Do ilu wypadków w zakładach pracy, jak ten o którym chcę powiedzieć, dochodzi w skali całego kraju trudno oszacować. Zapewne żadne statystyki nie powiedzą prawdy na ten temat.
Dlaczego klauzule o warunkach bezpieczeństwa i higieny pracy pozostają pustym świstkiem papieru? Osobne zagadnienie to oczywiście nie limitowany czas pracy, zwolnienia zdarzające się nawet w trybie z dnia na dzień.
Tu jednak chcę powiedzieć o historii, która dwa dni temu wydarzyła się w centrum Warszawy człowiekowi, z którym jestem zaprzyjaźniony. Kiedy puściłem mu sms z pytaniem czy mogę go odwiedzić w zakładzie pracy, oddzwonił informując mnie spokojnym głosem, że właśnie około pół godziny temu doznał wypadku, spadając z drabiny i czeka na pogotowie. Nie zdążył dokończyć drugiego zdania wypowiedzi:" Mam usz..". Jak się potem okazało telefon był nie naładowany.
Nie mogłem spać całą noc, wreszcie na drugi dzień dodzwoniłem się do niego i dowiedziałem się, że poważnie strzaskał sobie kolano podczas upadku i od nowa uczy się chodzić przy pomocy kul.
Niejednokrotnie odczuwałem instynktowny lęk o niego, gdy wchodził na tę drabinę, zwłaszcza gdy wchodził do pracowni ktoś kto mu przeszkadzał. Sam wszedłem na nią bodajże raz nie bez niepokoju-z powodu nie tylko pogłębionego kilka lat temu lęku wysokości.
Drabina ta ma conajmniej dwadzieścia lat i jest wykonana z drewna. Sam ledwo utrzymałem na niej stabilność-dodam że pomieszczenie w którym wypadek się wydarzył ma ekstremalnie wysoki strop.
Zastanawiam się ile takich wypadków ma miejsce w skali krajowej i ile ich musi się wydarzyć, by zadbano o względy bezpieczeństwa pracowników w nie dofinansowanych instytucjach. Mój przyjaciel jest sprawnym, pełnym energii człowiekiem-obecnie dzięki bezmyślności ludzi odpowiedzialnych za bezpieczeństwo i higienę pracy będzie musiał powracać do zdrowia i sprawności.
A przecież i tak miał szczęście-uszkodzenia, gdyby miały jeszcze poważniejszy charakter mogły uczynić go trwałym inwalidą.
Skoro już mowa o zagadnieniu pracy, to poza tym ze jest to dar niepewny, dla nielicznych i nie trwały do utrzymania-zależny w dużej mierze od posiadania bądź nie posiadania protekcji i widzimisię właścicieli zakładów pracy, chcę sprostować pewne błędne przekonanie, że pracownik to pracobiorca, zaś właściciel jego zakładu pracodawca. Przecież swoją pracę daje ten kto wykonuje swoje służbowe obowiązki, zaś właściciel zakładu, przedsiębiorca czy dyrektor czy zarząd muzeum, firmy lub koncernu jest odbiorcą już choćby efektów tej pracy, a zatem nie kim innym jak pracobiorcą.
To jednak uwaga na marginesie, bo wciąż zastanawiam się, że jeśli dla szeregu instytucji ważniejsze są huczne uroczystości lub wizerunek firmy niż zdrowie i życie pracownika, po cóż od szkoły średniej wpaja się nam zasady BHP. U mnie te zajęcia prowadził legendarny w moim liceum i przesympatyczny pan ,emerytowany płk.dypl. urodzony we Francji Edward Ślązak. Także w swoim byłym zakładzie pracy Muzeum Powstania Warszawskiego przeszedłem szkolenie BHP. Tylko po co, jeśli zasady te pozostają tylko na piśmie. Tak jest w wielu dziedzinach-co innego pisze się w oficjalnych dokumentach, co innego robi i inna jest profilaktyka działań jeśli chodzi o syna czy pociotka jakiegoś ministra, inaczej zaś traktuje się obywatela, który nie ma żadnych koligacji ani znajomości.
Czy zmierzamy już w kierunku czwartego świata? Wszak w 1965 r. podczas wizyty w Peru Robert Francis Kennedy mówił: "W dzisiejszych czasach odpowiedzialność równa się rewolucji. Będzie ona humanitarna jeśli będziemy dbać o ludzi."
Dawid Jakubowski