Amerykanskie koncerny potrafia pacjentowi w USA przywalic 100-250 razy wyzsza cene niz w normalnych krajach jak Indie: tam lek sprzedawany jest za $4, podczas gdy w USA za $1000.
I to nie jest ani wyjatek, ani maksimum rozbieznosci. Antytoksyny na jad skorpiona czy grzechotnika w USA kosztuja po $50.000, podczas gdy w Meksyku kupi sie to za $100.
Albo niedawny przypadek idioty (LINK), ktory uznal ze majac monopol (prawny) na sprzedaz produkowanego przez niego leku ma prawo do ustalenia ceny i podbil ja z $13,50 do $750 za dawke.
Problem w USA jest dwojaki: firmy farmaceutyczne wywalczyly sobie wylaczne prawo do sprzedazy lekow na terenie kraju i wiekszosc kosztow pokrywa ubezpieczenie (czyli Obamacare). Czyli ktos moglby pojechac do Indii, nakupic tam tabletek, wrocic do Hameryki i sprzedawac za pol ceny krajowej - i on sie oblowi i pacjenci oszczedza doslownie dziesiatki tysiecy dolcow. Ale nie moze, bo jak by tak zrobil to idzie siedziec. Co ciekawe, kiedy ktos tak zrobil z podrecznikami, wydawcy amerykanscy przegrali przed sadem w kazdej instancji... Czyli to tylko w lekach.
Ze w polsce jest podobnie, to tez wiadomo juz od dawna. Ale te przypadki o ktorych wiem to cena dla NFZ to ledwie 5-7x zawyzona cena rynkowa... Ale to dawno temu bylo.
Jakby nie patrzec, to jest to cecha charakterystyczna dla socjal-opieki-medycznej jak w Polsce czy USA albo w UK... Zabawne jednak jest to, ze w kazydm przypadku powyzsze zjawiska mialy byc domena komercyjnych ubezpieczen medycznych, a nie tak zachwalanych "reform" jak Obamacare wlasnie...
