aneta.maria aneta.maria
92
BLOG

Duch wyprowadza... Francja. Odpowiedź

aneta.maria aneta.maria Kultura Obserwuj notkę 0

Kościół we Francji - odpowiedź mojego brata, Roberta, na poprzednią notkę

Myślę, że to właśnie obecność Ducha sprawia, że czasem wystarczy powiedzieć dwa, trzy słowa i one więcej znaczą niż setki akcji i tekstów i że dokładnie o tę obecność Ducha chodzi.

Pamiętam, że jedną z pierwszych rzeczy, jaka mnie we Francji uderzyła, to ta bezowocność działań, o której piszesz. Okazuje się, że tutaj robiono już niesamowite akcje ewangelizacyjne łącznie z chodzeniem po domach i ... nic się nie zmieniło. Mimo tego nadal wzywa się do akcji... (nasz biskup może mniej, bo on mówi też, że ważna jest obecność, ale - jako ekonomista z wykształcenia - chciałby, żeby ludzie coś robili...). Jak zacząłem się nad tym zastanawiać, to sobie pomyślałem, że za tym kryje się tak naprawdę głęboka niewiara w to, że to Bóg daje łaskę nawrócenia i że my nad tym nie panujemy (tak naprawdę to może nawet coś więcej jak niewiara, może to być jakiś sprzeciw czy bunt wobec Boga i tego, co On czyni, tak, jakby ktoś wolał bardziej siebie i swoje działanie i nie chciał się zgodzić na to, co czyni Bóg - najczęściej pewnie nieświadomie). To On chce lub nie chce. I tyle. My możemy być jedynie czuli na Jego działanie, na powiew Ducha i możemy pozwolić dać się Mu prowadzić, gdziekolwiek to nas zaprowadzi. A najczęściej idzie to w taką stronę, w którą sami byśmy nie poszli... Jak wieje Duch, to wystarczą dwa słowa, a czasem nawet i to za dużo, ale jak nie wieje, to ... można stanąć na głowie i nic się nie zadzieje. Ciekawe, że w teologii katolickiej wszystko jest bardzo dobrze poukładane, bo mówi się w niej o tym, że wiara i nawrócenie są dziełami łaski, a więc Boga, a nie człowieka. Niby w to wierzymy, a potem i tak chcemy robić, jakbyśmy to my decydowali o wierze... Co ciekawe, zaraz sobie przypomniałem, jak przez ostatnie lata z założenia próbowaliśmy zakładać wspólnoty, bo wydawało nam się, że tak trzeba, że to najlepsze, co można zrobić i że w tym jest pełno Boga i ... nic z tego nie wychodziło. Ludzie byli poruszeni, ale nie przekładało się to na efekty, jakich oczekiwaliśmy. Nam też Bóg pokazywał, że nie zaprzęgnie się do naszych planów, ale będzie wiał, kędy chce.

Oczywiście temat chrześcijaństwa i Francji jest szeroki i można sporo pisać. Dzisiaj nie za bardzo mogę, bo czekają na mnie ściany do pomalowania... O jednym jeszcze chciałbym teraz wspomnieć. Jak się patrzy na to, co się tutaj dzieje, to wygląda to tak, że dzisiaj ludzie nie chcą kultu Jezusa, bo nie chodzą do Kościoła. Wydaje się, że to źle, bo przez wieki ten kult świetnie funkcjonował, ale ... oprócz tej niechęci do kultu coraz szerzej zaczyna się (w teologii i to nie tylko katolickiej, ale trochę też żydowskiej i ... ateistycznej to widać) zainteresowanie samą postacią Jezusa, tym, Kim był, co robił, jakie faktycznie były Jego dzieje i słowa. Tak, jakby zamiast kultu, On sam zaczynał stawać i jakby to nie o kult chodziło, ale o Niego samego, czyli o człowieka, a nie jedynie jego obraz mniej lub bardziej podobny. Tak samo jest z kapłaństwem. W Polsce może tego jeszcze tak nie widać, ale tutaj coraz mniejsze znaczenie ma koloratka czy sutanna. Ważne jest, kim ty jesteś. Tak, jakby coś wokół nas domagało się autentyczności: nie roli, nie gry, ale prawdziwego oblicza i że to prawdziwe oblicze jest najważniejsze, nawet, jeżeli ma w sobie sporo wad i słabości. Uwierzyć, że mnie, takiego, jakim jestem, z całą swoją często porąbanąhistorią życia, z głupimi i nietrafionymi decyzjami kocha Bóg - to jest wyczyn i nie wiem czy nie jest to przypadkiem największy akt duchowy, jaki można wykonać. Myślę, że my wchodzimy w swoje różne role i tworzymy różne obrazy, bo tak naprawdę nie ufamy, że jesteśmy Jego dziećmi, Synami Umiłowanymi. Ciągle nam się wydaje, że musimy ten tytuł zobyć, wywalczyć w ciężkim zmaganiu się z sobą i poprawianiu siebie. Ja, w tym zmaganiu się o autentyczność, które rozgrywa się wokół nas, widzę działanie Ducha Bożego, takiego, który prowadził Jezusa.

Jeżeli to wszystko prawda, to znaczy, żeby posłużyć się pewnego rodzaju metaforą, że może jesteśmy właśnie po tym, jak Jezus poszedł się ochrzcić u Jana, gdzie usłyszał, że jest Synem Umiłowanym i jak po tym wydarzeniu Duch Go wyprowadził na pustynię (por. Mk 1,1nn). Może to jest właśnie taki czas pustynnej refleksji, zastanawiania się nad tym, co czyni Bóg. A co potem? Będzie wiał Duch i to pewnie tak, jak nikt z nas nie jest w stanie sobie tego wyobrazić, a już na pewno nie tak, jak sobie to zaplanujemy. Ja tak sobie myślę, że stanie się to wkrótce...

Pozdrawiam Cię serdecznie

Robert

(Tekst jest nieco zmienionym listem Roberta Skiby z didaskalos.pl  Listy z maja 2010)

aneta.maria
O mnie aneta.maria

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura