko Holendrzy. I choć przez stulecie od ostatniej ćwierci XVI wieku na Baltyku pływa nieco ponad 1/3 tonażu holenderskiej floty, to jeszcze w 1666 roku aż ¾ kapitałów ze Zjednoczonych Prowincji zaangażowanych było w handel bałtycki.

Dopiero w trzeciej ćwierci XVII w. dominację Holendrów złamali Anglicy. Nie mniej jeszcze w latach 1741-1751 z samego Gdańska wypłynęło do Holandii aż 180 statków, a do Wielkiej Brytanii jedynie 85. Popularniejszym od Wysp kierunkiem była jeszcze Szwecja, gdzie skierowało się aż 115 jednostek. Dopiero I rozbiór przyniósł ostateczną przewagę handlowi angielskiemu, choć jeszcze przez pierwszą dekadę po nim utrzymywał się względna równowaga (po około 120 statków kierowało się rocznie z Gdańska i do Holandii, i do Wielkiej Brytanii).

 

Co ciekawe w II w połowie XVIII w. aż ¼ statków opuszczających Gdańsk przewoziła surowiec drzewny. Miało to bez wątpienia dość jasny powód związany z ówczesnym dynamicznym rozwojem flot francuskiej i brytyjskiej. Owo rosnące zapotrzebowanie na samo drewno na pewno miało także duży wpływ na produkcję popiołu drzewnego. Francuscy budowniczowie z II połowy XVIII w. szacowali, że na budowę jednego, średniej wielkości okrętu wojennego potrzeba było drewna z aż 30 ha lasu. Wyliczano, że na budowę floty na wojnę z Holandią pod koniec XVII w. Francuzi zużyli aż 326 tys. sztuk drzew, co po dodaniu odpadów, strat w transporcie i w samej budowie dawało ponad milion sztuk. A ponieważ popiół drzewny także produkowano z surowca dobrej jakości (a nie odpadów jak gałęzie, czy małe drzewka), więc rosnące zapotrzebowanie na drewno okrętowe w sposób oczywisty tłumiło produkcję potażu i wajdażu.Co istotne obie admiralicje (francuska i angielska) od połowy XVIII w. zaczęły kupować drewno okrętowe w ilościach hurtowych i w roku 1784 szacowano, że na zakup samej sosny masztowej potrzeba ponad 7 milionów liwrów. I zamówienie na nie ozkazywano zrobić od ręki (acz monopol kupców ryskich na sosnę masztową mocno plany dowódców zachodnioeuropejskich flot w tym czasie komplikował - ale to już inna historia). Nic więc dziwnego, że właściciele dużych kompleksów leśnych od połowy XVIII w. coraz energiczniej ograniczali funkcjonwanie potażarni, na rzecz sprzedaży łatwiejszego w pozyskaniu i obróbce materiału drzewnego. Zaś zyski, jakie na nim osiągali z nawiazką rekomepsnowały im większe wydatki na transport lądowy do spławnych rzek.

 I właśnie ów morski wyścig zbrojeń w połączeniu z nowymi odkryciami chemicznymi były głównymi grabarzami masowego eksportu popiołu drzewnego i jego przetworów. Choć, o czym warto pamiętać, w gospodarce krajowej potaże były wykorzystywane na skalę przemysłową do połowy XIX wieku.

 

Feterniak
O mnie Feterniak

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura