satrapa satrapa
329
BLOG

Dyktatura z dykty

satrapa satrapa PiS Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Stało się! Znowu to zrobili! Partia rządząca Polską od pięciu  lat znów wykonała swój popisowy numer - a mianowicie przepychanie forsowanych przez siebie rozwiązań za wszelką cenę, po "trupach", bez względu na koszty (w tym wypadku dosłownie - bo przecież 30 mln kart się  wydrukowało), nie oglądając się na sondaże, autorytety, opinie i tzw. otoczenie, by.... za 5 dwunasta popisowo się... wycofać!!! Wycofać i w efekcie przyjąć nieomal wszystkie rozwiązania dawno postulowane, a także podać jako swoje.. najważniejsze postulaty przeciwników politycznych. 

Można powiedzieć, że starą sanacyjną manierą - PIS zarzekał się, że nie odda ani guzika a dał cały płaszcz.  Przy okazji zaserwował społeczeństwu ciągnący się tygodniami absurdalny festiwal, w trakcie trwającej pandemii, którego skutkiem jest nie tylko wycofanie się rakiem, alei osłabienie pozycji prezydenta, przesunięcie wyborów na termin bliżej nieokreślony i kolejne tygodnie zajmowania się sprawą.  

Cóż - gdy wszystko to się działo, niestety byłem nieomal pewien, że tak właśnie to się potoczy. Summa summarum partia rządząca mówiąc brutalnie "odszczeka" wszystko, zaprzeczając choćby rekomendacji własnego ministra, ale też słowom, które padły od dwóch posłów "poza żadnym trybem", że wybory będą korespondencyjne. Wszystko to kilka minut po debacie prezydenckiej, po wydrukowaniu 30 mln kart, które może na jesień sobie zgniją i się zrobi protokół zniszczenia- wzorem Ryśka Ochódzkiego. 

Nieważne - to już wszystko zostało opisane, wyśmiane itp. 

Istotniejsze jest coś innego - otóż cały passus, z którym mieliśmy do czynienia, nie jest niczym nowym. Jest to pewien powtarzający się, przewidywalny, nieomal rutynowy schemat działania partii rządzącej. modus operandi. 

Takich popisowych wolt było wiele, bardzo wiele. Pierwszy pis z lat 2005 - 2007 był tak naprawdę jedną wielką zadymą tego typu. W pamięci ludzkiej zostaną najróżniejsze wojenki o podobnym charakterze - a więc coraz bardziej groteskowa, nieudolna próba zdyscyplinowania osób i całych instytucji stosujących sabotaż i/lub otwarcie odmawiających "wykonania zadania". Tak było m.in. z ustawą lustracyjną, a w "drugim" PISie z bataliami sądowymi, ustawą o "polskich obozach" itp. Rzucam z pamięci - w rzeczywistości było tego znaczniewięcej.  

Przypominam sobie natomiast jedynie dwie  batalie o podobnym sposobie działania "obozu władzy" (pojęcie które rozpleniło się mediach ściekowych jak grzyby po lasach), które okazały się zwycięskie. Otóż - udało się spacyfikować w ten sposób lekarzy - rezydentów i nauczycieli.  

Dlaczego się udało? Odpowiedź jest banalnie prosta: obie te grupy nie mają dobrego wizerunku, są postrzegane przez społeczeństwo ambiwalentnie, pokutują złe stereotypy - grup zawodowych roszczeniowych, ciągnących nieoficjalne profity (kopertki, dorabianie na boku u lekarzy, wakacje, urlopy, dodatki u nauczycieli). 

Krótko mówiąc - PISowi się udało, bo nawet jeśli nie było to wypowiedziane expressis verbis, opinia publiczna nie identyfikowała się, a przynajmniej nie do końca identyfikowała się z drugą stroną sporu. 

I tu dochodzę do właściwego tematu tej notki. PIS w swoim oślim uporze, w swoim chodzeniu na rympał, zdaje się zupełnie ignorować czynnik społeczny, wizerunkowy. Robi to tak topornie, ordynarnie i nieudolnie, że nie sposób z takim działaniem się identyfikować, nawet jeśli są podstawy, by cel uznać za słuszny.  Druga sprawa to zupełne zaprzepaszczenie kapitału społecznego, brak kompetencji i argumentów miękkich, które pomagałyby przeforsowywać takie działania. 

Nie będę tu wchodził w argumentację, ale jest oczywiste, że w ponad miesiąc, odkąd ustawa o wyborach korespondencyjnych trafiła do senatu, dałoby się je sprawnie przeprowadzić, że to rozwiązanie bezpieczne i wygodne. Tak byłoby, gdyby władza miała kapitał społeczny - umiała kształtować opinię publiczną.  

Wyobraźmy sobie sytuację, w której w hipotetycznym kraju X wybucha epidemia. W kolejce są wybory. Ewentualny ich brak, może spowodować że kraj przestanie mieć prezydenta, a więc przyjmować ustawy. Chodzi więc o to, żeby szybko wprowadzić nowe przepisy, pozwalające przygotować i przeprowadzić głosowanie, by zapewnić ciągłość władzy, a więc państwa.  

Takie ujęcie sprawy staje na agendzie. Następnie okazuje się, że marszałek izby wyższej z rozmysłem robi wszystko, by maksymalnie opóźnić procedowanie nad ustawą, następnie na koniec  terminu prac, opozycja odrzuca ją w całości w głosowaniu, żadnych poprawek nie wysuwając.  

Przy odpowiedniej komunikacji ze społeczeństwem opozycja powinna być oskarżona nieomal o "krew na rękach", o celowy sabotaż, działanie na szkodę państwa. Presja powinna być  tak silna, że ustawa pod żadnym pozorem nie byłaby blokowana.  

Oczywiście w polskiej sytuacji to mrzonki - ustawa nie tylko była blokowana, ale stan ten spotkał się ze zrozumieniem społeczeństwa, tzw. autorytetów, osób publicznych, liderów opinii - nie tylko ze zrozumieniem, ale i z pochwałą, co jedynie mogło zachęcać pozostałych aktorów tego spektaklu do celowego sabotażu. Z takiej możliwości skorzystali oczywiście królewięta na włościach, a więc prezydenci "opozycyjnych' miast - nie licząc się zupełnie z opinią tych mieszkańców, którzy mogli wyborów chcieć, jako obywatele liczyli na udział w głosowaniu. To zostało im zablokowane.  

Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź jest znana od lat. PIS nie ma mediów. To jest powtarzane często - jak mantra, ale to nie koniec. PIS nie tylko nie ma mediów, ale i polityki walki o tzw. opinię publiczną, w efekcie mimo, że wygrywa kolejne wybory, mimo że rządzi przecież nie przez przypadek, głos tzw. pisowskiego elektoratu nie jest słyszalny. 

Dzieje się  tak, bo tego głosu po prostu nie ma. Elektorat władzy wydaje się niemy. Nie widać nie tylko np. manifestacji poparcia, autorytetów, ekspertów (poza naprawdę garstką występujących w wiadomościach nieomal rotacyjnie), ale po prostu brak go na poziomie międzyludzkim. Ludzie nie przyznają się wśród znajomych, w środowisku pracy itp. do głosowania na PIS, nie przyznają się do prorządowych poglądów, bo się ...boją! Boją się zaszczucia, wykpienia, wyśmiania, napiętnowania.  

Partia rządząca nie zdaje sobie sprawy, jak wielki koszt trzeba ponieść, będąc np. tzw. młodym, wykształconym, z dużego miasta - głosującym na PIS. W takiej sytuacji - jeśli nie kryjesz się z poglądami - spotyka cię ostracyzm, możesz wypaść z relacji towarzyskich, ale i z zawodowych. W małych społecznościach, gdzie rządzi określona ekipa opozycyjna, oznacza to po prostu blokadę społeczną i zawodową.

Partia rządząca zdaje się zupełnie nie brać w swoich rachubach takiego czynnika pod uwagę. Punktu widzenia elektoratu nie tylko nie ma w mediach, nie ma go w debacie publicznej, ale i nie ma go na co dzień. Jest wyłącznie prezentowany przy urnie wyborczej.  

W ten sposób władza traci kapitał społeczny. Człowiek jest istotą stadną, co siłą rzeczy wymusza konformizm. Dlatego bardzo wielu podzielających opinie, czy sympatyzujących pod pewnymi względami z rządem, z PISem, decyduje się albo dokonać na sobie myśłogwałtu, by dla poczucia bezpieczeństwa "przejść na drugą stronę" i się "nie wstydzić", albo też pozostają w głębokim ukryciu, nie ujawniając się z prawdziwymi poglądami. To z kolei równa się niememu, bezzębnemu elektoratowi, który nie będzie przeciwwagą, nie stanie po drugiej stronie.  W efekcie wydaje się jakby ten rząd był zupełnie osamotniony, nie popierany przez nikogo. Wszyscy są przeciw niemu. 

Dzięki temu samorządowe królewięta mogą czuć się bezkarne. Presji nie mają praktycznie żadnej, za sabotaż są nagradzani, pro-pisowskich mediów praktycznie nie ma. Ciężar związany z zasięgiem i wielkością ma tylko TVP, ale ta skutecznie została napiętnowana, oczerniona i wyłączona z realnego wpływu na debatę, w efekcie jej przekaz zupełnie nie dociera na "drugą stronę". To gwarantuje uczestnikom zabawy całkowitą bezkarność. Nawet jak "TVPIS" coś wyciągnie, to przecież da się ich spławić łatwiutko stwierdzeniem, że to wyłącznie "pisowska propaganda" i wszystko. A przecież w takiej telewizji też pracują ludzie, też mają rodziny i znajomych - nie chcą być obrzucani wyzwiskami, a może kamieniami. Taki stan rzeczy tłumaczy w dużej mierze rzeczywistą słabość telewizji - zupełnie nie odgrywających roli regionalnych oddziałów, ale też i ośrodka centralnego. Mieliśmy już przykłady nagonek, które skutecznie niszczyły poszczególnych dziennikarzy - np. Krzysztofa Ziemca.  

Po drugiej stronie za to uczestnictwo w bańce informacyjnej gwarantuje społeczne profity, akceptację, uwspólnotowienie, poczucie siły w grupie, grupie coraz bardziej agresywnej. Przykład - znajomy, pracownik regionalnych mediów TVP opowiedział mi, że matka jego dziecka, która do tej pory była poza polityką, w przypływie złości spytała go czy może spojrzeć w lustro po opowiadaniu "pisowskiej propagandy". Na pytanie - o jaką propagandę chodzi w jego przypadku, skoro mówi co najwyżej o dziurach w lokalnej drodze,  nie potrafiła odpowiedzieć, ale powtórzyła, że powinien się  wstydzić, i dlaczego nie powie "prawdy" o tym, "jak jest". ,

To jest tego typu beton. Dość powiedzieć, że "na przekór" są oni w stanie zajmować skrajnie odmienne stanowiska wobec deklarowanych przez władzę i elektorat, choćby były jak najbardziej pożyteczne, propaństwowe itp. . Np. jeśli PIS czci Żołnierzy Wyklętych, to stado z drugiej strony nieomal automatycznie ich nie czci i hejtuje jako "żołnierzy pisowskich", "zbrodniarzy pisowskich" itp. Jeśli PIS wzmacnia armię, to słyszy, że to pieniądze wyrzucone w błoto, że nie należy armii wzmacniać. Przekop mierzei wiślanej jest poronioną  inicjatywą itp. Powoli wszystko staje się pisowskie, lub niepisowskie. Nie trzeba tłumaczyć jak wielką dewastację to niesie dla życia społecznego, ale może być też zwyczajnie groźne. Nastroje mogą wykorzystywać różne, niekoniecznie przyjazne państwu grupy wpływów, czy wreszcie inne państwa.  

Co na to PIS? Wydaje się, że nic. Tymczasem odwojowanie opinii publicznej, przynajmniej części elektoratu (spory odsetek jest generalnie stracony. Ci ludzie mają taką obsesję, że  nigdy, pod żadnym pozorem, nie zagłosują na PIS), jest na dziś koniecznością. Bez tego nie da się na dłuższą metę rządzić krajem, zwłaszcza jeśli ma być to polityka polegająca na przebudowie. Potrzebne jest koniecznie odwojowanie opinii publicznej, ale też wzmocnienie społeczne i mentalne własnego elektoratu. Dziś to ludzie w dużym stopniu rozbici, zastraszeni i pozbawieni oparcia.  

Niestety - prezes Jarosław - uważany za intelektualistę i świetnego polityka wydaje się zupełnie nie rozumieć tych zagadnienie, nie przejmować się nimi. Nie przykłada wagi do tego, dlaczego opinia publiczna ma znaczenie, dlaczego kwestie tzw. miękkie są istotne. Także przebieg ostatniej wojenki - typowej dla PIS - pokazuje że lekcja nie została odrobiona. Brak wpływu na debatę, brak możliwości kształtowania poglądów, nastrojów itp. wszystko to będzie działało jak ciosy na korpus podczas walki bokserskiej. Przez długi czas nie dadzą o sobie znać, aż w końcu przesądzą o klęsce w końcowych rundach pojedynku. 

satrapa
O mnie satrapa

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka