Rybitzki napisał, że Polska powinna swoim europrzyjaciołom przypominać jak wiele dla nich wycierpiała podczas II Wojny Światowej. Oprócz głosów poparcia pojawiły się między komentarzami też wypowiedzi takie jak ta, pod którą podpisał się oszust1:
Jest takie niemieckie pojęcie "Realpolitik". Dla władających językiem polecam niemiecką Wikipedię.
Nieprzetłumaczalne na polski. A szkoda.
Otóż Realpolitik uprawiali wszyscy trzej alianci, a Polska była oczywiście nie podmiotem, ale przedmiotem.
Tylko co uzyskamy po raz setny przypominając Anglikom, że nas wyryćkali? A Amerykanom, że oddali nas w Jałcie?
Oni walczyli o swoje, a nie "o wolność naszą i waszą".
Nic to przypominanie nie da. Poza własnym poczuciem spełnienia historycznego obowiązku. Nie, żebym miał coś przeciwko pamiętaniu, broń Boże. Po prostu efekt będzie żaden. Świat patrzy naprzód i chce zapomnieć (czy nam się to podoba, czy nie), o wojnie.
W świecie nie ceni się wiecznie przegranych, choćby mówili piękne słowa...
Trudno odmówić oszustowi1 zdroworozsądkowego podejścia. Romantyczne marzenia, "odwieczna przyjaźń" czy "europejskia solidarność" nie wydają się być najlepszym fundamentem dla polskiej dyplomacji. Lepiej opierać się na solidnych, realnych podstawach. Handel, interesy i pieniądze. Nie tak piękne jak "wspólne wartości", ale jednak dużo prawdziwsze. Polska i Polacy muszą o tym pamiętać. Również wtedy, kiedy eurokraci wyrzucają nam zbytnią dbałość o interes narodowy.
Jednak polskie "marudzenie" może również rozlegać się na płaszczyźnie zupełnie innej niż dyplomacja. Trzeba przypomnieć, że nie tylko Powstanie Warszawskie ma swój mit. Cała II Wojna Światowa również została skutecznie zmitologizowana. Zwłaszcza przez setki amerykańskich produkcji filmowych, w których obraz wojny był z konieczności upraszczany. I to właśnie odcisnęło swoje piętno na pamięci zachodnich społeczeństw dużo mocniej niż opasłe tomy prac historycznych. Nasze "marudzenie" może odegrać rolę stricte edukacyjną. Oczywiście premier kompletnie nie powinien się w to angażować zostawiając całą robotę ludziom kultury. Jeden dobry i głośny film może sprowokować na Zachodzie dużo sensowniejszą dyskusję niż "marudzenie" podczas brukselskich szczytów.
Świat może i "chce zapomnieć o wojnie", ale na pewno nie zapomni o rozrywce. Właśnie w takiej formie należy serwować prawdę o hitorii Polski Amerykanom, Anglikom i Niemcom. Przecież ciekawych i efektownych epizodów mamy na kartach podręczników setki albo tysiące. Nic tylko pisać książki, kręcić filmy czy nawet robić gry komputerowe.
Trzeba sobie jasno uświadomić, że na wypominaniu naszych strat i naszego poświęcenia podczas II Wojny Światowej niczego nie ugramy w dyplomacji. Jednak przestrajając nasze "narzekania" na inną częstotliwość możemy do głów paru milionów zachodnich wyborców wbić trochę więcej prawdy o Wojnie. A to może się w przyszłości opłacić.