Maciej Eckardt Maciej Eckardt
2104
BLOG

Kto pierwszy wyjmie posłów PiS?

Maciej Eckardt Maciej Eckardt PiS Obserwuj temat Obserwuj notkę 145

Pomału opada wyborczy kurz. Wyłania się z niego całkiem ciekawy obraz po bitwie. Widać wyraźnie, że mamy początek zmierzchu dwóch wielkich obozów politycznych – Platformy Obywatelskiej i Prawa i Sprawiedliwości. Choć wprowadziły najwięcej parlamentarzystów, to rysy jakie pojawiły się na ich powierzchni, nie są jedynie spękanym tynkiem na szlachetnej patynie. To pęknięcia strukturalne, które zwiastują, że wyrosłe w tym samym czasie i na tym samym podglebiu formacje, wyczerpują swoją formułę.

Każdej z nich przyjedzie poruszać się w nowym parlamencie w zgoła innym otoczeniu. Każdej na dwóch flankach, lewej i prawej, wyrosła bitna konkurencja, która zwietrzyła krew i nie ma siły, by jej nie chłeptała, albo przynajmniej głośno nie ujadała. Wprawdzie większość nowo wybranych posłów PO i PiS nie dostrzega nadciągającego zagrożenia, ale z pewnością widzą je liderzy. Zażegnać go nie mogą, ale minimalizować straty owszem. 

Dotychczasowy układ parlamentarny został rozszczelniony, co w istotny sposób zmieniło jego geografię. Pomimo niszczącego małe formacje systemu D’Hondta, Sejm stał się reprezentatywny w sposób dawno nie oglądany na Wiejskiej. Dotychczasowy monopol PiS-u i PO został przełamany. 

I choć zwycięzcą nominalnym tych wyborów, przynajmniej sejmowych, jest Prawo i Sprawiedliwość, to największymi beneficjentami nowego rozdania są: Polskie Stronnictwo Ludowe, Lewica, Konfederacja i… przystawki Prawa i Sprawiedliwości. Gdyby głębokie rysy na szyldach dwóch głównych sił parlamentarnych, można by zaryzykować stwierdzenie, że wygrali wszyscy. 

Nowy układ parlamentarny komplikuje sytuację Jarosławowi Kaczyńskiemu. Pomimo mało subtelnych chwytów nie tylko nie zdołał zdusić konkurenta zachodzącego go od prawej flanki, ale dodatkowo zyskał nowy front wewnętrzny w postaci dotychczasowych koalicjantów, którzy wyraźnie poprawili swój stan posiadania. 235 szabel w Sejmie, to zbyt krucha większość, by prezes mógł robić z nimi, co mu się rzewnie podoba.

Na zewnątrz sytuację komplikuje mu Konfederacja, która do spolegliwej i cichej opozycji z pewnością należeć nie będzie, tym bardziej że ma do wyrównania rachunki, nie tylko wyborcze zresztą. Będzie punktować PiS nie tylko z wolnorynkowych pozycji, ale także w obszarze polityki międzynarodowej (Act 447, Ukraina, USA, Rosja, Izrael) oraz polityki wewnętrznej (inwigilacja społeczeństwa, walka z ekspansją LGBT i aborcją, rola Kościoła, dostęp do broni). 

Z kolei lewica nie odpuści PiS-owi spraw socjalnych (dystrybucjonizm, ściganie się na państwo dobrobytu, prawa pracownicze itp.) i światopoglądowych (LGBT, aborcja na żądanie, prawa kobiet, rozdział Kościoła od państwa, prawa zwierząt). To oznacza, że w Sejmie będzie non stop iskrzyć, także – być może nawet najmocniej – pomiędzy Lewicą a Konfederacją. 

Co może zatem zrobić Jarosław Kaczyński, by utrzymać kruchą większość i nie stracić impetu w „reformowaniu” państwa? 

Po pierwsze ustawić własne szyki, czyli zaspokoić apetyty przystawek, dla których obecny czas to żniwa. Pierwszym sygnałem, że tak właśnie jest, będą funkcję wicepremierów dla Zbigniewa Ziobry i Jarosława Gowina. Z punktu widzenia Jarosława Kaczyńskiego nie będzie to cena wygórowana, ale dla zainteresowanych ma to ze względów prestiżowych kolosalne znaczenie. W związku z wyostrzonym apetytem przystawek spodziewać się należy resetu personalnego w spółkach skarbu państwa, ale tu akurat wciąż jest się czym dzielić. 

Po drugie Jarosław Kaczyński szybko musi rozpoznać potrzeby życiowe posłów niebędących w jego klubie, którym w imię odpowiedzialności za państwo i uznania dla przymiotów charakteru i intelektu, można by zaproponować funkcje podsekretarzy stanu, a ich rodzinom podniesienie standardu życia na różnych odpowiedzialnych odcinkach życia nawy państwowej, tak administracyjnej jak i gospodarczej. Casus radnego Kałuży wiele nam tu mówi o zdolnościach negocjacyjnych obecnej ekipy. Oczywiście zawsze obok marchewki może pojawić się także kijek (każdy ma jakieś grzeszki), ale to już naprawdę ostateczna ostateczność, po którą się niechętnie sięga. Ale sięga. 

A co jeśli – tu pozwolę sobie na obrazoburcze pytanie – jeśli w imię owej odpowiedzialności za państwo nie uda się PiS-owi przejąć wystarczającego pakietu posłów od takiej np. Konfederacji, a ta – o zgrozo – wyciągnie kilku takich z PiS-u? Ot, chociażby kusząc tych młodszych większą ideowością, witalnością i zawadiackością. Nie wspominając o ciężarze gatunkowym takiej zagrywki, powodującej wejście do pierwszoplanowej gry. 

Czyż nie byłby to najsłodszy rodzaj zemsty konfederatów za lata upokorzeń i glanowania przez PiS? Nietrudno zobaczyć oczami wyobraźni ten kociokwik i panikę różnych totumfackich i kolegów królika obecnego układu. To drżenie niepewności rezonujące przez wszystkie spółki skarbu państwa, tę dezorientację i autentyczny ucisk w dołku. Gdyby tak się stało, byłoby to chyba najlepsze entrée w wykonaniu debiutującej siły parlamentarnej. 

Tyle że Konfederacja sama w sobie jest jedną wielką zagadką. W którą stronę tak naprawdę pójdzie Bóg jeden wie. Janusz Korwin-Mikke, Krzysztof Bosak, Robert Winnicki, Grzegorz Braun czy Konrad Berkowicz gwarantują jednak, że nudno nie będzie. Jeśli nie dadzą się sprowadzić (głównie przez PiS i lewicę) do formuły gabinetu obciachu i osobliwości, będą z pewnością najbardziej ożywczymi drożdżami w nowej izbie. 

Czy ten Sejm w takim składzie dotrwa do końca kadencji? Nie sądzę. Zbyt dużo w nim detonatorów, które w połączeniu z burzliwymi czasami jakie nadchodzą sprawią, że izba niższa parlamentu będzie fluktuować. Nawet chwilowa nieobecność Jarosława Kaczyńskiego (zaplanowane operacje) może sprawić, że poluźniony popręg rozochoci młode ogiery, którym zamarzy się buława, skrzętnie dotychczas trzymana przez prezesa za pazuchą. 

Reasumując. Piłka jest po stronie Prawa i Sprawiedliwości. Ono wygrało wybory i ono ma mandat do tworzenia rządu. I choć impet "dobrej zmiany" ulegnie nieuchronnemu spowolnieniu, to pamiętać należy, że wciąż mamy do czynienia z najskuteczniejszym i najbardziej bezwzględnym obozem politycznym, który nie tylko wie jak zdobywać władzę, ale także, jak ją utrzymać. 

Na straży kursu formacji niezachwianie stoi Jarosław Kaczyński, a na czele frontu medialnego Jacek Kurski. To kompilacja klucz. Obaj nie zwalniają tempa. Dla obu kampania wciąż trwa. Nie oznacza to jednak, że za ich placami nie pojawili się Brutusi.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka