1xa 1xa
66
BLOG

1954 mile - czyli o tym, jak zapewnić sobie pomyślność bez specjalnych nakładów

1xa 1xa Gospodarka Obserwuj notkę 0

Wracając z trekingu na Mont Orohena do Papeete trudno nie zauważyć, iż wszędzie dominują francuskie pojazdy... Zaraz, przecież do Paryża jest mnóstwo kilometrów; to zupełnie inny kontynent, zatem o co tu chodzi? Kto tu zarabia i dlaczego? Jak?

Aha, przecież to kolonie, no tak...


Każdy by tak chciał, prawda? Na odległej o tysiące mil od Polski wyspie jej mieszkańcy pragną kupować wyłącznie polskie produkty, marzą wprost o polskich meblach i odkurzaczach, a na targ chcieliby jeździć tylko Żukami albo Syrenami...

Wyobrażacie sobie coś takiego?

(Polacy też mieli swoją Ligę Morską i Kolonialną, ale na tym się skończyło.)

No właśnie, tylko nie każdy tak potrafi mieć zamorskie wspólnoty jak Francuzi...

Jednak jest kraj, który te - zdaje się całkiem proste - zagadnienia zapewnienia sobie pomyślności rozwiązał jeszcze prościej. I nie chodzi tu wcale o Francję, ani o kwestię transportu Żuków i Nys w kontenerach morskich...

Ten kraj to lider, jakkolwiek by sobie inni nie pomyśleli...

Ten kraj to USA.

W dawnej brytyjskiej kolonii już dawno dostrzeżono nieprawdopodobny potencjał tkwiący w tanich i gotowych na wszystko pracownikach, pozbawionych większych perspektyw i nie szukających innych destynacji poza Stanami...

No bo co słać Syreny i Polonezy na podbitą Grenlandię, gdy pomyślność można sobie zapewnić znacznie prościej?

Wystarczy stworzyć system, w którym obcokrajowiec - nie mający szans na zalegalizowanie swojego pobytu - pracuje za tyle, ile mu się zaoferuje.

Na przykład w Polsce za pięć złotych za godzinę...

Jakie to oczywiste, prawda?

Dlatego w dającej się przewidzieć perspektywie świętocnotliwa Europa nie przebije nawet części sukcesu zamożnego północnego sąsiada Meksyku. Z prostego powodu - Amerykanie nie mają problemu ze znalezieniem taniej i nawet wydajnej siły roboczej, natomiast Europejczycy...

Na Starym Kontynencie taki - dajmy na to - ukraiński obywatel, który przybył legalnie do położonej na wschodnich rubieżach Europy Polski, szybko zauważy, iż kilka razy większe pieniądze za tę samą pracę zarobi w Niemczech, Holandii; albo nawet dalej, w Wielkiej Brytanii...

Jeśli pochodzący ze Wschodu obywatel myśli racjonalnie, to mając prawo do podejmowania legalnej pracy na terenie Unii Europejskiej zwyczajnie opuści kraj oferujący niższe zarobki, i uda się dalej, na zachód. Murarza w Krakowie zabraknie, tynkarza i sprzątaczki w Szczecinie też.

Ale ta smutna (dla polskich pracodawców) sytuacja wcale nie dotyczy USA. Dziwaczne europejskie uwarunkowania nie mają tam zastosowania.

Wystarczy licząca blisko dwa tysiące mil granica, oddzielająca "pięknym murem" (jak to powiedział pan Trump) USA od biednego południa Ameryki, i jest po sprawie...

Granica jest dobrze strzeżona...

Przybyły do Stanów obcokrajowiec już musiał się wykazać nie lada sprytem, by przekroczyć meksykańsko-amerykańską granicę. Potem podejmie się każdej pracy, za jakiekolwiek pieniądze, bo zwyczajnie nie ma innej perspektywy.

Jakże szczęśliwy jest w porównaniu z nim nasz przykładowy Ukrainiec przybywający do Polski!

Jakiż on ma wybór!

Tymczasem przebywający w Stanach nielegalny emigrant nie dość, iż nie ma tego wyboru, to jeszcze musi zwyczajnie siedzieć cicho (jak to swego czasu powiedział Jacques Chirac do Polaków - co prawda w nieco innej kwestii)...

Meksykanin, ale także Polak z Jackowa czy Greenpointu (z wygasłą wizą), muszą "siedzieć cicho", bo inaczej czeka ich deportacja. Pracują za najniższą stawkę, takie polskie pięć złotych za godzinę...

A nasz przykładowy Ukrainiec?

Ano ma to w kolokwialnym gdzieś, bo Europa to wyjątkowa dobra matka (w tym także dla cudzych dzieci)...

(1954 mil liczy sobie granica pomiędzy USA i Meksykiem)

1xa
O mnie 1xa

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka