Nasz kochający i uśmiechnięty premier palił trawkę, ale nie ujawnia, czy zaciągał się, czy też wzorem innego prezydenta kopcił na niby. Mimo to przez naród nie przetoczyła się fala oburzenia, a nasi rodacy nie chcą zdejmować ze stanowiska tego "narkomana". Tylko konserwatywni publicyści płoną z oburzenia i szukają w tym medialnego spisku obliczonego na ocieplenie wizerunku premiera albo wytłumaczenia jego wiecznie uśmiechniętej fizjonomii. Takich wyznań nie robi się bez powodu.
Jedyny błąd takiego rozumowania to iluzoryczna konieczność istnienia jakiegoś medialnego spisku, który nadaje rozgłos chmurnej i durnej przeszłości premiera. Mało kto pamięta, że kiedy Jacek Kurski odpalił swoją bombę o "Tusku z Wehrmachtu" też trąbiono o tym gdzie popadnie. Mimo braku praktycznego znaczenia tego niusa, był nośny i na tyle tabloidowaty, że można było go sprzedać konsumentom informacji - "ciemny lud go kupi".
Widać to podstawową różnicę między medialną polityką PiS i PO. Spin doktorzy Jarosława Kaczyńskiego wykorzystali negatywne emocje, aby sprzedać wyborcom towar znany jako "Prawo i Sprawiedliwość", zapominając, że rzucając g... trzeba się upaprać, co traktowałbym jako alegorię budowy negatywnego elektoratu. Tusk zdecydował się na epatowanie pozytywnymi i zgarnął negatywny elektorat PiS oraz niezdecydowanych.
Palenie trawki to tylko kolejny element zbliżania się do ludzi i udowadniania im, że nie jest politykiem sensu stricte, ale "swoim chłopem", który w młodości bił się na podwórku, uganiał za kieckami, i z nabożną czcią palił za szkołą - ukradzionego tacie papierocha. Zamiast polityka - istoty złej, podstępnej i skorumpowanej, otrzymujemy kumpla z podstawówki, który choć awansował wciąż pamięta o swoich "ziomkach".
Poza Tuskiem uświadomił to sobie również Lech Kaczyński i coraz częściej podejmuje udane próby odejścia od image spiżowego męża stanu, który przez wzgląd na jego brata nie jest już w cenie. Pytanie brzmi: Kiedy Jarosław uświadomi sobie, że negatywny PR to broń obosieczna?