khavira khavira
427
BLOG

Józef Mackiewicz w Łodzi

khavira khavira Kultura Obserwuj notkę 6

Brud, smród, Łódź


 


 

Autor: Sebastian Rybarczyk

Opublikowano za serwisem liberte.pl


 

Zimą 1937 r. do Łodzi przybył Józef Mackiewicz, korespondent wileńskiego „Słowa”. Wszystkie reportaże Mackiewicza z tego miasta zostały zawarte w piętnastym tomie jego dzieł, pt. „Okna zatkane szmatami”, w wyodrębnionym cyklu „Co chciałem zobaczyć w mieście ciężarowych koni. Specjalne reportaże z Łodzi”. Poniższy tekst jest ich literackim przedstawieniem. Wszystkie zaznaczone kursywą fragmenty są oryginalnym tekstem (z zachowaną oryginalną pisownią) Józefa Mackiewicza.


Gdyby Literat na serio wierzył w Boga, siły nadprzyrodzone lub choćby w opatrzność, nie jechałby dalej. Na tej krótkiej odnodze kolei warszawsko-wiedeńskiej spotkało go to, czego wielu innych nie spotyka, nawet przez całe życie. Najpierw lokomotywa pogruchotała wóz drabiniasty, wraz z jego woźnicą i ładunkiem. Przeżył tylko koń, który w panicznym zwidzie biegał po polach. Jakiś czas potem, z niewyjaśnionych przyczyn, Szloma Hepner, miejscowy Żyd, postanowił sobie odebrać życie, rzucając się pod koła pociągu. Dlaczego? Tego Literat nie wiedział, mógł odpowiedzieć jedynie na pytanie „Kiedy?”.

Ano wtedy, gdy jechał lukstorpedą z Warszawy do Łodzi.


Gdy pociąg minął Koluszki, Literat otworzył okno, by rześkie zimowe powietrze rozrzedziło zaduch i stęchliznę. Na kilkanaście kilometrów przed celem podróży wyraźnie widać było buro-białą chmurę otulającą miasto. Na kilka wyczuwało się odór miasta-fabryki. Gdy na Dworcu Fabrycznym zstąpił na bruk miejski, pierwsza myślą Literata było: „Tu nie chciałbym być nawet drzewem”.


 

Gumowce


O Łodzi czytał i słyszał dużo. Wydawało się, że do tej podróży jest przygotowany materialnie i psychicznie, jednak trzeba mieć wyjątkowego pecha, aby wylądować tu zimą. Brzydkie miasto jest przygnębiające przez cały rok, ale padający mokry śnieg, rozlewający się w niczym nieograniczone kałuże, pogłębia jeszcze uczucie odrzucenia.


 

Podążając w swoich inteligenckich trzewikach, Literat zrozumiał, że to, czego mu brakuje, to kalosze, w które zaopatrzeni byli wszyscy autochtoni. Krzywe chodniki i dziurawe ulice, zasłane mokrym błotem, szybko przemieniły buty i spodnie w przemoknięte łachmany. No cóż, wzrok nocnego recepcjonisty mówił sam za siebie. Gość hotelowy przybył z innego świata, po akcencie można się domyślić, że z kresowego.


 

– Pan sam? – I nie było to pytanie retoryczne, gdyż nieobecność u jego boku spotkanej po drodze lokalnej piękności rzucała się w oczy.


 

– Nie, z walizką – roztropnie odparł Literat.


 

– Tak, z walizką, ale bez kaloszy.


 

Kalosze, kalosze, jutro muszę kupić kalosze”. To była ostatnia myśl Literata, nim zapadł w sen.


 

Lodzermensze


Przestępując drzwi hotelu, spotkał zaduch, mgłę i konie, których ciężki klekot kopyt towarzyszył mu, gdy szedł ulicą. Słyszał go za oknami, gdy pił kawę, słyszał nawet w chwili, gdy przyciskał do ucha słuchawkę telefonu. Konie, wielkie jak dromadery, ciężkie jak przemysł, opasłe jak handlarz żywym towarem. Nie towarzyszy im wiatr, który nie wyje już za oknami kamienic. Dawno już sobie połamał skrzydła na fabrycznych kominach, zanim pohulał do ulicy Piotrkowskiej. A skoro wiatr nie hula, to miejska mgła stworzona przez dym i opary fabryczne zmiksowane z oparami pieców i odorem kloak wzięła we władanie całe miasto. Gdzieś w oddali, niczym z przerażającej prozy Conan Doyle’a, wyłania się powóz jakby z innej epoki, przypominający stare dobre czasy „Ziemi obiecanej”. Przejeżdża obok, a żydowskie i chrześcijańskie oczy przez tę krótką chwilę tępo wlepione są w to dziwo.


– To ona.


– Tak, to ona – ktoś przytakuje.


 

Literata jednak mdli od dymu i kręci mu się w głowie od wirujących szprych kół maszyn. Przysiada, wyjmuje notatnik i pisze:


 

Lodzermensz wcale sie nie równa temu, co oznacza wilnianin, warszawianin, lub nawet tenże łodzianin. Lodzermensz jest specjalnym typem, jeżeli nie rasą. Łódź, która powstała tak niedawno, składała się pierwotnie z kilkunastu rodzin niemieckich. Do Niemców przypętali się okoliczni mieszkańcy, a więc Polacy. Później z Rosji jęli najeżdżać ludzie, rozumiejący się na interesie. Wtedy, oczywiście, zjawili się Żydzi. Z tej mieszaniny powstał typ człowieka predestynowanego do życia dla pieniędzy. Można powiedzieć: międzynarodowiec, kosmopolita, gdy uda się wyjechać za granicę, pacyfista w interesach, rydzo-śmigłowiec w kawiarni, zetzeciak w pracy – oto Lodzermensz.


 

Temu opisowi odpowiada przede wszystkim tutejszy Żyd, który skutecznie wypierał Niemców już od końca XIX wieku. Jeszcze w jego pierwszej połowie stosunek sił wynosił 41 do 15 proc. na korzyść Niemców, aby na trzy lata przed wkroczeniem w nowy wiek zmienić się na 29 do 21 proc. na korzyść Żydów. Resztę w swojej ogromnej większości stanowili Polacy. I wojnę światową przegrali i Rosjanie, i Niemcy. Ci pierwsi dostali komunizm, ci drudzy baty. Polacy dostali Państwo. Niemcy sprzedali swoje majątki, spakowali walizki i wyjechali do Rzeszy. W 1939 roku było ich już tylko 8 proc. Sto lat minęło, odkąd ich przodkowie, jak na grafice Franciszka Kostrzewskiego, o kijach, w łachmanach, z mizernym dobytkiem ciągniętym przez psa imigrowali do zaboru rosyjskiego z nadzieją na lepsze życie. Tu zbudowali ogromne fabryki i pałace, stworzyli od zera wielkie miasto, a ich ziomkowie przegrali pierwszą z cyklu wojnę. Tak więc ponownie ruszyli w podróż, tyle że powrotną. Panowie w smokingach, służba w żabotach, psy na kolanach dam, a dobytek w dziesiątkach wagonów towarowych. Polacy nie poszli nigdzie, byli u siebie. Na wieś wrócić nie mogli, nawet gdy koniunktura się załamała. Każdy, kto widział lub czytał „Chłopów” Reymonta, rozumie dlaczego. Żydzi też sobie nie poszli, no bo niby dokąd. Nikt ich nigdzie nie chciał, więc zostali. Lepsza znana bieda od nieznanej. Łódź stała się dla nich warsztatem z którego wyciskają pieniądze. Niezależnie od tego, czy to będą wielcy przemysłowcy, czy mniejsi, czy handlarze, czy tylko aferzyści. Jest warsztatem ich pracy. Stąd, po jej skończeniu, człowiek się dopiero umyje i wkłada przyzwoite ubranie, ażeby wyjechać do Warszawy, Gdyni, czy za granicę. […] mieszkańców nie interesuje nic, poza handlem, przemysłem i pieniądzem.


 

Mały koniak dobrze mi zrobi” – zadumał się Literat. Pierwsza kawiarnia to była jednak totalna wpadka. Astoria to tylko zapach stęchłego tytoniu, wymiocin i te drewniane wióry na podłodze. To wszystko zmieszane z błotem i towarzystwem, które jakby na znak zwróciło głowy w kierunku Literata, kiedy przestąpił próg lokalu. W Łodzi nie ma wielkich sklepów, ani na europejską skalę witryn, ani wspaniałych kawiarni i restauracji. […] nic w niej się nie robi na pokaz, na szyld. Musi tu być jednak coś niełódzkiego. Szedł dalej Piotrkowską, mijając kramy wbudowane w fasady kamienic. Jeszcze tylko kilka przecznic i jest kawiarnia Grand przy hotelu o tej samej nazwie.


 

Jeden koniak to mało, dwa też nie dają ukojenia, przy trzecim odetchnął z ulgą: „Da się żyć”. Literat nabrał animuszu i zagadnął swojego kelnera:


 

A jak tu z antysemityzmem?


 

Ten przytknął nos do szyby, rozejrzał się po Piotrkowskiej, popatrzył na gościa z politowaniem:


 

Damy radę.


 

Damy radę” – no nie wiem. Dużym problemem społecznym są „Anonimy”.


 

Wielkie fabryki podpisują umowy z robotnikami i umów tych się trzymają. Małe fabryki umów nie dotrzymują. A pięćdziesiąt procent tych małych to żydowski „Anonim”. […] I tych małych fabryczek jest bez liku. „Anonim” zaś nazywa się powszechnie w Łodzi fabryczka anonimowa, nie płacąca ani podatków, ani świadczeń, ani świadectw. Często przylepiona przy większych dzierżawcach, często w prywatnym domu.


 

W sześćsettysięcznym mieście 380 tys. to robotnicy, z czego mniej więcej 70 proc. to Polacy pracujący często w „Anonimach”. Znając miejscową specyfikę, „damy radę”, jest bardzo, ale to bardzo optymistyczne. Może jednak lekko ponad sto tysięcy handlarzy, tym razem w większości żydowskich „da radę”? Naprawdę dziwne to miasto, gdzie siedmiu na dziesięciu mieszkańców to robotnicy, służby domowej jest dwa razy więcej niż pracowników oświaty i kultury.


 

A właśnie, kultury!” – ożywił się Literat. – Kelner!


 

Pan szanowny sobie życzy?


 

– Teatry, jakie tu teatry macie?


 

– Puste i trzy stówki w wieczór razem nie wyciągną, ale kina, kina najlepsiejsze w Polsce!


 

– A co tam…


 

– Bodo.


 

– Kogo bodo?


 

– Nikt nikogo nie bodo – zirytował się kelner. – Bodo gra. A szanowny pan już kończy?


 

– Aaaa – rozdziawił usta Literat – nie, nie, ja dopiero zaczynam, rachunek proszę, i pan powie, jak na Bałuty dojechać.


 

– Szanowny pan pójdzie na plac Wolności w tramwaj i na krańcówkę.


 

– Na krańcówkę?


 

– Tory się kończyć bedom, ale po nocy pan szanowny nie jeździ, bida będzie.


 

Wyszedł ponownie na Piotrkowską. Kilka prywatnych neonów, więcej niż w Wilnie ale nie tyle co w Warszawie czy Katowicach. Czy w tym mieście jest tylko jedna ulica? – zapytał sam siebie i sam sobie odpowiedział: – Jedyna bezpieczna. Na kino ochoty nie miał. Lekka komedia nie jest dobra na dziś, gdy wokół dramat.


 

Dzień Drugi


 

Łódź która jest miastem przemysłu, jest miastem robotników, proletariatu, lumpów, rzezimieszków. Bazą komunistyczną w Polsce, ekspozyturą Lenina do niedawna, wrogiem Stalina od niedawna.


 

Dzwonek telefonu przerwał pisanie. To polecony przez warszawskich przyjaciół tutejszy Endek. Zaopiekuje się Literatem. Pokaże miejsca zakazane, wstydliwe, te, których łodzianie pokazywać nie chcą. Czeka w recepcji, ale muza literatów nie pozwala odejść. Jeszcze tylko kilka zdań. „Więc co ja chciałem napisać?” – zastanawia się Literat, a tak:


 

Życie w Łodzi wydaje się mi ponure. Otóż są ludzie, którzy bez względu na przekonania społeczne, potrafią się czasem zdobywać na rzetelną „bezstronność” w ich mniemaniu, rzucając frazes: „tak rozumiem, że – tu… można zostać komunistą. Mówią to wtedy gdy patrzą na straszliwą szarzyznę tych fabryk i takich ulic”.


 

Bałuty


 

– Witam kolegę redaktora! – wykrzykuje Endek na widok wileńskiego gościa. – Kolega redaktor Bałuty chce dziś zobaczyć? Dobrze. A jak tam w Wilnie, kolego redaktorze?


 

– Ładniej.


 

– No, o to nietrudno, kolego redaktorze, nietrudno. Kolega redaktor pojedzie chociażby tu obok, do Piotrkowa, no tam i historia, i ulice piękniejsze, a i kawaleria w koszarach jakby bardziej dostojna. No ale co my tu tak na mrozie stoimy, do taksówki zapraszam.


 

– Cóż tam słychać w Wilnie, kolego redaktorze? – pyta szofer Literata.


 

– Kto to taki? – pyta Literat Endeka.


 

– To radny miejski „nasz człowiek”. Łodzianin, antysemitnik, szofer i radny.


 

– Czyli wszystko w rodzinie – bardziej stwierdził, niż zapytał Literat.


 

– A tak. My tu musimy trzymać się razem – rozpoczął swoją opowieść Endek, gdy ruszyli spod hotelu. – Prosperita to była na początku lat 20., a potem tylko rozłamy i kryzysy. Stronnictwo odbudowało się na początku lat 30. i wie pan, kolego redaktorze, że już w trzydziestym czwartym roku wygraliśmy wybory. Ale za dobrze było, sanacja żyć nie dała i po roku rozwiązali radę i powołali komisarza. Mówili, że ekscesy były, a ja koledze powiem, że trupa nie było, jak który wziął po pysku, to i nie bez powodu. Ot, całe ekscesy.


 

– A kto taki po pysku brał? – z zaciekawieniem spytał Literat.


 

No jak to kto? Pepeesiaki. My z nimi kosę mamy już od 1905 roku. No, wtedy trupy były i ichniejszych, i naszych. Spokój tylko zaraz po odzyskaniu niepodległej, a później już tylko na zmianę, a Rada to w ich, to w naszych rękach.


 

– Silni są?


 

– Bardzo. Największa partyja. Własne stowarzyszenia, kluby, przedszkola, no i robotnicy. Ale my swoich też mamy. Niemało.


 

– A komuniści?


 

– Z czterystu. W konspiracji, ale miastem współrządzą. Żydzi i lumpy.


 

– Współrządzą?


 

– Tak, w ubiegłym roku stworzyli Front Ludowy z socjalistami i większość wzięli.


 

Literat sięgnął do teczki po pióro i papier. Przejechali już centrum miasta. Zniknęły gdzieś kamienice Piotrkowskiej i pałace milionerów. Jadą na północ, na Bałuty. Literat notuje:


 

Wzrost nastrojów prawicowych, antykomunistycznych, antyżydowskich w przeciągu ostatnich trzech-czterech lat jest zjawiskiem równie znamiennym, jak bezprzykładnym dotychczas w Łodzi. Masy, które nie szły, ale wprost biegły na lewo, fatalistycznie i solidarnie, jak lawina ku przepaści, rozbiły się nagle o skałę rzeczywistości politycznej i odskoczyły od siebie wzajemnie. […] To, co jeszcze w 28, 30 roku było nie do pomyślenia w Łodzi – dziś jest nagłym skokiem antysemityzmu, niespodziewanym zwrotem na prawo, na prawo. Po jednej stronie Fołksfront ratujący pod nową maską bankrutujący komunizm: z drugiej coraz solidarniejszy obóz prawicy. My chrześcijanie – mówi robotnik łódzki, a ma na myśli nie tylko siebie-Polaka, ale i towarzysza-Niemca. „My”.


 

Samochód przystanął. Skoncentrowany na swoich notatkach Literat nie zauważył, że są już na Rynku Bałuckim. Otworzył drzwi i to, co zobaczył, ujął w korespondencji, która stała się jednym z najbardziej przejmujących opisów Łodzi końca lat 30.


 

Chodziłem po przedmieściach […] Łodzi. Podobnej nędzy nie widziałem nigdy. Są może pojedyncze okazy, ale tego rodzaju zmasowania, skloaczenia, stłoczenia ludzkiego ubóstwa nie ma w innych miastach. […] Łódzkie Bałuty to obraz nieszczęścia i beznadziejności. To wielkie miasto nędzy. Podwórka są straszne. A w nich pomiędzy śmietnikiem i ślepą ścianą czynszowego domu, czynnej lub byłej fabryki, przylepione chatki, szałasy sklecone, „jamy” imitujące mieszkanie ludzkie. Budy dla psów! Otwarte kloaki z otworami wprost w ziemi, bez ścian i dachu, na podwórku, a obok okno, w którym wychowują się dzieci! Bezprzykładne!


 

Zredukowane robotnice fabryczne przeistaczają się w „dziewczynki”, a robotnicy operują siekierką, którą noszą w kieszeni zamiast noża.


 

– I co? – zapytał Endek.


 

– Mam dość!


 

Gdy patrzę na Łódź, koszary jej fabryk i gnój jej podwórek, zdobywam się na inną bezstronność i – rozumiem, jak bardzo można nienawidzić komunistów i wszystko, co reprezentuje ich totalny program zniwelowania indywidualności ludzkiej.


 

Jeżeli Łódź wygląda tak jak teraz za czasów kapitalistycznych, to za czasu komunizmu musiałaby wyglądać odrażająco. Zgasłoby to co się jeszcze świeci na ulicy, zamknęłyby się małe sklepiki i bogate firmy, zgasły prywatne neony, a z nimi razem ostatnia nadzieja lepszego bytu, wybicia, zarobienia. Nędza w której żyje dziś tylko część ludności, stałaby się udziałem wszystkich.


 

– Ale jak wrażenia, kolego redaktorze? – nie odpuszczał Endek.


 

– Czegoś takiego nie ma w wileńskich Sofianiszkach czy na Niemieckiej.


 

– Kolega redaktor nie wie pewnie, że Bałuty do Łodzi okupanci w 1915 roku przyłączyli. A skoro zrobili to okupanci, to pewnie, z prawem

zgodnie, cofnąć decyzję można – powiedział wesoło Endek, rozbawiony swoim własnym dowcipem.


 

Literat nie wiedział


 

Do odjazdu pociągu została jeszcze godzina, dobry czas na podsumowanie. Literat rozpiął spakowaną już walizkę. Wyjął notatnik, pochylił się nad biurkiem i już na stojąco zanotował:


 

Obawiam się, że […] dałem zbyt może jaskrawy dowód, jak bardzo ponure, przykre, przygnębiające wrażenie zrobiła na mnie Łódź. Jej położenie geograficzne i przekrój geologiczny, jej fauna i flora. Jak ponure wydały mi się ulice i nie mniej ponure fabryki. Wstrząsające ubóstwo przedmieść, beznadziejna szarość dnia powszedniego i brudnego tłoku na ulicach.


 

Pisząc te słowa, Literat nie mógł wiedzieć, że za kilkanaście miesięcy wybuchnie wojna, a Joseph Goebbels, przeglądając kroniki filmowe z podbitych terenów, w bardzo podobny sposób opisze Łódź. Nie mógł wiedzieć również, że Łódź jako jedno z niewielu polskich miast ocaleje w całości, pomimo że front przesuwał się na tym terenie dwa razy, tkanka urbanistyczna przetrwa, choć może dla tego miasta byłoby lepiej, gdyby obrócono ją w gruzy jak Warszawę czy Wrocław, i po wojnie odbudowano jedynie historyczne centrum.


 

Literat na pewno nie przewidział, jak prorocze staną się jego słowa o komunistycznej Łodzi. A na pewno nie mógł on przewidzieć, że w XXI wieku centrum miasta będzie pozorować getto czarnych w amerykańskim filmie.


 

Ale Literat nie był jedynym, który nie wiedział. Niemcy nie byli lepsi. Czy opuszczaliby tak chętnie Łódź, swoje fabryki i swoje pałace, gdyby wiedzieli, że za dwie dekady miasto to zostanie włączone do Tysiącletniej Rzeszy?


 

No a Żydzi, dzięki swojej przedsiębiorczości przekonani, że „damy radę”, ci sami Żydzi, którzy zostali, bo nie mieli dokąd pójść, gdyby wiedzieli, jaki los zgotuje im przyszłość, czy nie uciekaliby stąd jak najdalej? Tak samo jak ci ambitni młodzi ludzie już w ponownie niepodległej Polsce pakują torby, wypatrując swojej ziemi obiecanej… byle gdziekolwiek indziej.


 


 

Rybarczyk Sebastian-historyk, publicysta, działacz społeczny. W latach osiemdziesiątych działacz struktur ogólnopolskich opozycji demokratycznej. Wydawca podziemnych pism i książek. Relegowany ze szkoły i przymusowo wcielony do wojska. W latach 1989-1992 współpracownik Instytutu na Rzecz Demokracji w Nowym Jorku. Korespondent zagraniczny czołowych polskich gazet w krajach bałtyckich, Ukrainie, Azji Środkowej, Kaukazie. Autor kilkuset artykułów, felietonów, analiz. W latach 1995-1997 Dyrektor Programowy Instytutu Badań Wschodnich. Od 1997 do 2001 pracownik Kancelarii Prezesa rady Ministrów. Od 2001 pracownik i współpracownik firm doradczych CEC Government Relations, M+S Marketing System,, S&S Consulting. Od 2006 roku Dyrektor Departamentu Strategii i Rozwoju ŁSSE. Członek założyciel Nowej Inicjatywy Atlantyckiej, Forum Polska-Ukraina, Stowarzyszenia Polska-Kaukaz, Stowarzyszenia Projekt Łódź. Współpracownik Fundacji Stefana Batorego. Członek Rady Programowej Centrum Studiów Strategicznych. Redaktor Miesięcznika Politycznego „Komentarz”.


 

Zapraszam na stronę Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza

 

khavira
O mnie khavira

Kraj nasz - to ziemie byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego - to tradycja ludów, które niegdyś w Wilnie miały swą stolicę - to amalgamat krwi litewskiej, polskiej, białoruskiej, przemieszany z żydami, tatarami, karaimami, starowiercami ! To kraj szeroki mający ośrodek w naszem Wilnie, jak w soczewce skupiającym ideę i myśl ześrodkowującą dążenia krajów odwiecznie stąd rządzonych. Wilno to miejsce święte, to Mekka tylu narodów, szczepów i ludów, to ukochanie tych wszystkich, którzy w szerokim promieniu tego Znicza się rodzili, trwali, pracowali, cierpieli i kochali.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura