MAJA ojca Wojciecha Gila!!! Wreszcie!
Mlodzi swietowali urodziny. Ostatnie chillige urodziny.
Starzy finansowali, ale nie byli zaproszeni.
Bylem pol godziny, wkrecilem sie jako dostawca ankoholu i zagrychy. Zobaczylem siedmu gitarzystow elektrycznych grajacych kawalek Status Quo. Siedem Fender Stratocaster, jeden bas, brak organow Hammonda, braklo perkusisty, to walono rytm w stoly. Muzyka nawet sprzed moich czasow.
To tu - Francis Rossi z pieknym zezem:
i to:
Pomyslalem, ze to jest wlasnie kawalek, ktory ja mialbym grac na mojej ewentualnej maturze. Rok 1975, kartofliska dobrze naslonecznione. Gdybym mial.
Ale wtedy byl ponury PRL, po wsiach zero gitar, zero wzmacniaczy, zero ognisk muzycznych, zero angielskiego.
I oto jakby mial najwieksze pretensje do PRLa. Ze mi zrujnowal mlodosc. A raczej, ze mi nie dal rownych szans z Francisem Rossim. Bo w czym mialbym byc gorszy, gdybym mial gitare jak Rossi...
Nie licuje, ale jakbym kiedys byl na grobie Gomulki, to kopne zlamasowi z calej sily w nagrobek.
Tu jeszcze raz Status Quo - 40 lat pozniej:
Swoja droga nigdy nie szanowalem Status Quo, zawsze myslalem, ze to proste szarpidruty. Uslyszane teraz w remizie strazackiej na zywo na osiem gitar zmienilo moja opinie.
99999
Czuje, ze padnie stutysieczny koment, w sam raz na prezesure pani Janke.