Powyższe pytanie nie jest prowokacją - po prostu czytam publicystykę Korwina (blogową i nie tylko) od dość dawna i z tego co się orientuję nigdy argumentując na rzecz prawicowego podejścia do świata nie powiedział niczego, co (gdyby przenieść go o kilkaset lat wstecz) pozwoliłoby sądzić, że będzie stał po stronie abolicjonistów.
Bardzo chciałbym być wyprowadzony z błędu i przeczytać jakiś tekst, który pokazałby, że moje przeświadczenie jest błędne. Tymczasem jednak większość jego twórczości pozwala sądzić, że byłby po tej "wyklętej" w dzisiejszych czasach stronie barykady. Żeby nie być gołosłownym, Korwin nt. zwierząt:
Tyle odpisałem. Ja, oczywiście, jestem świadomy, że biologicznie bliżej nam do szympansa, niż szympansowi do żółwia – jednak kulturowo i prawnie między zwierzęciem i człowiekiem istnieje zasadnicza różnica.
A przynajmniej: istniała. W stosunku do człowieka przestrzegało się zasady „Chcącemu nie dzieje się krzywda”, decyzje człowieka się szanowało – podczas gdy za zwierzęta odpowiadamy my. Nawet wielcy zwolennicy „praw zwierząt” często przewożą dzikie nawet zwierzeta na lepsze tereny – zamiast pozwolić im samym wybrać.
Ta różnica nie jest różnicą naturalną – to różnica sztuczna. I tej różnicy, różnicy między (choćby wstrętnym mi) człowiekiem, a (choćby i najmilszym) bydlęciem będę bronił.
[Źródło]
Zatem: nie są istotne faktyczne różnice, tylko konwencje. Tak się jednak składa, że jeszcze 200 lat temu konwencja była inna niż nasza i niewolnik był w Amerykach traktowany przedmiotowo. Skoro nie są relewantne róznice faktyczne, a umowa dająca umawiającym się korzyść - niewolnictwo było systemem słusznym z punktu widzenia białej rasy.
Ilu z korwinowych wyborców nie gryzłoby trochę sumienie, gdyby mieli niewolnika pracującego dla nich przymusowo przez całe życie? Zatem: może lewica czasem ze swoim egalitaryzmem jest potrzebna? ;)
