rannal rannal
150
BLOG

Wojennym przyjaciołom i ... samejsłodyczy poświęcam cz. II

rannal rannal Rozmaitości Obserwuj notkę 5
Czy możecie sobie wyobrazić jak czuje się 7mioletnia dziewczynka, która nagle znajdzie się w olbrzymim czteropiętrowym pomieszczeniu wypełnianym książkami, Dziesiątkami, ba setkami tysięcy książek? Magazyn lwowskiej Biblioteki Uniwersyteckiej był jednym z najnowocześniejszych magazynów bibliotecznych na świecie. Podłogi i sufity zbudowane były ze stalowych listew, tak, że stojąc na czwartym piętrze widziało się niższe poziomy, a obok Ciebie były ksiązki, ksiązki, ksiązki.... Wierzcie mi, to przeżycie mogłoby zaważyć na wyborach w przyszłości. Lato po rozpoczęciu wojny niemiecko-radzieckiej było upalne. Szłam z Ojcem do Mamy, która pracowała w Bibliotece. Nie mieliśmy daleko. Z naszej kamienicy przy ul Długosza 35 do Biblioteki szło się 10 minut. Najpierw mijaliśmy ulicę Jakuba Strzemię, potem św. Marka i zaraz po lewej stronie pojawiał się mur odgradzający ogród botaniczny od ulicy. Tuż przy domku ogrodowego dozorcy była furtka, która była zawsze otwarta i przez nią wkraczaliśmy w zielony świat. W tym czasie nikt o ogród nie dbał. Szło się więc wydeptana ścieżką wśród wysokiej trawy a niedaleko od niej rozpierały się wielkie, wiekowe drzewa. Ścieżka prowadziła do tylnego wejścia do biblioteki. Główne wejście do gmachu znajdowało się (i znajduje) od strony Mochnackiego. To była moja pierwsza wizyta w tym miejscu. Mama natychmiast zaprowadziła mnie do sekretariatu dyrektora gdzie królowała Ciocia Myszka czyli moja matka chrzestna. Ciocia Myszka pochodziła ze znanej we Lwowie rodziny Cieńskich, która w każdym pokoleniu wychowywała znaczącego księdza zaangażowanego w sprawy społeczne w szczególności w wychowanie społeczne młodzieży. Oczywiście dostałam pieczone w domu na margarynie ciasteczka z dodatkiem również kartkowej marmolady z buraków i herbatę, która z herbatą nic nie miała wspólnego, ponieważ herbaty w tym czasie we Lwowie nie uświadczyło się, jak i prawdziwej kawy, mięsa, kasz (oprócz kartkowego pęczaku (brr...) czy nawet jajek.To co piłam i jadłam było jednak słodkie i smaczne. Mama wróciła do swojej pracy a Ciocia oddała mnie pod opiekę starszego magazyniera Pana Woźniaka. To on oprowadził mnie po magazynie, pokazał jak i gdzie szukać danej ksiązki i nauczył jak korzystać z katalogu znajdującego się w przepieknej piętrowej czytelni z ciemnobrązowymi stołami i wygodnymi siedzeniami. Każdy czytelnik miał do dyspozycji własna lampę z zielonym szklanym abażurem i dużo miejsca wokół. Ile razy byłam w Bibliotece zawsze pędziłam do magazynu, gdzie „pomagałam” z przejeciem wyszukiwać na półkach wskazane na rewersie tytuły. Czasem Pan Woźniak proponował mi abym poczytała to czy owo, a on w tym czasie coś tam sobie porządkował, a w pierwszym rzędzie wkładał książki na właściwe miejsce po ich zwrocie z czytelni. To robił zawsze sam i ... miał rację – każda ksiażka niewłaściwie postawiona po prostu mogła zginąć w masie 650 tysięcy innych. W Bibliotece znalazłam 7 cioć i 3 wujków. Każdy z nich uważał za swój obowiązek cos mi pokazać i czyms zainteresować. Ciocia Anna Jędrzejowska wprowadzała mnie w tajniki opisywania nowych nabytków, których w czasie wojny było wiele, bo wiele rodzin. wolało przekazać swoje zbiory Bibliotece niż narażać je na zniszczenie w czasie rewizji, aresztowań, czy bombardowań tak w tym okresie licznych. Walerian Preisner pokazywał mi najcenniejsze inkunabuły a Ukrainka Olga Moskaluk, najmłodsza w tym gronie, czasopisma polskie i ukraińskie. Te stare, XIX wieczne z Tygodnikiem Ilustrowanym i Przyjacielem Dzieci, do polskich i ukraińskich „gadzinówek” drukowanych w tym czasie. Pamiętam moje oszołomienie gdy wuj Eustachy Gaberle zademonstrował mi wśród wielu innych fragment rękopisu wiersza Słowackiego „Smutno mi Boże”. Ten wiesz najpierw wyczytałam w Tygodniku Ilustrowanym i nauczyłam się go na pamięć tak mi się podobał i patrząc na jego rękopis z licznymi skresleniami prawie widziałam autora, gdy płynąc statkiem z tęsknotą i żalem szuka najwłaściwszego słowa by najkrócej i najdobitniej oddawały i to co czuł i to co widział. Tak sobie myslę, że to własnie wtedy bezwiednie,i w sposób nieuświadomiony dostrzegłam dwoistość aktu twórczego – kiedy to co jest teraz, w tej chwili i co chce się aby było, albo to co jest w pamięci, ale już tylko w pamieci a rzeczywistość wypiera, narzuca coś zupełnie innego. Lubiłam towarzyszyć, w pracy cioci Stasi Korajskiej, która w tym czasie próbowała opracowywać nowe w tamtych czasach zasady opisu książek. Miała ona szczególny talent do wciągania w rozmowy na temat charakterystyki poszczególnych publikacji, pilnie słuchając, co taka smarkata ma do powiedzenia w tej czy innej sprawie.. Nie obserwować tylko jakby współdziałać własnie tak: towarzyszyć. Czasami przez włóczyłam się po biurowej części biblioteki i odwiedzałam Panią Alę Łysakowską-Bocheńską, która wraz z mężem Adamem byli już świetnymi bibliografami i księgoznawcami i potrafili opowiadać o dziejach róznych książek. Ich zyciu, ich znaczeniu. Pamiętam szacownego starszego Pana, wybitnego bibliotekarza i naukowca Franciszka Smolkę i jednego z najmłodszych lwowskich bibliotekarzy Józefa Majera. Mam w domu trzy zabawne książeczki, co roku pracowicie opracowywane przez kilkoro pracowników biblioteki pełne wierszyków o kolegach i smiesznych rysunków. Już one same świadczą o tym, że ci ludzie bardzo się lubili i znali doskonale. To dlatego własnie siedmiolatka trafiła do swoistej rodziny i została przez nich przyjęta. I dlatego też miała ona szczęście poznać niezwykłych ludzi i zakochać się w książkach. Moja opowieść o przyjaciołach czasu wojny byłaby niepełna gdybym nie przedstawiła końca tej jednak wojennej historii. Rok 1944 wojska radzieckie prą na zachód. Niemieckie władze, reprezentowane przez niemieckiego dyrektora zarządzają ewakuację najcenniejszych pozycji. Następuje wielkie pakowanie... a wieczorem przepakowywanie. Uratowane dzieła zostaja ukryte a skrzynie z pieknie oprawnymi i złoconymi okładkami zajmują ich miejsce i podróżują do Niemiec. W ten sposób uratowano 75% cennego księgozbioru. Ale następne zagrożenie wiąże się z ofensywą wojsk radzieckich. Wiadomo bomby, ostrał artyleryjski. Rozpoczyna się niezwykle intensywne opróżnianie w pierwszym rzędzie księgozbioru Czytelni. Do pomocy wzięto i dzieci. Moi rówieśnicy z sasiedstwa, przyjaciółka i ja zostaliśmy ustawieni w szeregu wraz z całą ekipa pracowników i podawaliśmy ksiązki, które następnie magazynierzy ustawiali w piwnicach. W ciagu dwóch dni opróżniono w ten sposób trzy dwupietrowe sciany książek nie licząc katalogów. W nocy bomby zniszczyły te trzy sciany nie uszkadzając tej czwartej. Ale piekna czytelnia przestała istnieć. Teoretycznie ją odbudowano, ale nie miała już charakteru dostojnej prawie pałacowej sali. Po wojnie w latach 60 i 70 odwiedziłam Bibliotekę. I o dziwo – kiedy się przedstawiłam zostałam przyjeta z ogromą życzliwością i przyjaźnią. Było nawet kilka osób, które pamiętały rudowłosą smarkatą dziewczynkę i wszycy z szacunkiem mówili o tej starej bibliotekarskiej ekipie, która tam kiedyś pracowała. Może to genius loci tego miejsca czy miasta? Moja fascynacja słowem pisanym trwa do dziś. Przypadłość ta często przydarzała się wśród bibliotekarskich dzieci. Takim jest Wacek Gaberle, syn Zofii i Eustachego Gaberlów, taką była Ola Birkenmajerówna, córka historyka i bibliologa, pierwszego dyrektora Instytutu Bibliotekoznawstwa i Informacji Naukowej UW. Dlaczego tak się działo? Myslę, że jeśli chodzi o Bibliotekę Uniwersytecką we Lwowie to grupę pracowników tam skupionych łaczył wiek, Lwów i bardzo często zwykłe pokrewieństwo, które w tamtych czasach miało szczególne znaczenie. Każdy znał swoich pociotków i poczuwał się do pokrewieństwa niezależnie od tego jak było ono dalekie. Gdzieś w odległej przeszłości miało się wspólnego przodka i był to sygnał, że mamy wspólne korzenie nie tylko w sensie genetycznym ale i kulturowym a nawet regionalnym. No cóz, II wojna zakłóciła te więzi a okres powojenny z wrogim stosunkiem do etosów rodzinnych jeszcze to utrwaliło. Trudno powiedzieć czy to dobrze czy źle. Z całą pewnością wymieszanie środowisk powoduje na razie zmniejszenie poczucia bezpieczeństwa wielu ludzi, ale świat zmniejszając się jednoczesnie ludzi od siebie oddala, chociaż daje inne korzyści,... Może to wystarczy by poczuć się bezpieczniej.
rannal
O mnie rannal

Jestem średniakiem. Srednia inteligencja, średni wzrost i poniżej średniej emerytura.Interesuję się człowiekiem, jego twórczością, psychiką, reakcją na różne sytuacja i to prowadzi mnie do socjologii, psychologii społecznej i politologii.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości