Za każdym razem, gdy słyszę pojęcie “inteligencja” zastanawiam się, czy żyję w tej samej rzeczywistości co szermujący tym określeniem. To pojęcie właściwe dla XIX i być może XX i we współczesnej technokracji nie przedstawia żadnej wartości, opisuje zbiór pusty. Niezależnie od tego jak długo klepać w klawiatury i ślęczeć nad kartką papieru będą pseudo- i ćwierć- inteligenci tęskniący za czasami, gdy odrobina ogłady i ogólnej wiedzy o świecie dawała prawo do określania się jako “inteligent”. Na dokładkę, obdarzając tą nieistniejącą warstwę społeczną jakimiś wyjątkowymi przymiotami ducha lub zawężając jej definicję do osób nimi obdarzonych. Oczywiście, owe przymioty zmieniają się w zależności od światopoglądu oceniającego, bo co drugi ma własną definicję, podejrzanie podobną do własnej zadufanej w sobie osoby.
Tak oto mityczna grupa NIECO lepiej wykształconych staje się mało konkretnym fundamentem, na podstawie którego można pleść dowolne bzdury bajając o herosach, których tak naprawdę nigdy nie było. Ludzka natura była taka sama z Piasta, Piłsudskiego, Gierka i Geremka i nie oszczędzała żadnej warstwy społecznej. Wbrew mrzonkom pseudo- i ćwierć- inteligencji. Zwłaszcza, że tak często obecny i gromiony cynizm jest charakterystyczny dla ludzi… inteligentnych.
A więc postawmy sprawę jasno. W naszych pięknych czasach nie ma inteligencji, ani w rozumieniu XIX wiecznym, ani tym bardziej w rozumieniu współczesnych “inteligentów”, którzy nie załapali się na rolę technokraty. Ewentualnie załapali, ale odczuwają nieuświadomioną tęsknotę za rzeczywistością, gdzie mniej charakterystycznego dla naszych czasów relatywizmu i/lub cierpią na lekki przerost ego. Ale tu wstrzymam się od osobistych wycieczek, sugerując tylko temat. (;
Efemeryczna inteligencja nie miała po prostu czego szukać w XXI wieku, w którym rządzą specjaliści, technicy i organizatorzy. Od których nie wymaga się innych przymiotów ducha jak zorganizowania, charakteru umożliwiającego współpracę z innymi i uczciwości, jeśli nie wobec pracodawcy to wobec siebie samego. Bez tego nic. Nie wymaga się ani głębokiego patriotyzmu(”prawa” inteligencja), ani tolerancji i kosmopolitycznych poglądów(”lewa” inteligencja”), bo mają być kreatywni i skuteczni w tym co robią. Bez tego nic. Nie muszą znać oper Giuseppe Verdiego, ale muszą znać się na swojej specjalizacji. Bez tego nic.
I choćby w wolnym czasie dążyli do ideału człowieka renesansu, śpiewali Bogurodzicę lub międzynarodówkę, to pozostaną technokratami, którzy tym całym interesem kręcą. A pretendujący do miana “inteligenta” będą wlec się gdzieś na końcu popiskując żałośnie, bo poza wysokim mniemaniem o sobie i wiedzy której nie potrafią wykorzystać w praktyce nie będą mieć nic. I dobrze.