acmd acmd
290
BLOG

Co się stało w zeszłym tygodniu?

acmd acmd Polityka Obserwuj notkę 12

Bodaj Epikur pierwszy powiedział, że śmierć nie dotyka tych, co umierają, lecz tych co żyją. I w związku z tym, to co istotnego stało się w zeszłym tygodniu to nie śmierć pary prezydenckiej, Anny Walentynowicz, Izabeli Jarugi-Nowackiej i wielu innych osób obdarzonych szczególną państwową arete, lecz to, jak to wydarzenie zostało odebrane. Ukazało ono bowiem głębokie pęknięcie w polskim społeczeństwie...

Na wstępie muszę zaznaczyć, iż jako "ateista" (cokolwiek to słowo znaczy) nie wierzę, że ta śmierć miała jakikolwiek sens - etyczny, apokaliptyczny, eschatologiczny czy jakikolwiek inny. Doszukiwanie się sensu, jest - w moim odczuciu - jedynie próbą zakrycia faktu, iż w nagły i (być może) przypadkowy sposób straciliśmy część swych najlepszych.

Pierwotna reakcja była zatem rekacją szoku i niedowierzania. Lecz później, później zaczęły dziać się rzeczy niespodziewane. Pierwotna reakcja mediów głównego nurtu była taka, jakby ludzie tam pracujący wyjęli z szafy skrypty przygotowane po śmierci Jana Pawła II i zaczęli je ponownie odgrywać. Spektakl ten nazwałbym "kremówkoizacją Kaczyńskiego" (i nie chcę tu naigrawać się z ludzi, którzy śmierć papieża głęboko przeżyli, choć sam jestem religijnie niemuzykalny - lecz zwrócić uwagę na sposób działania mediów). Dowiadywaliśmy się wiele o tym, jakim to Kaczyńskim był "ciepłym człowiekiem" o "dobroci Panii Marii" itp. Szczytem wszystkiego dla mnie była wypowiedź Adama Michnika.

Lecz Lech Kaczyński nie był przywódcą religijnym, lecz politycznym i to takim, którego działalność budziła spory - więc i po śmierci nie dało się go przykryć warstwą lukru. Jego śmierć stała się więc wydarzeniem politycznym par excellence - ujawniła podziały i pozwoliła zdefiniować wrogów...

Z jednej strony, śmierć Lecha Kaczyńskiego została natychmiast przerobiona w znak, i to znak potężny. Stanowiący symboliczne uprawomocnienie tego typu dyskursu, który przez wiele lat był w Polsce w dużej mierze marginalizowany - dyskursu "nienowoczesnego" patriotyzmu, ludowej religijności, "wartości rodzinnych". I nie jest przypadkiem, że dyskurs ten stał się orężem tych, których dominująca kultura transformacyjna pozostawiła na obrzeżach "nowoczesnego" polskiego społeczeństwa. Janusz Śniadek genialnie wskazał na to, że "prości, często ubodzy ludzie" odnajdują w sytuacji żałoby po Prezydencie symboliczne dowartościowanie siebie i swojego systemu wartości. Podobne rzeczy zresztą mówił Krasnodębski w powszechnie komentowanym wywiadzie u Pospieszalskiego. 

Na zasadzie homologii za sprzymierzeńców tego "prostego patriotycznego ludu" uznali się prawicowi publicyści, którzy wykluczani symbolicznie z "konsekrowanego" nurtu mediów odkryli sposób swojej relegitymizacji -teksty Krasnodębskiegoi Mazurkamówią same za siebie.

Lecz o wiele bardziej pouczająca była rekacja "oświeceniowej elity" naszego kraju. "Antykaczystowski resentyment", zakryty na moment ruchem "kremówkoizacji" powrócił ze zdwojonym impetem w momenie ogłoszenia decyzji o pogrzebie na Wawelu - a de facto Wyborcza rozpętała histerię przed decyzją.  W całej tej awanturze jak najmniej chodziło o Kaczyńskiego i Wawel - który "kosmopolitom" powinien być obojętny, lecz o właśnie to symboliczne dowartościowanie tego patriotyzmu.

Teksty Manueli Gretkowskiej, Olgi Tokarczukczy Małgorzaty Szumowskiej  są wyrazem czegoś co można by nazwać "przeniesieniem postkolonialnego wstydu": otóż autorzy i autorki tych tekstów dają wyraz przede wszystkim temu, iż nie mogą znieść, iż Polska nie jest "normalnym, europejskim krajem", że są otoczone przez "ludzi w bejsbolówkach owiniętych biało-czerwoną flagą". I to odczucie jest tak samo realne jak tamto; są to dwie strony tej samej monety - poszukiwanie symbolicznego uprawomocnienia w patriotyźmie przez lud, jak i pełną lęku i resentymentu wzgardę elit wobec wybuchu "groźnego patriotyzmu". Jest to typowe zachowanie elit postkolonialnych - uznając za źródło prawomocności wzorce kulturowe płynące z "centrum" są skłonne postrzegać swoich współplemieńców z peryferii jako nieoświeconą masę, która budzi w nich lęk pomieszany z politowaniem. A przede wszystkim wstyd - wstyd za to, że jest się z tego gorszego świata.

Utrwalenie się tego podziału byłoby czymś niezwykle groźnym. I naprawdę zażenowany jestem postawą naszej rodzimej lewicy, która zamiast podjąć krytyczny wysiłek, wyjaśniający, dlaczego dla "prostych, często ubogich ludzi" tradycjonalistyczny język okazuje się być jedynym źródłem godności, zajmują się głównie podkreślaniem własnej dystynkcji wobec "tłuszczy". Lecz są i wyjątki - należy do nich ten blog (polecam framgenty o wstydzie) czy blog Michała Syski. Być może lewica dojdzie wreszcie do przekonania, iż jej celem jest budowa inkluzywnego społeczeństwa, nawet jeśli inkludować mamy fanów Janusza Śniadka, a nie wywyższanie się nad proli.

acmd
O mnie acmd

Należę do inicjatywy blogerskiej "Nowe Peryferie" http://lubczasopismo.salon24.pl/noweperyferie/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka