AdaWu AdaWu
208
BLOG

Ziuta i Maks. Ofiara i kat

AdaWu AdaWu Rozmaitości Obserwuj notkę 2

 

 

Nie była moją przyjaciółką, była za to bardzo dobrą koleżanką. Poznałyśmy się w pracy. Ziuta, tak kazała do siebie mówić, była dość skrytą kobietą. Nigdy sama nie zaczynała rozmowy o tym co w domu, jak się jej układa z mężem, czy byli gdzieś ostatnio razem, czy planują urlop. Zaczepiona, rzadko, mówiła o swoich dzieciach. Każdy wiedział, że jest mężatką i tylko tyle, nic więcej. Długo zastanawiałyśmy się w pracy jaki może być prawdziwy powód jej zamknięcia. I jak to baby mają w zwyczaju snułyśmy pod nieobecność Ziuty swoje durne przypuszczenia. Danka z Iwoną doszły do przekonania, że jej brak rozmowy o mężu jest osadzony w niespełnionej miłości i tęsknocie to tego jedynego…
Z kolei Grażyna, nasza mądralińska pani doktor psychologii, stwierdziła, że najpewniej powodem obchodzenia tematu małżeństwa jest ukrywana miłość. I, żeby było śmieszniej, prawdziwą miłością Ziuty miała być inna kobieta. Po takim stwierdzeniu badawczo spojrzałyśmy po sobie wzruszając ramionami niejako w proteście na znak, że jej rzekomą wybranką nie jest żadna z nas.

Wszystko miało się niebawem wyjaśnić.  

W kilka poszłyśmy do galerii na Grunwaldzie. Już w drzwiach ustaliłyśmy, że jak się która urwie, to spotykamy się o siedemnastej w naszej ulubionej knajpce na piętrze. Nie miałam specjalnie ochoty na ten wspólny wypad na zakupy. Prawdę mówiąc zgodziłam się pójść tylko ze względu na naszą zażyłość, nie chciałam psuć dziewczynom humoru i wpędzać je w jakieś durne przypuszczenia. Z nami tak już jest, wystarczy, że któraś ma gorszy dzień i z miejsca dopytujemy, spekulujemy i szukamy powodu, dla którego któraś się nie umalowała, albo umalowała inaczej niż zwykle, albo ubrała mniej elegancko lub za bardzo krzykliwie.
– O! upięłaś włosy. Stało się coś?
Wszystko może być pretekstem naszej dociekliwości, i coraz częściej łapię się na tym, że mam ochotę wyrwać się z tego kieratu naszych bliskich relacji. Czasami odnoszę wrażenie, że ta bliskość ogranicza moją wolność, że tak naprawdę zaczyna mnie denerwować i przeszkadza. Zwłaszcza kiedy poruszamy tematy, które ja akurat potrafię zachować dla siebie, ale pozostałe potrafią z detalami rozprawiać o najbardziej intymnych sprawach nie wyłączając spraw łóżkowych, małżeńskich i pozamałżeńskich. Przyznać musze, że święte to my na pewno nie jesteśmy. Życie, chciałoby się powiedzieć. Ale czy na pewno?

Urwałam się pierwsza i, jak się miało okazać, jedyna zaraz po tym, jak ustaliłyśmy godzinę i miejsce punktu zbornego. Snułam się bez celu po holach galerii licząc, że czas szybko minie a my po wypiciu kawy rozejdziemy się w swoich kierunkach. Myślami byłam zupełnie gdzie indziej. Przez moment poczułam niepokój. Pomyślałam, że jednak lepiej chyba trzymać się razem, ze to pod każdym względem bezpieczniejsze niż łażenie samotnie.
Gdyby tutaj mieli na przykład uderzyć terroryści, jak w tej galerii w Afryce, to gdzie bym się skryła, gdzie uciekła? Rozejrzałam się nerwowo po pasażu.
„Głupia jesteś Ada!” – pomyślałam i odgoniłam czarne myśli.  
Czas faktycznie okazał się być sprzymierzeńcem. Nawet się nie obejrzałam jak zrobiło się po siedemnastej. Odłożyłam nowy numer „Twój styl” na regał i wyszłam z empiku. Schodami na górę i potem w prawo i już byłam. Nie musiałam zgadywać, czy one już są. Słyszałam je jadąc schodami na piętro. Pośród innych głosów i dźwięków muzyki – jak na mój gust za głośna ta muzyka i na dodatek nie w moim typie, kiedyś wygarnę to komu trzeba – ich głośny śmiech, i niczym nieskrępowane rozmowy, dominowały w tej części pasażu. Otwarta przestrzeń kawiarni dawała pełen ogląd na estetycznie urządzone wnętrze. One w cztery siedziały przy najdłuższym stoliku po środku pod ścianą. Przy innych stolikach siedziało po kilka osób.
Kiedy przekraczałam niewidoczną linię lokalu zauważyłam, że tyłem do mnie siedzi ktoś jeszcze.
Serce zaczęło bić mi mocniej, aż krew uderzyła do skroni. To był on.
W głowie miałam mętlik i pustkę zarazem.  Dziewczyny, Magda i Jagoda, zauważyły mnie pierwsze i  przyjaźnie pomachały. Starałam się zachować spokój. Podeszłam.
– Dobrze, że jesteś – odezwała się któraś – zobacz kto z nami jest.
Spojrzałam. Ten moment zapewne zostanie w mojej pamięci do końca życia. Nie wiem do końca, choć uczyłam się na studiach, co powoduje, że jedne emocje potrafią się wryć głęboko w pamięć i tkwią w niej dopóty, dopóki nie zostaną zastąpione innymi – jeszcze silniejszymi doznaniami.
On, nienagannie ubrany, w świeżej koszuli w odcieniu słonecznego nieba nałożonej niby niedbale na śnieżnobiały podkoszulek z przerzuconym na plecy swetrem o delikatnym odcieniu beżu, tak delikatnym, że chciało się go dotknąć, w markowych dżinsowych spodniach i skórzanych brązowych butach w dobrym smaku. Smaku dodawała zdrowa opalenizna właściciela tych markowych ciuchów i lekki dwu, trzy dniowy zarost.
Przy stoliku z moimi koleżankami siedział Maks. Na mój widok odsunął lekko krzesło i wstawał, aby się ze mną przywitać. Zamiast podać mu dłoń na przywitanie uczyniłam coś, co wprawiło w osłupienie moje koleżanki, wszystkich gości kawiarni, personel i mnie samą. Lewą pięścią trzasnęłam Maksa w podbródek, tak mocno, że jego głowa odskoczyła lekko w prawą stronę. Wtedy, bez chwili wahania w lecącą w prawą stronę głowę z całych sił, wykonując gwałtowny skręt w lewo, uderzyłam łokciem w jego lewy profil. Upadł na kamienną posadzkę i patrzył na mnie z niedowierzaniem. Był, jak cała reszta znajdująca się w kawiarni, w szoku. Poprawiłam botek na lewej nodze, który przekrzywił się od gwałtownego skrętu, pod pachę wcisnęłam swoją torebkę i na cały głos zwróciłam się do leżącego na posadzce: „Jeszcze raz spróbuj to zrobić skurwielu. Zabiję, a potem wsadzę do kryminału. Jak sama nie dam rady, to… naślę ruskich.” Po czym najzwyczajniej w świecie wyszłam przechodząc przez leżącego i totalnie zaskoczonego Maksa.

Nie wiem co było dalej i nic mnie to wtedy nie obchodziło. Z każdym krokiem, który mnie oddalał od miejsca zdarzenia, puls z wolna wracał do normy, po chwili byłam już spokojna i skoncentrowana na tym co dzieje się wokoło mnie.
Podziemnym przejściem dotarłam na przystanek i zapakowałam się do tramwaju. Usiadłam na plastykowym krześle tuż za motorniczym i z przyklejoną do chłodnej szyby buzią gapiłam się na kalejdoskop za oknem. Myślami byłam zupełnie gdzie indziej. Moją głowę wypełniały słowa i ostatnia rozmowa z Ziutą. To, czego się od niej dowiedziałam, a w zasadzie co od niej wydusiłam, totalnie wywróciło moje postrzeganie niektórych ludzi.  Zwłaszcza mężczyzn tych z grupy samców alfa.

