Parę lat temu blogerzy (i nie tylko)entuzjaści uzbrojeni w zręby elementów analizy matematycznej kontestowali ustalenia fachowców, nie zdając sobie sprawy ze swego braku znajomości fizycznego modelu "badanego" procesu, prowadzącego do katastrofy smoleńskiej.
Nie zdawano sobie sprawy z - na przykład - różnic między kątami pochylenia, wznoszenia, natarcia. Nie wiedziano, w jakim układzie współrzędnych mierzone są przyśpieszenia. Ba, niektórzy "uczeni" nie wiedzieli, co to jest - tak naprawdę - siła nośna, nie mówiąc już - w innym miejscu- o konstrukcji skrzydła :))).
Rezultaty były oczywiście - delikatnie mówiąc - błędne.
Rzadko ostatnio zaglądam do ciągle uprawianych na s24 dyskusji smoleńskich - ale widzę wysyp rozważań o trasie, jaką pokonał przed katastrofą samolot. Czyli dyskutanci "nawigują".
I znowu - obawiam się - występuje często błąd modelu.
Termin "kurs" używany jest bez rozróżnienia, które w języku angielskim wymuszane jest istnieniem słów HEADING, COURSE, BEARING - I dodatkowo TRUE, GROUND itd.
Efektem są "odkrycia" w rodzaju robienia nie tylko sztucznej mgły - ale i sztucznej deklinacji, albo lotu inną trasą, albo sugestiami , iż TU do Smoleńska wcale nie doleciał.
Już nie wspominając o "naprowadzaniu na śmierć". Albo ukradkiem działającym morderczo ILS -ie.
No i oczywiście, o fałszywych zapisach rejestratorów.
Rośnie nowe pokolenie blogerów trotylowo zamachowych.
Nigdy nie wymrą, przykładem katastrofa gibraltarska...