Sceptyczny Wierzyciel Sceptyczny Wierzyciel
2597
BLOG

Smoleńskie manipulacje: rozmowa braci i inne mity

Sceptyczny Wierzyciel Sceptyczny Wierzyciel Polityka Obserwuj notkę 82

Tegoroczny okres świąteczno-noworoczny okazał się czasem ofensywy. Nie była to, jednak, ta zapowiadana na jesień ofensywa legislacyjna koalicji rządzącej, tylko znacznie atrakcyjniejsza dla wyborców ofensywa medialna, dotycząca przyczyn katastrofy smoleńskiej. Znakiem firmowym tej ofensywy były przypuszczenia, spekulacje i dementi. Role główne w natarciu wzięli na siebie eksperci-wolonatriusze oraz wysocy urzędnicy państwowi - przypuszczający, opiniujący i dementujący - w tym ministrowie, pułkownik Klich, a nawet, co arcybanalnie arcybolesne, sam prezydent Komorowski. Wielką Ofensywę Świątecznej Informacji fachowo osłaniała zaprzyjaźniona z rządem artyleria mediów publicznych i prywatnych, z kilkorgiem nieocenionych kanonierów w stałych rolach.

    Oficjalną przyczyną festiwalu wypowiedzi i opinii na temat katastrofy smoleńskiej jest spór o finalny rozdział odpowiedzialności za katastrofę między Polską a Rosją. Spór ten wywołała zaskakująco ostra wypowiedź - dotąd niezwykle układnego - premiera Tuska z połowy grudnia, według której raport MAK jest nie do przyjęcia w obecnym kształcie. Medialne natarcie przebiegało wzdłuż dwu komplementarych linii: jedną z nich nakreślił Donald Tusk i Edmund Klich (w moim rozumienu - wina ma być podzielona między polityków PiS i kliku rosyjskich funkcjonariuszy), a drugiej linii natarcia przewodzi para prezydentów: Dmitrij Miedwiediew i Bronisław Komorowski. Dmitrij Miedwiediew wyraził wobec strony polskiej żądanie przyjęcia raportu MAK bez zbędnych komentarzy, a Bronisław Komorowski odpowiedział bezbłędnie, wydając oświadczenie o jednej - głównej i arcybolesnej przyczynie katastrofy, która, czego już nie musiał dodawać - ma leżeć po stronie polskiej. Ta sprzeczność względem podziału odpowiedzialności - nie przeszkadza przestawicielom obydwu tych grup - solidarnie rozsiewać przypuszczenia, plotki i spekulacje na temat winy polityków PiS i generała Błasika. Naturalnie, słychać także głosy obrońców oskarżanych, ale pozbawione zaplecza machiny państwowej i bogatych mediów - są słabiej słyszalne.

   Warto więc przyjrzeć się aktualnie propagowanej narracji i jej jakości. Filarem  wizerunku przyczyn katastrofy smoleńskiej, który, w szemranej wersji, przyjął się w kołach rządowych i wśród ich sympatyków - jest silna presja na pilotów (może nawet rozkaz), by lądować,  wywierane przez generała Błasika, z polecenia prezydenta Lecha Kaczyńskiego, w porozumieniu z bratem. Ta wersja, lansowana zresztą przez Rosjan od dnia katastrofy, opiera się, obecnie, na trzech podstawowych filarach:

  • "Generał Błasik był w kokpicie podczas lądowania."
  • "Generał Błasik składał meldunek w imieniu załogi przed wylotem z Okęcia."
  • "Krótko przed katastrofą bracia Kaczyńscy rozmawiali przez telefon satelitarny i można przypuszczać, że  w sprawie decyzji o lądowaniu."

Spekulacje o generale Błasiku siedzącym za sterami przy lądowaniu - szczęśliwie i definitywnie upadły po dementi prokuratury, niezależnie od dementu, upadły najpewniej z powodu absurdalności dyskwalifikującej to przypuszczenie nawet dla zaciekłych wrogów braci Kaczyńskich.

 

  Jakie są podstawy dla tych trzech spekulacji naciskowych?

 

1. "Generał Błasik był w kokpicie." Jedyną oficjalną przesłanką takiego twierdzenia, jaką przekazano opinii publicznej, jest zapis stenogramu zarejestrowanych w kabinie rozmów, w którym jest jedno trzysekundowe zdanie, przypisane generałow Błasikowi. O 10:39:07 czasu moskiewskiego, generał Błasik miał powiedzieć (w tle czytania karty podejścia): "Mechanizacja skrzydeł przeznaczona jest do (... niezrozumiałe)." Ta wypowiedź sprawia wrażenie, że jest skierowana do osoby postronnej, a nie do pilotów, wygląda jak fragment jakiejś rozmowy. A jeśli tak, to jest to, najpewniej, wypowiedź z korytarza lub przekazana przez interkom. Stenogramy nie zawierają niczego, co wygląda jak powitanie generała, zwroty grzecznościowe, zapytania w kwestii lądowania, naciski, rozkazy. Ustalenie śłedztwa wskazują, że na fotelach pilotów siedzieli piloci. Tezy o dodatkowej osobie w kokpicie mają wyłącznie status plotek i spekulacji. Nie są znane znaczące przesłanki, by twierdzić, że generał Błasik był w kokpicie przez ostatnie 5 minut przed katastrofą, ani żadne przesłanki, by twierdzić, by naciskał na pilotów. W tym kontekście, fakt, że pułkownik E. Klich ogłosił w programie Teraz My (z 24 maja 2010), że generał Błasik był w kokpicie - na podstawiem stenogramów - było złamaniem podstawowych zasad śledztwa i szerzeniem dezinformacji.

 

2. "Generał Błasik składał meldunek w imieniu załogi przed wylotem z Okęcia."W dodatku, sam meldunek - to byłoby za mało, by uzasanić tezę o naciskach, której potwierdzeń nie ma w stenogramach. Dlatego, potrzebne są tezy o złej atmosferze przed lotem i o przejęciu dowództwa przez generała.  

   Tutaj, podstawowym, pierwotnym źródłem kategorycznej tezy o tym meldunku i złej atmosferze, jest post z forum "lotnictwo.net", autorstwa nicka "Marek156"z dnia 25 maja. Źródło o dość ograniczonej wiarygodności, nie poddane formalnej, procesowej weryfikacji. A priori, jednak, nie potrafię wykluczyć, że generał Błasik był wpisany na listę załogi, lub że uczestniczył w meldunku składanemu Prezydentowi. Tyle tylko, że to - w żaden sposób nie dowodzi - przejęcia dowodzenia nad lotem przez generała Błasika, w atmosferze kłótni, lub zmuszenia do lotu kapitana Protasiuka.

   Oprócz wpisu z forum lotniczego, swoją opinię w kwestii decyzji o lądowaniu podał płk. Robert Latkowski, (w latach 1986-1999 - dowódcy 36 Specpułku, przewożącego VIP-ów):

(...)

Monika Olejnik: Generał Błasik też wiedział jeszcze przed startem samolotu, że pogoda jest niedobra.

Robert Latkowski: Musiał wiedzieć, musiał, on dowodzi całym lotnictwem, znaczy dowodził całym lotnictwem i ma swoją służbę też meteorologiczną, wojskową, natomiast na pewno był zapoznany z prognozą pogody i nie wykluczam, że znając te warunki pogodowe, jakie są na lotnisku w Smoleńsku, przejął – można tak powiedzieć – dowodzenie tym samolotem i on składał meldunek prezydentowi o gotowości do lotu. Może chciał w ten sposób, no liczył na to, że może w momencie podejścia d lotniska już nie będzie takich tragicznych, znaczy takich złych warunków, które by uniemożliwiały lądowanie tego samolotu, może nie chciał peszyć pasażera wcześniej.

Monika Olejnik: A kto zadecydował, że samolot będzie startował skoro była zła pogoda?

Robert Latkowski: Tylko mógł zadecydować o tym dowódca sił powietrznych.

Monika Olejnik: Tylko on, tak?

Robert Latkowski: Tylko on.

(...)

Trudno uznać tę wypowiedź za coś więcej niż, obłożone "nie wykluczam" spekulacje. Druga wypowiedź tego rodzaju pojawiła się, w czasie Świątecznej Ofensywy, na łamach "Faktu":

10 kwietnia rano na wojskowym lotnisku w Warszawie szykująca się do startu załoga tupolewa nie dostała prognozy pogody od stacji meteo. Nie dostała, bo stacja nie otrzymała jej od Rosjan. Dlatego dowódca załogi kapitan Protasiuk odmówił wylotu. Tłumaczył, że nie wiedząc, jakie będą warunki atmosferyczne, nie może zdecydować się na taki lot. – Mam takie informacje – mówi nam Edmund Klich. I dodaje, że w takiej sytuacji maszyna nie miała prawa startować. – Ten lot w ogóle nie powinien się odbyć – mówi pułkownik.

Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, gdy pilot odmówił lotu, na płycie lotniska zaczęły się gorączkowe rozmowy z załogą. Do lotu przekonywał Protasiuka m.in. szef sił powietrznych generał Andrzej Błasik (†58 l.), który był na lotnisku jako członek prezydenckiej delegacji do Katynia. – Kapitan nie chciał lecieć bez prognozy. Doszło do dyskusji i dość ostrej wymiany zdań – mówi nam jeden z pilotów z 36. specpułku. – W końcu piloci zajęli miejsca w maszynie, ale nie złożyli meldunku o gotowości do startu.

Dlatego to nie dowódca samolotu, jak to zwykle ma miejsce, ale osobiście generał Błasik zameldował prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu (†61 l.) gotowość maszyny do startu. Ekspert ds. lotnictwa Tomasz Hypki podkreśla, że gdy nie ma prognozy pogody, dowódca samolotu powinien odmówić lotu.
 

Gwoli ściśłości, zestawienie to nie przypisuje tezy o kłótni i meldunku pułkownikowi Klichowi, tylkor raczej bliżej nieokreślonemu lotnikowi. Pułkownik Klich się od sprawy odciął, a "Nasz Dziennik" zamieścił w odpowiedzi wypowiedź pani Ewy Błasik, wdowy po generale:

Był pełny spokój, wszyscy cieszyli się, że mogą razem lecieć do Katynia, by uczcić 70. rocznicę mordu na polskich oficerach. Nie było żadnych nerwowych rozmów, wszyscy byli w bardzo dobrych humorach. Przed wylotem siedzieli, pili kawę, czekając na prezydenta. Długo zresztą nie czekali, wszystko odbyło się normalnie, tak jak powinno być - relacjonuje "Naszemu Dziennikowi" osoba, która była na płycie Okęcia. Nieprawdą jest również, jakoby gen. Andrzej Błasik kogokolwiek brał na dywanik, że wywierał jakąś presję na pilotów. - Nikt nie był świadkiem czegoś takiego, nie wiem, skąd takie informacje ma Edmund Klich. Zamiast zająć się tym, co do niego należy, produkuje plotki. Jak można cały czas szarpać te osoby, które już nie żyją? - pyta oburzona wdowa po dowódcy Sił Powietrznych Ewa Błasik. - Wiem od ludzi, którzy obsługiwali ten wylot, że odbywał się on w pełnej zgodzie. Mąż chciał w jakiś sposób nadać szczególny charakter tej wizycie polskiej delegacji, podkreślając wagę tego lotu do Katynia. Powiedział więc, że chciałby asystować kpt. Protasiukowi przy składaniu meldunku panu prezydentowi. To był jego pierwszy lot z prezydentem, wcześniej z nim nie latał. Nieprawdą jest, że mąż sam składał mu meldunek, bo byli razem z kpt. Protasiukiem, by było bardziej uroczyście. Zresztą są przecież nagrania z monitoringu, na których można to zobaczyć - dodaje pani Błasik. Dementuje również spekulacje, jakoby gen. Błasik był w jakimś konflikcie z mjr. Protasiukiem.

Wypowiedź pani Błasik jest podpisana, odwołuje się do nagrań z monitoringu, ma więc wyższą wiarygodność, niż nieoficjalne wypowiedzi nieznanych nam lotników. Wiadomo też, że przed lotem, gdy piloci podejmowali decyzję o locie, obowiązywał komunikat METAR z godziny 6:00, wg którego widoczność w Smoleńsku była powyżej minimów samolotu. Kłótnia o brak szczegółowej prognozy pogody wydaje się mało prawdopodobna.

 

3. "Rozmowa telefoniczna braci". To slogan - klucz, który ma sugerować współwinę Jarosława Kaczyńskiego za, zasugerowane wcześniej - bez podstaw! - rzekome zmuszenie pilotów do lądowania przez generała Błasika. Rozmowa ta miała odbywać się między 8:20 a 8:24 czasu polskiego (10:20 - 10:24 czasu moskiewskiego), o czym poinformował nas europoseł Bielan 11 kwietnia. Podejrzenia, że ta rozmowa dotyczyła kwestii decyzji o lądowaniu formułowali już w czerwcu (mniej lub bardziej wyraźnie) Lech Wałęsa i generał Dukaczewski.  W ostatnich dniach, dołączył do tej grupy - płk. E. Klich. Przytaczam jego wypowiedź na ten temat z wywiadu dla "Wirtualnej Polski":

Agnieszka Niesłuchowska:Niedawno ukazała się traktująca o katastrofie książka :Ostatni lot". Jan Osiecki, jeden z jej autorów mówił w wywiadzie dla Wirtualnej Polski, że dotarli do osób, którym wcześniej nikomu nie udało się dojść. O sposobie dotarcia do informatorów, którzy opowiedzieli nam, co się działo w wieży kontroli lotów, napiszę chyba dopiero w pamiętniku wydanym przez moich spadkobierców” – mówił Jan Osiecki. Czy pana zdaniem ta publikacja rzuca nowe światło na sprawę?

Edmund Klich: Książka została napisana w miarę rzetelnie, ale są w niej pewne nieścisłości. Podobnie, jak w raporcie MAK, nie ma w niej pogłębionej oceny zachowania kontrolerów lotu. Rozumiem jednak, że autorzy nie mieli wystarczających danych, więc trudno im było szerzej o tym pisać.Skoncentrowali się na załodze i przyczynach podejmowania przez nią takich, a nie innych decyzji. Trzeba jednak pamiętać, że załoga jest produktem systemu szkolenia, który jest odpowiedzialny za jej błędy. Ważnym wątkiem książki był za to fragment o naciskach na pilotów, bo takie naciski były wielokrotnie wcześniej, o czym wspomina płk Latkowski.
W tej konkretnej sytuacji trudno będzie jednak ustalić skąd wyszły naciski i czy wywierano wpływ na samego generała. W stenogramach pojawia się przecież głos Mariusza Kazany, który mówi „mamy problem”, ale same naciski, przy dotychczas znanych odczytach z rozmów w kabinie, trudno będzie udokumentować. Ważne byłoby, aby ujawnić rozmowy między Lechem i Jarosławem Kaczyńskimi i dowiedzieć się czy rozmowa dotyczyła rzeczywiście jedynie stanu zdrowia matki.

Wypowiedź jest kuriozalna, bo choć - jak przyznaje sam płk. Klich - nie ma bezpośrednich przesłanek, że były naciski na pilotów, a jeśli były, to nie wiadomo czyje - to po tym zastrzeżeniu, pada sformułownie w którym płk. Klich zakłada implicite, że na pilotów naciskał generał, tylko nie wiadomo , czy naciskał z inicjatywy Jarosława Kaczyńskiego. To zawikłanie wywodu płk. Klicha wynika z wielopiętrowości spekulatywnych insynuacji, w sytuacji braku dowodów. Podobny duch, domysłów i poszukiwania przyczyn wypadku w kabinie pasażerskiej samolotu opanował szefa drugiej polskiej komisji, badającej katastrofę, ministra Jerzego Millera:

Minister mówił m.in. o tym, że o mikrofony z kabiny pilotów "nie sięgają kabin pasażerów". Nagrania z kabiny - zdaniem Millera "to nie te, które pomogą nam odpowiedzieć na ważne pytania". - Tego, kogo moglibyśmy zapytać wprost niestety już nie ma - mówił Miller zaznaczając, że chodzi o kapitana Arkadiusza Protasiuka.Jak mówił Miller Rosjanie nie analizowali nagrań, które udało się nagrać w tle - tych, strzępków zdań, pochodzących z kabiny pasażerów. Dodał, że odsłuchiwane przez polskich specjalistów pozwoliłyby na odczytanie intencji nagranej rozmowy. - Mamy takie fragmenty, których Rosjanom nie udało się odtworzyć. To są wypowiedzi osób, które pozwalają się nam domyślać, lub stwierdzić, co się działo w samolocie tamtego dnia - powiedział.

Ta wypowiedź jest także intrygująca - ponieważ mininster Miller twierdzi, że rozmowy z miejsca, w  którym przebywał kapitan Protasiuk, pierwszy pilot, w czasie podejmowania decyzji o lądowaniu, są drugorzędne. Zastanawiające, jak mogło dojść do nacisków na kapitana Protasiuka w momencie decyzji - bez jego wiedzy i udziału?

   Co mówią stenogramy o naciskach prognozie  i "rozmowie braci"?

Z pewnością piloci wiedzą o mgle:    

10:04 - Anonim: To będzie... makabra będzie. Nic nie będzie widać.

10:11 -  II Pilot: Nie, no ziemię widać... Coś tam widać... może nie będzie tragedii.

10:16 - II Pilot: Ale 10-ta i mgła?

Od kogo otrzymali te informacje? Z wieży kontrolnej w Mińsku? A może raczej z Warszawy? Na tę ostatnią możliwość wskazują zeznania Dariusza Górczyńskiego, radcy ambasady Polski w Kijowie:

– Byłem na 100 procent przekonany, że samolot nie będzie lądował w Smoleńsku. Mgła była bardzo gęsta, nic nie było widać – mówi “Rz” Dariusz Górczyński, radca ambasady RP w Kijowie, który 10 kwietnia jako urzędnik MSZ obsługiwał na miejscu wizytę prezydenta Lecha Kaczyńskiego. To właśnie on 40 minut przed nieudaną próbą lądowania, czyli ok. godz. 8, poinformował MSZ i polskie placówki dyplomatyczne o fatalnej pogodzie w Smoleńsku – wynika z jego zeznań złożonych w prokuraturze wojskowej.

– Była gęsta mgła, sytuacja się pogarszała z minuty na minutę. Od oficera ochrony rosyjskiej, który odpowiadał za bezpieczeństwo i kontaktował się ze służbami lotniskowymi, dowiedziałem się, że jest propozycja, by samolot leciał do Moskwy – opowiada “Rz” Górczyński. – Poinformowałem o tym ambasadora w Moskwie (Jerzego Bahra – red.). Kiedy później otrzymałem informację, że jednak będzie próba skierowania samolotu do Mińska – ponieważ tam jest bliżej – zawiadomiłem o tym ambasadora w Mińsku (Henryka Litwina – red.).

Kwestię warunków pogodowych na lotnisku w Smoleńsku znały więc służby rządowe w Warszawie i w Moskwie (co wynika z zeznań kontrolerów lotu). Znając warunki pogodowe - ani polskie, ani rosyjskie służby nie podjęły decyzji o przekierowaniu samolotu, Czy taką decyzję, by pozwolić pilotowi, by spróbował wylądować, podjęto po konsultacjach z Lechem Kaczyńskim i generałam Błasikiem? Nie ma najmniejszych podstaw do takiego twierdzenia,  bardziej prawdopodobny jest scenariusz, w którym Warszawa i Moskwa postanowiły się "nie mieszać" lub nawet pilotowi zasugerowano próbę lądowania, by uniknąć możliwego skandalu. Na korzyść tego ostatniego scenariusza świadczy  fakt, że kapitan Protasiuk otrzymał dane o mgle, najpewniej z Warszawy, a w takim wypadku - trudno sobie wyobrazić, by takie dane przekazano bez komentarza i jakichś zaleceń.

     Kwestia wpływu "rozmowy braci Kaczyńskich" na scenariusz zdarzeń. O 10:17:38 mamy następującą sekwencję;

Kapitan.: Basiu.

Kapitan: Nieciekawie, wyszła mgła, nie wiadomo, czy wylądujemy

Anonim: A jeśli nie wylądujemy, to co?

Kapitan: Odejdziemy.

Ta sekwencja wskazuje na podjęty już zamiar wykonania próby lądowania i brak udziału generała Błasika, czy prezydenta Kaczyńskiego w budowaniu tego zamiaru. Podobny charakter ma krótka wymiana o godzinie 10:19:24:Kapitan: A później podejdziemy i zobaczymy. II Pilot: podejdziemy i zobaczymy.Potem, między 10:20 a 10:25, w czasie rozmowy telefonicznej braci Kaczyńskich, trwają w kokpicie przygotowania do lądowania, o 10:25:08 padają nieszczęsne zdania zachęty por. Wosztyla: "No, natomiast powiem szczerze, że możecie spróbować, jak najbardziej. Dwa APM-y są, bramkę zrobili, tak, że możecie spróbować, ale... Jeśli wam się nie uda za drugim razem, to proponuję wam lecieć na przykład do Moskwy, albo gdzieś." Trzeba zaznaczyć, że porucznik Wosztyl działa rzetelnie - wcześniej relacjonuje złe warunki, ale, najwyraźniej, nie postrzega próby podejścia do lądowania jako znaczącego ryzyka, jak się wydaje, wątpi głównie w możliwość precyzyjnego trafienia w oś pasa.

 O godzinie 10:24:51 następują uzgodnienia z kontrolą lotów w Smoleńsku:

Kontroler: Temperatura +2, ciśnienie 7-45, 7-4-5, warunków do lądowania nie ma.

Kapitan: Dziękuję, ale jeśli można to spróbujemy podejścia, ale jeśli nie będzie pogody, to odejdziemy na drugi krąg.

Kontroler: 1-0-1, po próbnym podejściu wystarczy wam paliwa na zapasowe?

Kapitan: Wystarczy.

Kontroler: Zrozumiałem.

Kapitan: Proszę o pozwolenie na dalsze zniżanie.

Kontroler: 1-0-1, z kursem 40 stopni, zniżanie 1500.

Ta sekwencja oznacza, że kontrola lotów zgodziła się na próbne podejście.

  O godzinie 10:26:19 w kabinie pilotów zjawia się dyrektor protokołu dyplomatycznego, Mariusz Kazana. Nie generał Błasik, nie współpracownik Lecha Kaczyńskiego, tylko pracownik MSZ, odpowiedzialny za jakość uroczystości i kwestie proceduralne. Kapitan Protasiuk relacjonuje mu kwestię warunków pogodowych i podaje plan działania:

Kapitan Protasiuk: Panie dyrektorze, wyszła mgła... W tej chwili, w tych warunkach, które obecnie są, nie damy rady usiąść. Spróbujemy podejść, zrobimy jedno zajście, ale prawdopodobnie nic z tego nie będzie. Jak się okaże (niezr.) to co będziemy robili? Paliwa nam tak dużo nie wystarczy do tego (niezr.)

Dyrektor Kazana: No to mamy problem...

KP: Możemy pół godziny powisieć i odlecieć na zapasowe.

DK: Jakie zapasowe?

KP: Mińsk lub Witebsk.

W tym momencie, scenariusz działania jest już nakreślony, bez ingerencji kabiny pasażerskiej. Między 10:27 a 10:30:32 trwają przygotowania do lądowania, piloci zdradzają zaniepokojenie stanem pogody.

   Najbardziej niepokojąca sekwencja pojawia się właśnie po 10:30. O godzinie 10:30:32 mamy zdanie dyrektora Kazany: "Na razie nie ma decyzji prezydenta, co dalej robić." To zdanie winno zamyknąć kwestię "rozmowy braci" i prezydenckich nacisków. Podjęto decyzję o lądowaniu, uzgodnioną z lotniskiem. Prezydent się nie wmieszał w decyzje lotnicze, zaplanowany wcześniej scenariusz próbnego podejścia jest realizowany.

    Tyle tylko, że drugi pilot wydaje się być przestraszony i zgłasza wątpliwości - mówi po chwili: "Najgorsze tam jest, że tam jest dziura (żarg. - zła pogoda), tam są chmury i wyszła mgła..." po czym mamy w stenogramie krótką, 15 sekundową wymianę z udziałem 3 wypowiedzi osoby anonimowej, w której kapitan Protasiuk pyta: "Co z nami Basiu?". W tym czasie, w zasięgu mikrofonów kabiny byli więc dyrektor Kazana i stewardessa, Barbara Maciejczyk. Zapewne, były wtedy otwarte drzwi do kokpitu. Jeśli kiedykolwiek piloci zgłaszali wątpliwości, co do próby lądowania, to w tym momencie. Zapewne, to właśnie tutaj poszukuje się poszlak nacisków, choć, na razie, dowodów brak - także ministrowi Millerowi, który mówi o domysłach. 

   To, co jest zupełnie bezsporne, to brak właściwej decyzji o przekierowaniu samolotu przez służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo lotu: rosyjskiej kontroli lotów i dyspozytorów z moskiewskiej "Logiki" oraz polskich służb rządowych, które miały już o 8:00 informacje o problemach. 

Osoby - bezpośrednio, służbowo odpowiedzialne, za bezpieczeństwo tego lotu - z pełną świadomością i premedytacją - zgodziły się na ryzyko próbnego lądowania w złych warunkach, na fatalnym lotnisku. Właściwie - nikt z osób służbowo odpowiedzialnych za bezpieczeństwo lotu - nie potraktował przepisów i zasad poważnie - ani w Warszawie, ani w Moskwie, ani w Smoleńsku. W tej sytuacji, gdy wszyscy decydenci się tak zachowali, co mogli zrobić relatywnie młodzi piloci? W tej sytuacji, jak można usiłować obciążać pełną i wyłączną winą generała Błasika, pilotów, braci Kaczyńskich?

   Zakładając, że katastrofa w Smoleńsku była nieszczęśliwym wypadkiem (co jest tylko jedną z możliwości), za decyzję o lądowaniu na takim lotnisku w takich warunkach - w pierwszym rzędzie ponoszą osoby służbowo odpowiedzialne za bezpieczeństwo tego lotu i tego lotniska. Być może, to właśnie ich aktywność jest przyczyną Wielkiej Świątecznje Ofensywy Medialnej, wymierzonej w generała Błasika i braci Kaczyńskich.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka