Feterniak Feterniak
1275
BLOG

My naród z Fejsa - refleksja o kreowaniu nowych tożsamości w internecie

Feterniak Feterniak Internet Obserwuj temat Obserwuj notkę 15

    Jak już kiedyś pisałem, przy okazji nieszczęsnych eksperymentów Salonu z komentarzami, nie jestem jakimś wielbicielem Facebooka. Od lat mam tam konto, czasem coś zalajkuję jeszcze rzadziej skomentuje, ale bywam tam w sumie dość okazjonalnie. Mój brak entuzjazmu dla tego portalu wynika z tego, że nie jest to miejsce tak przyjazne przekazywaniu wiedzy, jak i dla sensownych dyskusjii. Nie można jednak zamykać oczu, że pełni on dziś rolę ważnego kreatora opinii, tudzież narzędzia komunikacji w którym znajdujemy bardzo wiele unikatowych wręcz treści (i dlatego też m.in. mam tam swój profil). Stąd mam polubionych i od czasu do czasu przeglądam kilkadziesiąt w sumie, interesujących mnie profili, głównie różnych formalnych i nieformalnych grup i organizacji. Czasem zaobserwować można tam działania wręcz unikatowe, możliwe do zaistnienia chyba tylko na popularnym „fejsie”.


    Jednym z takich miejsc jest profil o nazwie Narodowości Pruskie. Nazwa jest jednak  myląca, bo jego twórcy nie odwołują się ani do Królestwa Pruskiego, ani do wczesnośredniowiecznych Prusów, ale do teoretycznego de facto dziś bytu jakim były Prusy średniowieczno-nowożytne, w granicach wykreowanych przez Państwo Krzyżackie, a funkcjonujących później, jako Prusy Królewskie i Prusy Książęce. Twórcy tej wizji uważają się za dziedzica owego państwa i jego tradycji, ale co ciekawe, odżegnując się od samego Zakonu, który prezentowany jest najczęściej jako zły i słusznie obalony władca. Najciekawsze jest jednak nie to, co historyczne, ale współczesny przekaz, który tam jest kreowany. Otóż z lektury tego profilu wynika, że dla jego autorów istnieje cały czas byt pod nazwą Prusy. Wręcz uważają, że ta historyczna kraina nawet dziś powinna mieć prymat nad innymi funkcjonującymi na tym obszarze nazwami i tożsamościami, takimi jak Pomorze Gdańskie, czy Warmia. Jest to dość przemyślana narracja, z mojej perspektywy widoczna zwłaszcza w tym, że marginalizuje się historyczne i etnograficzne nazewnictwo związane z Pomorzem Gdańskim (Kaszuby, Kociewie, Bory), zastępując je pojęciami w stylu Prusy Królewskie lub Prusy Zachodnie. Trzeba przyznać, że wymaga to sporej ekwilibrystyki, by odwoływać się do Prus, odcinając się jednak zdecydowanie od dziedzictwa monarchii Hohenzollernów. Dla twórców tej strony ta brandenburska dynasta "ukradła" nazwę "prawdziwym Prusom", więc nie darzą jej wielką sympatią.


     Z lektury kolejnych tekstów, które są tam prezentowane wynika, że na owym historycznym obszarze „Prus” żyją ciągle różnorakie nacje (polska, niemiecka, kaszubska, ale także pruska - ta bałtyjska), stąd owe „narodowości" w liczbie mnogiej. Prezentowane jest jednak tam dość popularne dziś podejście, w którym werbalnie zwalcza się wszelkie nacjonalizmy – w tym także te dotyczące owych nacji pruskich - ale w praktyce stosuje się szereg działań, które właśnie w nacjonalistycznym duchu promują własne idee. Tutaj owa ideą jest istnienie wspólnoty pruskiej. Autorzy unikają określania jej pojęciami z zakresu tożsamości etnicznej, jak „naród”, czy „etnos”, bo mają prawdopodobnie świadomość, że sztuczność takiej kreacji byłaby jasna dla każdego. Misternie jednak plotą opowieść o istnieniu historycznej wspólnoty, często odwołując się do różnorakich momentów jedności owych Prus – a więc czasów krzyżackich i wczesnego okresu nowożytnego oraz okresu zaborów. Ten ostatni, mimo deklarowanej niechęci do władzy „Prusaków” przypominany jest często, że względu na fakt, że przez znaczną część XIX wieku cała, interesująca ich kraina znajdowała się w jednym bycie administracyjnym, prowincji „Prusy”. Także w tym okresie narodziła się symbolika, którą twórcy „Narodowości Pruskich, chcieliby promować, jak np. flaga i hymn Prus Zachodnich.


    Obserwując ów profil już z jakieś dwa lata docenić mogę pracę włożoną przez twórców w celu przyciągnięcia uwagi osób zainteresowanych historią ziem Pomorza, Ziemi Chełmińskiej, Powiśla, Warmii i Mazur. W sposób niezwykle aktywny prezentowane są tam liczne wyimki z prac poświęconych historii tego obszaru. Często bardzo ciekawe i pouczające, stąd bez wątpienia jest to dobry chwyt do przyciągania zainteresowania internautów, czego dowodem jest prawie cztery tysiące polubień. Jednak, to wszystko jest publikowane z widoczną intencją kreowania własnej wizji przeszłości. I może nie tyle same posty, co dopowiedzenia twórców wywołują co jakiś czas bardzo ożywione dyskusje. Zazwyczaj w prostym schemacie: autorzy jakiś fakt historyczny komentują w sposób bardzo zmanipulowany, czy wręcz błędny, co wywołuje protest kogoś z grona czytelników. To wywołuje najczęściej dość energiczną ripostę i...


     Zazwyczaj niezależnie od wiedzy i argumentów oponentów bardzo szybko są oni sprowadzani do parteru. W prosty sposób. Najpierw im się zarzuca polski nacjonalizm (czasem inny np. kaszubski) oraz brak wiedzy historycznej. Gdy to nie pomaga (bo zdarzają się dyskutanci, mający bardzo mocne i rzeczowe argumenty), zaczyna się ostry atak personalny, z bardzo charakterystycznym wyszukiwaniem w internecie "haków". Są nimi, wyszukiwane bardzo szybko, choć czasem bez głębszej refleksji, wypowiedzi takiego oponenta, lub opinie na jego temat, które w oczach twórców „Narodowości” świadczą o jego nacjonalistycznych poglądach, braku wiedzy historycznej, czy po prostu o kłótliwym charakterze i malkontenctwie. Najczęściej tylko w ich oczach, bo (przykład z ostatniego czasu, o którym na końcu) próbują tak przedstawić sytuacje, w których, chłodnym okiem patrząc, trudno się doszukać czegokolwiek innego niż spostrzeżenia, że dana osoba jest aktywna w innych dyskusjach i przedstawia tam podobne argumenty. Gdy atak personalny jest nieskuteczny (a dzieje się to, właśnie ze względu na te wyraźne problemy z  doborem amunicji do takowego) administratorom profilu pozostaje ban - czyli zablokowanie takiej osoby, co skutkuje usunięciem wszystkich jego wypowiedzi.
   
    Co interesujące, ponieważ posty publikowane są dość często, praktycznie codziennie, a tego typu dyskusje trwają zazwyczaj kilka dni, więc osoba śledząca dość pobieżnie ów profil może nawet nie zauważyć, że po kilku dniach, ożywiona dyskusja zapoczątkowana kilka dni wcześniej, została przetrzebiona przez tego typu cenzurę.  Być może tylko tacy nieregularni, acz dociekliwi (i pewnie nieliczni) czytelnicy jak ja, którzy odwiedzają tego typu miejsca raz-dwa razy w tygodniu, nadrabiając zaległości natykają się na tego typu ocenzurowane dyskusje pod starszymi postami. Wygląda to zresztą interesująco, bo po usunięciu wypowiedzi takiego komentatora, pozostają posty administratorów, którzy z nim polemizowali. I czasami efekt takiej, wybiórczej lektury jest chyba dla nich gorszy niźli byłby po przeczytaniu także owych krytycznych opini. Notabene przy tej okazji warto zaznaczyć ciekawą rzecz. Strona ma aktualnie aż 3859 polubień. Jednak reakcji na poszczególne posty (czyli tzw. lajków) jest zazwyczaj ledwo od kilku do kilkudziesięciu, przeciętnie około dwudziestu (acz zdarzają się i pod setkę). To chyba jednak pokazuje rzeczywistą skalę czytelnictwa promowanych tam treści. Choć trzeba podkreślić, że na pewno jest też jakaś grupa mniej, lub bardziej krytycznych, lub po prostu obojętnych sprawie odbiorców, którzy nie zostawiają "śladów" tegoż czytelnictwa (w postaci lajków, czy komentarzy), nie widząc klimatu, czy możliwości do wchodzenia w interakcję z twórcami profilu.
   
    Pochylam się nad tym przypadkiem, bo jest to bardzo charakterystyczny przykład dla podobnych kreacji na facebooku. W klasycznym forum dyskusyjnym, czy blogowisku, takie zachowania szybko skompromitowały by autorów i skutkowały by najpewniej ogromnym spadkiem zainteresowania (bo de facto uniemożliwia to wszelką sensowną dyskusję nad ich pomysłami). Na facebooku jednak, sprytnie zarządzając tego typu miejscem, można spokojnie minimalizować ryzyko. Kapitalnie temu pomaga fakt, że grono twórców jest kilkuosobowe (albo dysponuje kilkoma kontami – co na "fejsie" nie jest rzadkie) i pod każdą, nawet najmniej sensowną tezą, czy stwierdzeniem te kilka "lajków" się zawsze pojawi. W przypadku dyskusji można dzięki temu zamieścić też kilka kolejnych komentarzy z najbanalniejszą treścią (czy choćby z emotikonką), co spowoduje, że te wcześniejsze, z zawartością niezbyt miłą administracji automatycznie się chowają i by je zobaczyć trzeba wykonać dodatkowe "kliknięcia".

    Otwartym pozostaje pytanie na ile tego typu działania są skuteczne. Osobiście wątpię w pozyskanie przez takie działania szerszego grona zwolenników dla poglądów autorów. Starą prawdą jest wiedza o tym, że nic tak ludzi nie angażuje, jak osobisty udział i zaangażowanie w jakimś działaniu. Przy współczesnym rozmachu facebooka, samo polubienie danego profilu czy postu nie jest jednak niczym angażującym. Przy dziesiątkach znajomych i setkach przeglądanych postów większość użytkowników „lajkuje” wiele tekstów wręcz bezrefleksyjnie, bo zrobił to znajomy, albo mają ciekawy tytuł. Ludzi angażują dyskusje, a tych wbrew pozorom także na tym portalu nie brakuje. Ucinanie ich jednak w tak przemyślany sposób, jak to opisałem powyżej, pozbawia ten profil tej potencjalnej korzyści. Pozostaje mu rola jednostronnej tuby propagandowej, której bezpośrednie efekty będą mimo wszystko ograniczone.


    Bynajmniej nie oznacza to jednak, że można koło tego typu działań przechodzić obojętnie. Facebook jest kapitalnym miejscem do kreowania tego typu bytów, czy promowania tego rodzaju, nazwijmy je wprost, nowatorskich ideologii. Wystarczy założyć profil, zaprosić do polubienia znajomków, wykupić (za dosłownie gorsze) kilka niezwykle skutecznych reklam, ściągających zainteresowanie innych facebookowiczów. I jak się pilnuje by ów profil żył, pojawiały się nowe posty, to te kilka tysięcy polubień i nawet kilkuset regularnych czytelników, jest rzeczą po prostu oczywistą. Żyjemy w czasach, gdzie od wirtualnego bytu do zaistnienia w prawdziwym świecie nie jest aż tak daleko. Bez wątpienia parę lat tego typu aktywności spowoduje, że dla części obserwatorów jego twórcy staną się punktem odniesienia, być może nawet autorytetami w jakichś sprawach historycznych czy tożsamościowych. Już dziś niczym niezwykłym jest w pracy tradycyjnych mediów podpierania się komentarzami, opiniami, czy tezami pojawiającymi się w tego typu miejscach. Nie inaczej nawet, wręcz w o wiele prostszych i mniej wyrafinowanych okolicznościach budowali swój wizerunek zwolennicy Wielkiej Lechii, czy przeciwnicy szczepionek. Stąd warto mieć świadomość tego typu aktywności.

    Jeżeli zwracam uwagę na ten akurat przypadek to z kilku powodów. Takim najbardziej prozaicznym jest fakt, że parenaście dni temu było mi dane wdać się w dyskusję z administratorami "Narodowości" i choć obyło się bez ekscesów, nikt mnie nie zbanował, a nawet zapromowano po tym jedną z moich notek, to wrażenie po tej rozmowie było niezwykle frapujące i skłaniające do refleksji. Po drugie na ten przypadek  w ostatnim czasie zwróciło przy różnych okazjach uwagę kilku profesjonalnych historyków. Co najmniej dwóch z nich próbowało nawet podjąć dyskusję na facebooku, wpędzając przez to administratorów w niezłą konfuzję. Warto o tym dwa słowa, bo to kapitalny przykład działań, jakie tu opisałem.


Rzecz jasna skończyło się to szybkimi i w sumie bezsensownymi (jak dla mnie nawet z punktu widzenia owej administracji) banami. Znanego specjalistę od tematów żuławskich i popularnego w Gdańsku dr Dariusza Piaska zbanowano pod pretekstem (przynajmniej od tego, jak pamiętam zaczęły się względem niego groźby na ten temat), że zachęcił na swoim profilu do lektury książki Grzegorza Brauna. Utkwiło mi to w pamięci, bo nic chyba lepiej nie świadczy o inkwizytorskich i cenzorskich zapędach administratorów "Narodowości" niż ten fakt. Jak jasno wynika z moich ostatnich głosów należę do dość ostrych krytyków bajań Grzegorza Brauna, ale to, że ktoś poleca jego książkę, dla mnie nawet nie jest pretekstem do refleksji na temat jego poglądów.  Nie raz i nie dwa sam polecałem książki, z którymi fundamentalnie się nie zgadzam. Ale, które warto znać. A tu znaleźli się ludzie, dla których z definicji nieznany im kompletnie (to wynikało prosto z toczonej dyskusji) człowiek, to polski nacjonalista, dyszący wręcz żądzą zrównania z ziemią wszelkich odmienności. Tylko dlatego, że śmiał polecić książkę Brauna... O tym, że banują redaktora i współautora wielu cennych opracowań dotyczących tematyki, którą ponoć profil "Narodowości" się zajmuje, nikt chyba nawet nie myślał.


    Chyba w tym samym czasie dzielni twórcy profilu stoczyć musieli bój z innym historykiem, tym razem z Kociewia doktorem Michałem Kargulem. Ten im w ogóle psuł koncepcję, bo jest znanym działaczem Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego zaangażowanym w tematy kaszubskie i kociewskie. A te niezwykle trudno uznać za bliskie aktywności nacjonalistycznej. Ale i mu dali radę. Z tego, co pamiętam to pierwsze groźby zbanowania dostał za stwierdzenia, że szlachta na Pomorzu Gdańskim w XVIII wieku czuła się Polakami. Notabene w ostatnim czasie tczewski historyk wspomniał o tej sprawie w artykule w najnowszym numerze rocznika "Teki Kociewskie", gdzie dość zdecydowanie przytoczył przykład aktywności założycieli profilu "Narodowości Pruskich", jako przejaw wypaczania najnowszej historii Pomorza i kreowania "baniek narracyjnych", w których kreuje się alternatywną historię nie dopuszczając do jakiejkolwiek krytyki swoich wizji. Czym chyba strasznie zaszedł za skórę owym administratorom (zderzenie z faktem, że jest świat poza facebookiem bywa bolesne). Sądzę tak, bo we wspomnianej wcześniej mojej własnej dyskusji, w której sformułowałem dość ostre stwierdzenie, że merytoryczne komentarze na tym profilu nie mają sensu, twórcy profilu miast się bronić stworzyli kilka obszernych postów, które miały zdyskredytować rzeczonego doktora Kargula, a których pretekstem była moja uwaga o owym tekście jego autorstwa. Od razu dodam, że postów żenująco (czy może lepiej urzekająco chciejskich) pozbawionych sensownej argumentacji. Do mojego zarzutu (choć to ja niby z nimi dyskutowałem) nie odnieśli się ani zdaniem...

[Edycja 5 marca: Tajemniczy twórcy profilu "Narodowości", którzy objawili się w komentarzach zdecydowanie twierdzą, że kłamstwem jest moje stwierdzenie by w "kilku postach" próbowali zdyskredytować rzeczonego doktora. Raz, że nie w postach ale komentarzach, dwa, że nie ma mowy o próbie dyskredytacji. Ja jednak pozostaje przy swoim zdaniu, zaś dla rozstrzygnięcia tej sprawy pozwolę sobie zamieścić na końcu notki kilka z owych postów/komentarzy (że każdy rzeczowy komentarz można nazwać postem pisałem już w komentarzach), z naszej dyskusji na "Fejsie" sprzed dwóch tygodni.]

Sam zaś fakt, że mimo, że ich treści chciało komentować dwóch profesjonalistów, dobrze znanych w kręgach badaczy regionalnych i mających także niezłe "przełożenie medialne", to wolano im zamknąć usta niż podjąć obronę swoich twierdzeń jest tu niezwykle charakterystyczny. Tak działa właśnie propaganda. A ludzie, którzy ją uprawiają, pilnie przy tym dbając o anonimowość (to osobny, też frapujący wątek), budzić powinni przynajmniej refleksję nad skutkami ich działań.

    Stąd o wiele istotniejszy niż te obrazowe przypadki jest jednak inny fakt. Co raz więcej znajomych, co jakiś czas udostępnia (głownie na facebooku, ale nie tylko) i rozpowszechnia posty z tego profilu. Zazwyczaj te po prostu ciekawe, mające cenny ładunek informacyjny, ale nierzadko z komentarzami, czy treścią, które mocno wypaczają fakty historyczne. A to już mocno zapala ostrzegawczą lampkę. Wielu z lubiących, czy udostępniających to nauczyciele, ludzie mediów, którzy przekazują te treści młodzieży, czy osobom nie mającym wyrobionego krytycyzmu historycznego. Dlatego warto na tego typu przypadki zwracać uwagę. One mogą mieć o wiele donośniejsze znaczenie dla postrzegania naszej narodowej historii w przyszłości, niż współczesne przepychanki rodem z piaskownicy, jakie choćby wywołał wspominany tu Grzegorz Braun...


[Edycja 5 marca: w tym miejscu zamieszczam wspomniane wcześniej zdjęcia z wypowiedziami administracji profilu "Narodowości". Pełne niezwykle jednostronnych i dalekich od faktów stwierdzeń. W mojej pamięci, a śledziłem toczone przed jakimś rokiem, dyskusje z udziałem Michała Kargula na bieżąco, prezentował on dość rzeczową, acz momentami złośliwą postawę. Jest to osoba publiczna, której aktywność każdy sobie może prześwietlić i łatwo stwierdzić, że także zarzuty o jego immanentnej kłótliwości, braku kompetencji i dorobku, są dość pobożnym życzeniem. Nie pamiętam też najmniejszych sugestii z jego strony o zarzucaniu administracji brania niemieckich pieniędzy, rewizjonizm itd. Czarnymi kropkami zaznaczyłem miejsca, w których według mnie jak najbardziej próbują dokonać tej dyskredytacji - dopowiem za słownikiem, czyli podważyć autorytet, skompromitować. Co istotne mimo deklaracji posiadania takowych, nie przedstawiono ani jednego cytatu, czy konkretnej wypowiedzi z toczonych na profilu dyskusji, które były by poparciem dla tak ostrych sądów.  Czytelnikom pozostawiam ocenę, czy można to uznać za próbę czyjejś dyskredytacji, czy nie...]


imageimage

image

imageimage


Feterniak
O mnie Feterniak

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie