Zebe Zebe
8866
BLOG

Chłopcy i dziewczęta z Czerskiej na służbie

Zebe Zebe Polityka Obserwuj notkę 91

 

Jednym z najcięższych zarzutów stawianych polskiej demokracji po roku 1989, jest zarzut kreowania przez służby specjalne wydarzeń politycznych. Minione lata to potwierdzają poprzez wypowiedzi osób posiadających niewątpliwie wiedzę w tym temacie, oraz poprzez publikacje i wypowiedzi niektórych dziennikarzy zajmującymi się tzw. śledztwami dziennikarskimi. Patrząc dziś, z perspektywy czasu, wypadałoby przyjrzeć się „formowaniu” kręgosłupa III RP.
 
Kapitalne znaczenie ma tutaj postać Adama Michnika, jedynego praktycznie „przedstawiciela” społeczeństwa w mediach w latach przełomu. Gazeta Wyborcza z jej trzonem dziennikarskim, tak samo jak później monopolistyczne kantory Gawronika, była jedyną, dopuszczoną do udziału w życiu medialnym gazetą codzienną o nastawieniu opozycyjnym w stosunku do rządzących jeszcze niedawno samodzielnie komunistów.
Pismo Michnika nie mogło powstać ot tak sobie. Nie wdając się szczegółowo w genezę jego powstania, należy przyjąć, że powstanie GW nie byłoby możliwe bez zgody ekipy Jaruzelskiego. Pewnym jest też, że nie działało bez jakichkolwiek uwarunkowań, tzn. bezwarunkowo. Gazeta od samego początku miała za zadanie „lansowanie” ustaleń Okrągłego Stołu, oraz pacyfikowanie poglądów odmiennych, wyrażanych przez część opozycji.
 
Związki Michnika z komunistyczną władzą i służbami specjalnymi nie podlegają dyskusji. Świadczy o tym chociażby jego udział w „komisji”, która odwiedziła archiwa Służby Bezpieczeństwa. Pierwszym artykułem Michnika, kształtującym kręgosłup III RP, był artykuł z 3 lipca 1989, „Wasz prezydent, nasz premier”.
Michnik pisał:
 
„(…) Czym jest Polska postrzegana z Moskwy? Wielkim i ważnym laboratorium procesu przechodzenia od systemu totalitarnego do demokracji parlamentarnej. Nasza porażka lub sukces wzmocni lub przekreśli tendencje powrotu do stalinizmu w Moskwie. W jaki sposób może ruch demokratyczny zwyciężyć stalinowską dyktaturę bez rewolucji i przemocy? Twierdzę, że tylko poprzez sojusz demokratycznej opozycji z reformatorskim skrzydłem obozu władzy. Polska stoi w obliczu takiej możliwości. (…) Polsce potrzebny jest teraz silny i wiarygodny układ władzy. (…) Dlatego twierdzę: roztrząsanie osobistych przewag generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka jest drogą fałszywą. Potrzebny jest układ nowy, możliwy do zaaprobowania przez wszystkie siły polityczne. Nowy, ale gwarantujący kontynuację. Takim układem może być porozumienie, na mocy, którego na prezydenta zostanie wybrany kandydat z PZPR, a teka premiera i misja sformowania rządu powierzona kandydatowi „Solidarności”.
 
W tekście Michnika pojawia się też fragment poświęcony L. Wałęsie. Ten fragment jest znaczący biorąc pod uwagę kolejne wydarzenia polityczne w III RP.
 
„(…) Krajowi grożą społeczne wybuchy i niepokoje. Miażdżące zwycięstwo Solidarności w wyborach dowodzi, że Polacy opowiadają się za zasadniczą zmianą. Ten sam sens mają pojawiające się głosy na temat ewentualnej kandydatury Lecha Wałęsy do urzędu prezydenta. Cóż odpowiada na to przewodniczący Solidarności?  Przypomina realia sytuacji międzynarodowej i wewnętrznej. Przypomina o sąsiadach Polski ze wschodu, zachodu i południa; przypomina o dysponentach aparatu przemocy (MSW, MON) w Polsce (…)”.
 
Michnik sugeruje, więc, że Wałęsa świadomie nie chce zostać prezydentem III RP. Sam Wałęsa musiał dobrze orientować się w temacie, gdyż w zasadzie nie oponował. Myślę jednak, że   wtedy był  jeszcze stosunkowo naiwny i pewny swoich nowych towarzyszy, tak ze strony Michnikowców, jak i ze strony starej władzy. Ufał, że ten układ zaproponowany przez Michnika, daje mu osobiście gwarancje bezpieczeństwa. Myślę, że otrzymał takie  gwarancje od  Michnika, który wystąpił prawdopodobnie, jako pośrednik Służb.
Tekst  Michnika okazał się „szokiem” dla większości elit solidarnościowych. Koncepcja ogłoszona drukiem przez Michnika została sceptycznie oceniona m. in. Przez Jana Nowaka – Jeziorańskiego, Tadeusza Mazowieckiego, A. Stelmachowskiego, Onyszkiewicza i wielu innych.
 
Onyszkiewicz mówił: „Myślę o tej koncepcji źle”. Z kolei  Kuroń stanął po stronie Michnika : „rząd solidarnościowy jest możliwy tylko wtedy, jeśli duża część koalicji uzna, że powołanie go leży w jej interesie. Taka jest logika porozumień okrągłego Stołu, której łamać nam nie wolno”.
 
Dziwnym trafem komuniści wcale nie kontestowali w ten sam sposób „propozycji” Michnika. Zbliżały się wybory prezydenckie 1990 roku. Przyjaźń Michnika i Wałęsy zaczynała trzeszczeć w posadach. Wałęsa dowiedział się, że Michnik oraz znaczna część elity solidarnościowej nie poprze jego kandydatury w wyborach.
W pierwszym odruchu Wałęsa odebrał  GW  logo Solidarności. Doszło też chyba do niego, że na dotychczasowych przyjaciół nie może liczyć. Został postawiony przed wyborem: marginalizacja na scenie politycznej lub walka o prezydenturę, czyli ucieczka do przodu. Wałęsa musiał, więc na własną rękę zadbać o przeciągnięcie Służb na swoją stronę. Doskonale wiedział o istnieniu kwitów na jego temat. To, że po wygranych wyborach obiecał funkcjonariuszom nietykalność, nie ulega wątpliwości w świetle przyszłych jego ruchów kadrowych i związanych z tym zdarzeń w Kancelarii Prezydenta.
 
Myślę jednak, że Wałęsie dopisało szczęście. W pierwszej turze wyborów odpadł Mazowiecki. Można dziś już tylko gdybać, czy gdyby w II turze znalazł się Wałęsa i Mazowiecki, to czy służby nie wyciągnęłyby kwitów na Wałęsę. Ciekawe, jakie media by to opublikowały?
Stało się jednak inaczej. Wszystkie siły skupiły się na kandydacie Tymińskim. Tuż przed ciszą wyborczą TVP opublikowała reportaż kompromitujący Tymińskiego. W materiale znalazły się bezdyskusyjnie materiały pochodzące od Służb Specjalnych. Agnieszka Kublik z GW przeprowadziła przed drugą turą (grudzień 1990) wywiad z Tymińskim, w którym sprytnie wychwyciła fobie kandydata . Wywiad stał się podstawą  do manipulacji życiorysem Tymińskiego, co wiele lat później zostało udowodnione.
 Wybory wygrał Lech Wałęsa.
 
Kolejną, wielką i ewidentną prowokacją, w której udział wzięły Służby, była prowokacja wymierzona w braci Kaczyńskich i ich partię, przed wyborami parlamentarnymi 2001 roku. TVP wyemitowała film „Dramat w trzech aktach”. Film został pokazany tuż przed rozpoczęciem oficjalnej kampanii wyborczej, tak, aby nie było możliwości odwołania się w trybie wyborczym. Następną prowokacją w stosunku do Jarosława Kaczyńskiego, było opublikowanie w tygodniku „NIE” rzekomej „lojalki”, którą tenże miałby podpisać w 1981 roku.
 
Udowodniono, że owa lojalka była spreparowana już po roku 1989 przez służby. Nie dotarto jednak do autora prowokacji w UOP, nie udowodniono, czy ówczesny szef służb Milczanowski o tym wiedział. W tym momencie nie sposób nie wspomnieć o „Zespole Inspekcyjno-Operacyjnym” dowodzonym przez Jana Lesiaka. Lesiak, były oficer SB Departamentu III i zajmował się rozpracowywaniem opozycji antysocjalistycznej. Pomimo negatywnej weryfikacji na początku lat dziewięćdziesiątych, trafił jednak do UOP za rekomendacją i poręczeniem Jacka Kuronia.
 
 Lesiak mówi: „Początkowo byliśmy w wydziale ogólnym. Mieliśmy się zajmować logistyką w gabinecie szefa. W wolnych chwilach zaczęliśmy prowadzić czynności operacyjne”.
 Na pytanie: „(…) w wolnych chwilach bez upoważnienia ?” - Lesiak odpowiedział:
„To były inne czasy. Instytucja powstawała. W pierwszych miesiącach nie było instrukcji. Nie było zarządzeń”.
 Antoni Macierewicz mówił: „Scenariusz działań był prosty: wprowadza się agenturę (…) do prasy i do partii. Agentura w mediach tworzy tzw. fakt prasowy, który następnie agentura w partii ma wykorzystać do rozłamu w partii”.
 
Mówi Piotr Gajdziński, autor książki o prowokacji politycznej  - „W 1994 roku jeden z dużych tygodników zlecił mnie oraz swojemu korespondentowi napisanie tekstu o pewnym przedsiębiorcy z Poznania, słynącym z powiązań z politykami PSL. Nigdy wcześniej, ani później nie doświadczyłem takiego zainteresowania swoją praca ze strony kierownictwa redakcji. I takiej pomocy. Co rusz podsuwano mi nowe wątki do sprawdzenia, co rusz pytano o nazwiska polityków, którzy mają coś wspólnego z bohaterem mojego tekstu.  Wtedy byłem z tego zadowolony, dumny nieomal, dziś jestem pewien, że manipulowały mną – a być może nawet tytułem, dla którego pisałem tekst – służby specjalne”.
 Gajdziński zapytał także G. Czempińskiego, czy dziennikarzy łatwo skłonić do tego, by – nieświadomie – uczestniczyli w prowokacji. Czempiński - „Dziennikarz żyje z informacji. Trzeba, więc dostarczyć mu tych informacji w taki sposób, aby nie zauważył, że jest inspirowany do pewnych działań, popychany w pożądanym kierunku. To nie jest trudne, bo w tym zawodzie pracują ludzie ambitni, głodni sukcesów – to cechy, które nietrudno wykorzystać ".
 
 Czempiński zapytany, czy w latach dziewięćdziesiątych służby często wykorzystywały dziennikarzy w swoich prowokacjach, odpowiedział:
 „W ostatnich latach tak dziwnie się w Polsce układa, że większość głośnych spraw, w które zamieszani są politycy lub najwyżsi urzędnicy państwowi, zaczyna się od informacji podawanych przez media. Część tych informacji, spora część, bez wątpienia pochodzi ze źródeł operacyjnych, czyli – najogólniej rzecz ujmując – ze służb specjalnych. W większości wypadków te informacje wychodzą na zewnątrz nie z powodu sprytu dziennikarzy lub splotu dziwnych przypadków, na przykład odnalezienia przez dziennikarzy tajnych dokumentów zgubionych przez agenta. Takie opowieści można włożyć między bajki. W ogromnej większości wypadków tego rodzaju informacje trafiły do dziennikarzy, na skutek intencjonalnych działań służb specjalnych”.
Podobnie odpowiedział Gajdzińskiemu Jerzy Dziewulski (były poseł Lewicy):
 
„Jest jakaś sprawa, służby kogoś rozpracowują. I cholernie trudno dobrać mu się do skóry, nie można go trafić, znaleźć kwitów. Bada się, czy można człowieka ubrudzić. Potem powstaje plan gry operacyjnej, którą się prowadzi za zgodą , a często nawet bez zgody przełożonych. Funkcjonariusz umawia się z kimś na obiad, najlepiej z dziennikarzem i po prostu z nim rozmawia, przekazując podczas dyskusji pewne informacje”. 
 
Nieodparcie przychodzi mi na myśl największa chyba prowokacja po 89 roku, której dokonał Adam Michnik. Wykołowany przez dotychczasowego kumpla Millera oraz jego otoczenie, podjął się desperackiego kroku, nagrywając swoją rozmowę z Rywinem. Biegał potem pół roku po "mieście" i rozpuszczał "wici", żywiąc nadzieję, że Miller się zreflektuje. Nic z tego - Miller go olał. Dalszy ciąg wydarzeń jest wszystkim znany. Nie dopowiedziano jednak do dziś ,kto po tej sprawie został prawdziwym przegranym. Otóż największym przegranym stał się sam Adam Michnik, co pokazał dalszy rozwój wydarzeń w kraju. Afera Rywina po raz pierwszy wbrew intencjom ludzi z Agory zatrzęsła ich koncernem. Czasy świetności finansowej oraz rola Gazety Wyborczej systematycznie podlegają erozji spowodowanej pojawieniem się na rynku nowych dzienników i czasopism.
 
Jeżeli jednak ktoś myśli, że chłopcy i dziewczęta z Czerskiej odpuścili, to jest w dużym błędzie. Jeżeli ktoś myśli, że stosowne służby odpuściły temat walki z niezależną opozycją w Polsce, to jest w jeszcze większym błędzie.
Poniedziałkowy artykuł Agnieszki Kublik w „Gaz Wyb”   jest tego najświeższym przykładem. Ponownie Kublik wcieliła się w rolę  manipulatora, wykorzystując -  tym razem wyjątkowo nieporadnie – informacje podane jej przez jednego z prokuratorów, a dotyczące zeznań świadków w sprawie katastrofy smoleńskiej. W obliczu stale rosnącej popularności  sondażowej Prawa i Sprawiedliwości, zawyły więc tuby propagandowe . Założono, że „Smoleńsk”, a w zasadzie wywołanie ponownie dyskusji smoleńskiej, będzie czymś co obniży wiarygodność PIS. Nie łudźmy się, takich prób będzie więcej. Wydaje się, że PIS nie połknął tego haczyka. Reakcja była prawidłowa – wniosek do prokuratury w związku z ujawnieniem tajemnicy śledztwa. Sprawa manipulacji zeznaniami, to już osobny temat. Strach na Czerskiej ma już  widocznie dostatecznie wielkie oczy.
Zebe
O mnie Zebe

Large Visitor Globe

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka