Adam Wielomski Adam Wielomski
154
BLOG

O hierarchii bytów słów kilka. O Stauffenbergu raz jeszcze

Adam Wielomski Adam Wielomski Polityka Obserwuj notkę 2

Co jest ważniejsze: wspólnota cywilizacyjna czy wspólnota narodowa? Polak jest najpierw katolikiem i członkiem Cywilizacji Zachodu, czy też najpierw jest Polakiem? Jeśli interes wspólnoty narodowej stoi w sprzeczności z interesem cywilizacyjnym, to który powinien wybrać?

Pytania te stawiam w związku z artykułem kol. Macieja Motasa „Claus von Wielomski?”, który ukazał się w ostatnim numerze „Myśli Polskiej” i na stronie internetowej konserwatyzm.pl, stanowiąc polemikę z moim tekstem o Stauffenbergu. Kol. Motas wyraża w nim zdziwienie faktem, że staję w obronie Stauffenberga, gdyż sympatyzuję z nim – ja, polski konserwatysta – podczas gdy ten pruski oficer był niemieckim rewolucyjnym konserwatystą. Kol. Motas nie rozumie jak można popierać Niemca, nawet jeśli jest nam bliski ideowo. I dlatego pisze: „Kierując się logiką, jaką prezentuje w swoim artykule A. Wielomski, polscy nacjonaliści powinni popierać niemieckich narodowych socjalistów (…), tak jak konserwatysta A. Wielomski popiera monarchistę Stauffenberga. Tymczasem dla polskiego nacjonalisty bliższy powinien być nawet polski komunista (z naciskiem na „polski”; spójnią jest wtedy np. sprawa granic), niż nacjonalista niemiecki, włoski czy hiszpański”.

Jest to pogląd z którym kompletnie nie mogę się zgodzić, a przyczyny tej niezgody tkwią w odmiennej odpowiedzi na pytania postawione w pierwszym akapicie. Zarówno naród, jak i cywilizacja stanowią tzw. wspólnoty wyobrażeniowe, czyli takie, których czujemy się częścią, choć nie możemy znać wszystkich ich członków z powodu ich wielkiej liczebności. Kol. Maciej Motas uważa, że podstawową wspólnotą wyobrażeniową – kształtującą nasze pojęcie świata – jest naród. Dlatego bliższy mu polski komunista niż nacjonalista czy konserwatysta niemiecki, francuski czy hiszpański. Uważa więc dobro i interes swojego narodu za naczelny, a wszystkie doktryny polityczne i światy ideowe postrzega za akcydentalne narzędzia jakimi naród się posługuje walcząc o swoją pozycję w stosunkach z innymi narodami. Tak patrząc, rzeczywiście naród staje się najwyższą wartością i powinno się chętniej sięgać po lekturę socjalistycznej „Trybuny” niż po prawicowe gazety wydawane w języku niemieckim czy francuskim.

Czy jednak rzeczywiście wszystko co stanowi oryginalny produkt powstały w Polsce jest dobre? Czy jeśli zagraniczne ośrodki będą nas namawiały do przyjęcia rozsądnego rozwiązania – np. gospodarczego – to będziemy je odrzucali na rzecz „polskiego”, nawet jeśli jest gorsze? Czy polska armia powinna kupić gorszy sprzęt wojskowy tylko dlatego, że jest on „polski”? Czy gdyby „zagraniczny” i „niemiecki” papież potępiał polskich aktywistów homoseksualnych, to powinniśmy poprzeć naszego „narodowego” homosia Roberta Biedronia? Ślepe wybieranie tego, co rodzime tylko dlatego, że „polskie” uważam za nierozsądne. To myślenie w jakichś kategoriach plemiennych czy trybalnych. Gdyby Mieszko I myślał w tych kategoriach, to po dziś dzień czcilibyśmy „polskich” bożków i odprawialibyśmy dziwaczne ceremonie pod świętymi dębami, a Bolesław Chrobry nigdy nie powinien był przyjąć korony poświęconej przez „zagranicznego” papieża.

To co polskie, polskojęzyczne, rodzime może być lepsze lub gorsze. Jeśli jest lepsze lub równe zagranicznemu, to należy to wybierać; jeśli jednak jest gorsze, to należy to odrzucić. Dla mnie trybalnie pojęta wspólnota narodowa nie stanowi absolutu. Tym ostatnim jest nasza Cywilizacja Zachodnia zbudowana przez Kościół katolicki, ufundowana na prawie rzymskim, greckiej filozofii i – o zgrozo dla nacjonalisty trybalnego – na hebrajskiej wierze w objawienie Boże. Cywilizacja ta odkryła ideę człowieczeństwa, zrozumiała jakie są fundamenty na których opiera się natura ludzka. Być w pełni człowiekiem można jedynie poprzez partycypację w Cywilizacji Zachodniej i ludzie, którzy są jej cywilizacyjnie obcy są ludźmi niepełnymi; mają duszę, biologicznie są ludźmi – ale nie myślą jak człowiek w pełnym znaczeniu tego słowa. „Być Rzymianinem, to być może być człowiekiem” pisał Charles Maurras, zresztą radykalny nacjonalista.

To, co jest „polskie” ma wartość o tyle tylko, o ile stanowi rozwinięcie, uzupełnienie czy dostosowanie do lokalnych warunków tego, co stanowi esencję Zachodu, co stworzyli ojcowie i doktorzy Kościoła, co ma związek z greckim „nomos” (prawem natury), co mieści się pomiędzy przysłowiowymi „Atenami a Jerozolimą”. Czy „Trybuna” to polska gazeta? Czy komunista może być „polski”? „Trybuna” może być polskojęzyczna; podobnie jak i działacz PPR.

Czy będziemy jednak sympatyzować z polskojęzycznym Bierutem czy Biedroniem przeciwko „zagranicznemu” papieżowi? Ja jakoś nie potrafię.

Adam Wielomski


 

www.konserwatyzm.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka