aneta.maria aneta.maria
502
BLOG

Misja nawracania na siłę

aneta.maria aneta.maria Kultura Obserwuj notkę 16

Onet dziś zaprosił do obejrzenia fragmentu programu Hołowni „Bóg w wielkim mieście”, z udziałem Michała Piroga.

 

http://www.onet.tv/bog-w-wielkim-miescie-michal-pirog,6396912,3,klip.html#

 

Przyznam, że zgroza mnie ogarnia, gdy sobie uświadomię, że jestem jednego wyznania z Hołownią. Dlaczego katolik-Hołownia ma „misję uświadamiania” innych na siłę? Dlaczego nie ma zgody, że ktoś podejmuje miałkie i kompromisowe wybory we własnym, autonomicznym życiu? Pamiętam, że lata temu (był to rok bodajże 1994...) zrobiliśmy w gdańskim Radio Plus audycję z dwoma homoseksualistami, którzy zadzwonili po cyklicznej audycji „Rozmowy pewnej pani z pewnym księdzem”, dotyczącej akurat tym razem homoseksualizmu, z pretensjami. Na owe pretensje odpowiedziałam, że jest to radio katolickie i mamy prawo głosić swoje katolickie poglądy. Mój rozmówca odpowiedział, że również jest katolikiem. No, to była płaszczyzna do rozmowy, spotkaliśmy się więc i powstała audycja. Nie byłoby o czym rozmawiać, gdybyśmy owej płaszczyzny wspólnego – deklarowanego – wyznania nie mieli.

 

Szymon Hołownia i Michał Piróg nie mają wspólnego wyznania, nie wiem skąd zatem pojawiają się ze strony prowadzącego dąsy i anse w kierunku jego gościa agnostyka. Dlaczego Hołownia staje w miejscu zbawiającego, wprowadzającego do „naszego nieba”? Dlaczego uzurpuje sobie powiadamianie Piroga o „wygodzie” jego rozwiązań życiowych, o braku konsekwencji, o subiektywizmie jego etyki? Co dziwniejsze, Piróg przyjmuje tę konwencję i perspektywę. Nie oburza się, nie polemizuje, nie pyta o prawo narzucania takich kategorii. Może ciążą na nim wybory rodziców, którzy swoje żydowskie pochodzenie ukryli pod maską katolicyzmu, by przetrwać. To smutne, gdyby tak było, bo znaczyłoby to, że katolicyzm najtrwalej się odciska w społeczeństwie, w jego mentalności, jako instytucja-władza, mająca prawo zapytać cały świat o to, co robi w łóżku, jak głęboko czy płytko wierzy w Boga, dodatkowo mająca prawo autorytarnie orzec, kto po śmierci będzie szczęśliwy. Z tej rozmowy wyziera nieciekawa wizja szczęścia jako „nagrody po moralnym życiu”.

 

W jednym momencie Hołownia gra głupka i udaje, że nie rozumie pytania o zmiany w religii katolickiej. Pozwala sobie na to, bo widać, że Piróg w swojej wiedzy o religii nie jest najbystrzejszy i łatwo go zagiąć przez manipulacyjne pars pro toto,podając przykład postu, który „nie zmienił się w katolickich przepisach prawnych przez wieki”. No, nie jest to prawda, panie Hołownia. A nawet, gdyby tak było z postem, wiele innych rzeczy się w Kościele katolickim zmieniło, Kościół inaczej je ujmuje, bo lepiej je widzi. Poradził sobie Szymon Hołownia z dużym pytaniem o zmiany w Kościele „małym” sposobem, a fe. Na relatywizm nie odpowiada się manipulacją.

 

Hołownia tak skupia się na moralnym „niszczeniu” poglądów Piroga, że nie słyszy wielu ciekawych i aż proszących się o podjęcie kwestii: ważności bycia sobą dla człowieka, samodzielnego poszukiwania i dochodzenia do wyboru religii, również nie podejmuje wątku Piroga „religii jako sposobu bycia lepszym człowiekiem”. Może dla Hołowni katolicyzm jest właśnie jedynie sposobem na bycie lepszym? Dlatego nie pociąga niczym, nie odsłania się z tym, co on znajduje dla siebie w katolicyzmie, do czego mógłby zaprosić. Rzeczywiście, jeśli chodzi o „bycie lepszym człowiekiem” jest wiele sposobów. I gdyby Jezus obiecywał „bycie lepszym człowiekiem” w swoim przesłaniu, to mogę się założyć, że Hołownia nie byłby dziś katolikiem, bo katolicyzmu by nie było, ani w ogóle chrześcijaństwa. To nie moralność przyciągała ludzi do Jezusa, i nie przynosił On „sprawności wypełniania przepisów prawa”. Jak to się działo, że od Niego ludzie przyjmowali słowa wyciągające na światło ich biedę i grzech życia? Co tam było takiego, czego Hołowni najwyraźniej brakuje? Ta moralistyczna postawa wywołuje jedynie poczucie winy lub walkę z poczuciem winy, ale nie ma mocy zmiany, nie daje siły, by wyjść z grzechu, uwikłania, błędnych mniemań. Bo wychodzi się przez coś większego niż „poczucie grzeszności”. W skrusze jest miłość, otrzymana, darmowa miłość. Czy warto bez niej pouczać świat? Czy warto robić takie programy, gdzie na prawdziwe spotkanie z drugim człowiekiem nie ma miejsca?

 

aneta.maria
O mnie aneta.maria

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura