Słowo wojna wypowiadane pełnym groźby tonem pada ostatnio często z ust działaczy PO i członków rządu. Jak na partię miłości to zdecydowanie zbyt często. I nie chodzi mi to o ulubioną przez "ałtorytety i elyty" wojnę polsko-polską, ,ale o tą prawdziwą, między narodami, z wszystkimi jej nieodłącznymi rekwizytami jak gwałt przemoc, krew i pożoga.
Jeszcze nie tak dawno premier Donald Tusk obwieszczał wszem i wobec w sejmie RP, że uratował pokój oddając śledztwo smoleńskie , razem z wszystkimi dowodami rzeczowymi, w ręce Putina i jego bandy. Kilka tygodni temu nie gorszy okazał się Vincent Rostowski i to już na forum międzynarodowym, prorokując wojnę w Europie i radząc ustawić się w kolejce po zielone karty. Kilka dni temu natomiast Sławomir Nowak w debacie z Fotygą wypalił, że zwrócenie się o pomoc do NATO w sprawie śledztwa smoleńskiego wywoła wojnę z Rosją.
Ja rozumiem, że PiS w roli straszaka już się nie sprawdza i boją się go tylko ubecy, łapówkarze i sitwy umoczone w nielegalne interesy. Boją się go jak ognia członkowie rządu, którzy mieli cokolwiek do czynienia ze sprawą smoleńską. Ale, żeby straszyć wojną. Strach im chyba rozum odebrał.
Z drugie strony jeśli Nowak mówi, że przejęcie śledztwa smoleńskiego przez NATO grozi wojną to znaczy to ni miej ni więcej, że Rosjanie mają w tej sprawie nieczyste sumienie i nie był to zwykły wypadek. Czyżby Nowak dołączył do grona wyznawców teorii spiskowych?