Radni Gdańska zachodzą w głowę, jak tu jeszcze wydrenować kieszeń obywateli. Zastanawiają się nad wprowadzeniem opłaty od… deszczu. No, skoro nie można od słońca, bo nad polskim morzem słońca nie uświadczysz, to zawsze można od opadów. Znając pomysłowość i przedsiębiorczość rodaków, to prędzej będą łapać deszczówkę do garnków na parapetach, niż oddadzą podatek dla miasta. I dobrze. Już widzę te wielkie kadzie na wodę deszczową, jak w Egipcie, czy Turcji.
Wiem, że podobne podatki funkcjonują już w kilku miastach europejskich. Obawiam się jednak, że w naszych warunkach, opłata pójdzie na łatanie miejskich dziur budżetowych, a nie poprawę infrastruktury spływowej i przeciwpowodziowej. Ciekawe, jak rajcy chcą rozwiązać problem nałożenia podatku na samych siebie? Miasto jest bowiem właścicielem ulic, parków, przestrzeni publicznej i wielu budynków. Największą powierzchnię dachu bez wątpienia mają kościoły i to one powinny płacić największe podatki od deszczu. Obserwując jednak uległość prezydenta Pawła Adamowicza, wobec arcypasterza Głodzia, obawiam się jednak, że „czarni” będą z tego zwolnieni. W zamian za to „Flaszka” z pewnością nałoży na miasto jakąś opłatę za służebność ścieżki na cmentarz, albo wymyśli coś podobnego.