Ziuta, a tak naprawdę Natalia – nie mam pojęcia skąd u niej to przezwisko? W pracy od samego początku była Ziutą i tyle – była zawsze punktualna. Nigdy się jej nie zdarzyło wpaść do pracy na ostatnią chwilę. Nikt, nigdy nie widział u niej nerwowości, czy pośpiechu o zniechęceniu nie było nawet mowy. Taka akuratna, że nie raz zastanawiałam się, jak ona to robi, że mimo korków, awarii tramwajów zawsze trafia do pracy przed czasem. Nigdy jej o to nie pytałam. Uznałam, że to jej wyłączana sprawa i cenna, choć ostatnio coraz rzadsza niestety, zaleta. Tamtego dnia przyszła do pracy jak zwykle punktualnie, czyli około kwadrans przed. Tym razem była nieco inna. Zauważyłam jej lekkie podenerwowanie. Podeszłam do niej i zagadałam przyjacielsko. „Ładnie wyglądasz. Ten golf, to szetland?” I nie czekając na jej odpowiedź dotknęłam rękaw, a potem poprawiłam pod szyją. Wtedy zauważyłam dość znaczne podczerwienie przechodzące w żółtawo siny kolor pręgi. Po drugiej stronie było to samo. Ziuta wpierw zaczerwieniała się potem cichutko chlipnęła dwa razy. Jej oczy były pełne błagającego spojrzenia. Nie musiała nic mówić. Wiedziałam, że chce, aby to zostało między nami.
– Nie  martw się. Nikomu nie powiem. Powiesz co się stało?  I znowu nie czekając na jej odpowiedź pociągnęłam ją w głąb mojego gabinetu.
Mówiła z minuty na minutę podawała coraz to nowe detale. Widziałam jak przynosi jej to ulgę, że wreszcie może to z siebie wyrzucić. Dowiedziałam się, że Maks tylko na zewnątrz i tylko dla innych jest taki miły, rozmowny i taktowny. W domu potrafi być prawdziwym tyranem. Dość często, ostatnio poprzedniego dnia, wpadał w szał z byle błahego powodu. Nie chodziło rzecz jasną o słona zupę, ani o wieczorny ból głowy. Seksu nie uprawiają od ponad trzech lat. Dla bezpieczeństwa przeprowadziła się z synem na piętro domu, w którym mieszkają razem od dekady. Córka już jakiś czas temu wyprowadziła się z domu i mieszka z koleżanką na stancji.
Ziuta mówiła, o tym jak Maks wpadał w szał, przeklinał i wyzywał ją i dzieci od najgorszych. W tych atakach rzucał się na nią i syna, kiedy dopadł miał zwyczaj dusić. „Żebyś ty widziała jego oczy, kiedy wpadnie w furię” – mówiła. „ A ten syf w domu, to… dlatego nikogo od dawna nie zapraszam. Dzieci też nikogo nie sprowadzają. Wstydzimy się.”
Kiedy mówiła o tym, jak on ją zdradzał od samego początku małżeństwa, i o tym, jak rzadko bywał w domu, jak wolał być u mamusi niż przy niej, kiedy była pierwszy raz w ciąży a potem drugi, i o tym, jak coraz częściej wpadał w szał i stawał się nieobliczalny i groził, że ich pozabija i pójdzie się powiesić i o tym jak jej teściowa przymykała na jego wyskoki oko pozwalając jemu sprawdzać pod swój dach kolejne kochanki, we mnie wzbierała złość, i czułam zarazem wstyd i poczucie bezsilności.
Zapytałam, czy zgłosiła to kiedykolwiek na policję, czy była u lekarza. Odpowiedziała, że nie, bo się bała o dzieci i siebie, że on może spełnić swoje groźby. Pokazała mi zdjęcia parteru domu w którym mieszka teraz on. Takiego syfu w życiu nie widziałam. Jedzenie porzucane na podłodze miesza się razem z brudną bielizną, jakimiś narzędziami. Wszędzie brud i pajęczyny. Gorzej niż w chlewie. Zapytała mnie, czy to dobry powód, aby wziąć z nim rozwód: „Kobieto, a na co ty jeszcze chcesz czekać? Jak chcesz, to dam ci adres dobrego adwokata. Pomoże, zna się na tym. Nie marnuj życia nawet jednej sekundy dłużej.”  

Przez to całe rozmyślanie przejechałam dwa przystanki za daleko. Wysiadłam i wróciłam do domu pieszo. Pod wieczór ręka straszliwie zaczęła mnie rwać i puchnąc w okolicy nadgarstka. Na drugi dzień do pracy poszłam z ręką w gipsie. Bolało jak cholera, ale byłam szczęśliwa. Ręka, pęknięcie knykcia, szybko się zrośnie i będzie dobrze.
Kilka dni później dowiedziałam się, że koleżanki całe to zajście w kawiarni przyjęły jako mój akt desperacji: jednogłośnie uznały, że miałam z Maksem romans i on mnie rzucił. Z błędu, choć o to nie prosiłam, wyprowadziła je Ziuta. Poinformowała wszystkie, że się rozwodzi, bo to niedobry człowiek jest.  Mnie przyniosła projekt pozwu o rozwód i podział majątku. Razem poprawiłyśmy kilka detali i gotowiec trafił do biura podawczego sądu okręgowego z wnioskiem bez orzekania winy stron. Ziuta stwierdziła, że już chce to mieć jak najszybciej za sobą i nie ma zamiaru raz jeszcze tego wszystkiego przeżywać na nowo. „Za dużo emocji i nerwów” – powiedziała.
    

Wczoraj było bardzo ciekawie. Szłam pieszo od pl. Grunwaldzkiego przez most aż na Mazowiecką.
Była fajna pogoda, więc podziwiałam gmachy Politechniki i wąchałam zapach liści, których tam sporo spadło.

Spotkanie/ przemawiał szef. Po jego przemówieniu zaproszono nas na catering do innej sali, bo siedzieliśmy w  teatralnej. Niestety na stojąco jeść nie lubię, ale trudno.
Na ciepło był gulasz z piersi drobiowej i pieczarek, na zimno dwie sałatki w tym jedna w pucharkach (tuńczyk, pomidorki, pestki i sałaty – nie  smakowała mi!). Druga kalafior z brokułem i pomidorami w sosie lekko czosnkowym – pycha! Potem przystawki z ciasta francuskiego nadziewane pieczarkami, tartinki, pasztet mięsny i jajka z łososiem i majonezem. Do tego spory wybór ciast, babeczek, soki, kawa, herbata.

Dni mi teraz jakoś przyśpieszyły może przez to, że tyle się u mnie dzieje w pracy. Te cztery szkolenia na które muszę iść, w tym dwa po dwa dni. Horror.

Ale ja lubię obczajać nowe rzeczy, uczyć się nowych umiejętności przy komputerze.
Tylko jak mam spokój i dogodne warunki, a nie w zbiorowisku na kursie w jakichś szkołach rozsianych po mieście!

Trudno. Zacisnę zęby i to zaliczę skoro nie ma wyjścia. Potem certyfikaty z ukończenia trzeba przedstawić w kadrach żeby dali do mojej teczki osobowej.

Na szkolenia muszę sie ładnie ubrać... w sukienkę, wyższe pantofle... będzie, jak zwykle pokaz mody damskiej i targowisko próżności. Niektóre tak sie potrafią wystroić jakby lustra w domu nie miały.

 

Dziś o dziewiątej byliśmy we czworo z moimi rodzicami na pogrzebie sąsiada z działki. Na Bardzkiej, tam jest duży cmentarz.
Zawał na działce! … Kolejny tragiczny wypadek na działkach. 
Smutno mi bo to był dobry sąsiad i człowiek. Był jakoś  tak po sześćdziesiątce, ale może sześćdziesiąt pięć miał. 

Udział w takich uroczystościach porządkuje myśli. Sprawia, że zaczynam się zastanawiać nad istotą życia i tym, co jest w nim ważne. Zwykle po tym mam nostalgiczny nastrój i poważnieję.

 

AdaWu
O mnie AdaWu

Interesująca

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości