Zygmunt Białas Zygmunt Białas
15373
BLOG

Inż. Krzysztof Cierpisz: Podniesienie głosu wymaga męskości

Zygmunt Białas Zygmunt Białas Polityka Obserwuj notkę 486

 

Pierwsza część wywiadu z inż. Krzysztofem Cierpiszem, znanym blogerem zajmującym się tragedią smoleńską

 

Zygmunt Białas:  Każdy z nas ma określoną wiedzę i jakieś wyobrażenie o przyczynach i okolicznościach tragedii smoleńskiej. Pan konsekwentnie od samego początku przedstawia własną wersję. Tak więc twierdzi Pan, iż członkowie delegacji nie mogli zginąć 10 kwietnia 2010r. w katastrofie lotniczej na Siewiernym podczas próby lądowania samolotu. Jakie zasadnicze argumenty może Pan przedstawić, by uzasadnić swoją tezę?

Krzysztof Cierpisz:
   Laudetur Jesus Christus!

1.Brak warunków technicznych na lot, próbę lądowania i rozbicie się wskutek tego lądowania lub ewentualnego sabotażu. Przedstawione informacje medialne, a potem raport Anodiny, są dowodem na to, że była to inscenizacja. To Anodina ma papiery i to ona jest szefem kłamstwa, które opinia publiczna uznała za prawdę. Anodina postawiła nawet kropkę nad „i”, nie podała zapisu lotu od miejsca uderzenia lewym skrzydłem w brzozę do upadku samolotu na ziemię. Czyli nie ma zapisu od miejsca, w którym faktycznie zaczęła się "katastrofa". Nie ma więc dowodu. Jednym daje Anodina coś do przemyślenia, a z tych drugich – mądrzejszych - kpi.
2. Brak dowodów na odlot i przelot tupolewa. Brak dowodów na wejście delegacji na pokład. Dojazd delegatów do lotniska pozostaje też bez dowodów lub jest czasowo niemożliwy. Brakuje dowodów na cokolwiek poza rozpoznanymi kłamstwami w wywiadach TV Trwam oraz "Naszego Dziennika" oraz różnych durnych filmów typu "Mgła" czy podobnych.
Lista pasażerów samolotu jest wydarzeniem retroaktywnym , bo skoro nie wiedziano, jakim samolotem się poleci, to jak można było planować listę pasażerów, której wielkości nie można było ustalić? "Wsie pagibli" (132 osoby w Smoleńsku) według pani speakerki. Informację tę podała 30 minut po katastrofie, co jest też swoistą prawdą i tę szczerość trzeba umieć docenić.

ZB: A co stało się z prezydentem Lechem Kaczyńskim i pozostałymi delegatami udając się na uroczystości w Katyniu? Wydarzenia, które mogły zajść, opisuje Pan w swych tekstach począwszy od dnia poprzedniego, 9 kwietnia.

KC
:  Z tego co wiem, to w Wilnie nie ma protokołów pożegnania Lecha Kaczynskiego przy opuszczaniu granic państwa litewskiego, co jest obowiązkową procedurą dyplomatyczną. Dokumentacja taka jest zwyczajowo jawna i spoczywa w archiwach państwowych. Jeżeli jej nie można znaleźć, to znaczy, że nie nastąpiła sytuacja, która sporządzenie takiego dokumentu by wymagała.
Tak załoga, jak i delegaci byli wyłapywani już na długo przed sobotą lub też znajdowali się pod jakąś formą opieki, taką, która uniemożliwiała jakiś manewr (np. wycofanie się z planów). Myślę też, że oficerom podawano dyskretnie środki psychotropowe, co miało za zadanie uniemożliwienie im krytycznego podejścia do ewentualnych zagrożeń, które w innym przypadku musieliby zauważyć już parę dni przed 10 kwietnia.
Nie wierzę w to, że uciekli oni na Hawaje. Są to plotki szerzone za pomocą agentury, która dąży do „rozmycia”, rozładownia atmosfery powagi czy grozy. Ale nie znaczy to, że zdjęcie trupa bez nóg i ręki, lezącego na prosektoryjnym wózku, musiało koniecznie przedstawiać Kaczyńskiego. Twarz tamtego trupa była odwrócona w kierunku ściany. Mogły to więc być zwłoki innej osoby.
Sam zamach na Polskę został zaplanowany jako zamach na samolot właśnie rządowy. Zaplanowano to już wtedy, gdy zdecydowano się na dalszą eksploatację samolotu Tu-154M jako samolotu rządowego, podczas gdy inne jednostki tego modelu w Polsce zezłomowano lub sprzedano. Czyli były to chyba lata 1995-98 lub nieco wcześniej czy później.
Osąd ten wynika z faktu, że TU-154M stał się samolotem źle zunifikowanym. Chodzi mi tu o części zamienne, personel techniczny i o personel latający. To wszystko musiało już być specjalne, czyli bardzo drogie, bardzo złe i bardzo trudne w eksploatacji. Zaplecze techniczne na lotniskach poza Polską było bardzo problematyczne lub niemożliwe. Dodajmy do tego nieszczególne warunki lotne (eksploatacyjne) samolotu:
---  mało komfortowe dla pasażerów,
---  niski zasięg lotu (dystans operacyjny),
---  wysoki koszt eksploatacji
---  i chyba brak zezwoleń na korzystanie ze wszystkich lotnisk (ale nie jestem tego pewien). To nie miało żadnego sensu.
Warunki pilotażowe tupolewa (trzy silniki z tyłu, ujemny wznios skrzydła) pozostawały daleko w tyle za współczesnymi wymogami  technicznymi samolotów pasażerskich . Dodajmy jeszcze fatalne warunki korkociągowe. Zresztą nawet bez tego jest Tu-154 tak sterowny jak Volkswagen Garbus (silnik z tyłu) na oblodzonym zakręcie i łysych oponach.
Każdy oficer LWP miał wbite w głowę to, że Układ Warszawski ma dużo lepszy wskaźnik unifikacji sprzętu niż np. NATO, co było zaletą bojowo-operacyjną. I dlatego nie wyobrażam sobie oficera w wieku lat 50-60, który nie zadumałby się nad tym kuriozum, jakim były te dwa techniczno-systemowe dinozaury. Jeżeli jakiś oficer nie zwrócił na to uwagi przed katastrofą, to niewątpliwie pomyślał o tym po katastrofie i musiał zrozumieć, że tupolewy były narzędziem do przewrotu w państwie.
Można zatem ograniczyć środowisko osób, które tę pułapkę przygotowały lub na nią przyzwoliły. Tu z pewnością należą do tego grona byli premierzy i byli ministrowie obrony.  Rozumiano, że „katastrofa”, dobrze pomyślana, musi być poza Polską i na sowieckim sprzęcie, gdzie Rosja będzie ekspertem technicznym wraku.

ZB: Na stronach zamach.eu oraz gazetawarszawska.com/zamach/  - prowadzonych przez Pana - znajduje się artykuł zatytułowany"Kłamstwo wiarygodniejsze niż prawda". Jak to było i jest możliwe, że opinia społeczna wierzy w podawane jej fakty, które często są w sprzeczności z prawami fizyki i logiką?

KC: 
Jest już bardzo wiele informacji na temat zbiorowego prania mózgu i nie będę rozwijał tego, co inni podają w dużo lepszy i bardziej kompetentny sposób niż ja to mógłbym uczynić. Jednak, będąc pytany, wrzucę swoje trzy grosze.
Proszę zauważyć, że Polacy nie prowadzą normalnego życia towarzyskiego w sensie organizacji społeczno - politycznych, tak jak to widać w innych krajach, ale są wypłoszonymi, znerwicowanymi i osamotnionymi jednostkami, które łatwo przegrywają w starciu z jakimś prostym i śmiesznym nawet najazdem żydów lub Niemców. Nawet Jurand nie daje rady dużej przewadze liczebnej. Ale straszne jest jednak to, że na swoim gruncie w Polsce Polak jest w mniejszości.
Nie ma stowarzyszeń, nie ma klubów i samorządności. Nikt, kto ma rozum, nie czyni niczego, co miałoby służyć Narodowi, bo głupim frajerem nikt nie będzie. Przed drugą wojną światową każdy inteligent polski coś czynił charytatywnie, tak, aby swoim nieodplatanym wysiłkiem służyć ogółowi. Mówiono wówczas  w środowiskach Stronnictwa Narodowego, że każdy człowiek musi coś tworzyć, nawet niewiele, ale coś po nim ma pozostać i służyć innym. To były czasy, których my - niestety - nie znamy.
Od wielkiego dzwonu ludzie zapraszają się wzajemnie, ale głównie po to, by chlać wódę. Potem długo nic. Następnie mają Polacy swój telewizor, który pierze im mózg 24 godziny na dobę. W soboty i coraz częściej w niedzielę jedzie Polak z żonką na zakupy i często pomaga jej wybrać eleganckie stringi, bo żonka ma w tygodniu parodniową konferencję wyjazdową i musi się dobrze prezentować wobec swoich szefów.
Kiedy w jednym z moich artykułów podałem uwagi na temat mnichów buddyjskich i ich mandali, które oni wpuszczają do polskich rzek, to zostałem zakrzyczany i wyśmiany. Teraz może również wielu chichocze czytając te słowa, ale trzeba przyjrzeć się logice postępowań w takiej sytuacji i wtedy chyba rzeczywistość ukaże się niektórym jako bardzo poważna.
Polacy jako 'moc narodu' byli kiedyś katolikami, a teraz już nimi nie są, bo spójrzmy choćby na pogański 'kult jednostki', jaki uprawiają zapomniawszy o Panu Bogu. A kto raz wszedł na Święta Górę Pana Boga, ten nigdy już nie może znaleźć się na dole jak tylko przez upadek. Czyli to co widać, to kara Boża.
Kto nie czci Boga Prawdziwego, fałszywym bogom będzie się kłaniał.


ZB: W Polsce i na świecie żyją nie tylko laicy i dyletanci, ale też specjaliści w określonych dziedzinach lotnictwa. Dlaczego nie słyszymy wyraźnie ich głosów?

KC:
  W Polsce jest to terror, który bym chętniej jednak nazwał tchórzostwem i nieodpowiedzialnością. Branża lotnicza w PRL, z całym zapleczem ludzkim, podlegała wojsku oraz MSW. Ci ludzie, ich mentalność oraz stosunki służbowe pozostały niezmienione. Oni są wszędzie, swoje ewentualne – indywidualne - niezadowolenie mogą obnosić po korytarzach albo w domu przy kolacji. Nikt jednak nie wstanie na zebraniu jakiegoś instytutu czy wydziału politechniki i nie wypowie swego protestu, gniewu wprost do całego zgromadzenia. Trzeba być głupcem, aby się narażać. Na wydziale MEiL, gdzie kiedyś studiowałem, odpowiedziano mi, że „Smoleńsk to sprawa polityczna”. Zabicie stewardesy Moniuszko jest sprawą polityczną i polska elita naukowa dobrze to rozumie. Ogromne sfeminizowanie środowisk zawodowych czy służb państwowych czyni sprawę trudniejszą, bo podniesienie głosu wymaga męskości, a testosteron jest słabą stroną Polaków 2010. Równouprawnienie kobiet czyni społeczności słabymi, co wiedzą ci, którzy walczą o „prawa kobiet”.
Polacy pracujący w świecie nie odgrywają takiej roli zawodowo-środowiskowej, jak to powinni, biorąc tu pod uwagę tak ilość, jak i jakość. Dodatkowo dostrzegam też, iż specjaliści na Zachodzie bardzo niechętnie patrzą na informacje nieoficjalne, które mówią o Smoleńsku, co może odsłania tradycyjne: cui bono.

ZB: Są jakieś powody, że premier Tusk i ogólnie władze polskiego państwa nie są zainteresowane wyjaśnieniem zbrodni. Dlaczego? - Można się domyślać. Jednakże nie do końca mogę zrozumieć działania, a właściwie brak działań ze strony rządów zachodnich, w tym Stanów Zjednoczonych, które przyjęły postawę li tylko biernych obserwatorów.

KC: 
W Polsce od Okrągłego Stołu mamy przekazywanie władzy państwa z rąk niegodnych marionetek, różnych liberalnych dziwadeł,  w ręce godnych przedstawicieli okupantów. Tylko inercja sytuacyjna sprawia, że są jeszcze atrapy polskich instytucji, ale za parę lat i to będzie usunięte. Tusk – premier?  - Chyba nie nasz!?
Przypomnijmy sobie, co stało się z Polską za Sasów? - Czy jest jakaś różnica w systematycznym grabieniu kraju i pozbawianiu państwa jego naturalnych funkcji w XVIII wieku i obecnie? Prusak poszedł na Wawel, wyjął Szczerbiec, zerwał z niego drogie złocenia, a żelastwo sprzedał na pchlim targu. Polski rycerz stał obok w milczeniu z bronią u nogi. A Dziś? Nawet nie ma ani rycerza, ani broni.
Odniosę się na koniec do Pańskich słów: „…Stanów Zjednoczonych, które przyjęły postawę li tylko biernych obserwatorów”. - W 2010 roku NATO złamało jedną z podstawowych zasad, która mówi, że członek wspólnoty Paktu  ma otrzymać pomoc w potrzebie nawet wtedy, kiedy o to nie prosi. Polska była w potrzebie, a NATO nic nie uczyniło!

ZB:  Dziękując Panu Inżynierowi za naszą rozmowę, proszę równocześnie, by zechciał Pan za kilka dni odpowiedzieć na dalsze pytania zadane przez naszych Czytelników.

KC:
  Powtarzam:  Kto nie czci Boga Prawdziwego, fałszywym bogom będzie się kłaniał.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka