Kryzys amerykańskiego – a co za tym idzie światowego - rynku finansowego to sprawa poważna, która niewątpliwie dotyczy również Polski. Wystarczy policzyć, jaką część swoich przyszłych emerytur Polacy już na nim stracili, i ile jeszcze mogą stracić.
Nie jestem entuzjastką obecnego podziału władzy wykonawczej między prezydentem a premierem, uważam że zarówno system czysto prezydencki jak i czysto kanclerski byłby lepszy (osobiście wolałabym system prezydencki).
Ale system mamy, jaki mamy a w nim instytucję rady gabinetowej powołanej właśnie po to żeby nasza dwugłowa władza wykonawcza w sprawach szczególnej wagi mogła podzielić się ze sobą nawzajem wiedzą i wypracować wspólne stanowisko. Jeżeli kryzys światowego systemu finansowego nie jest taką sprawą szczególnej wagi to znaczy że radę gabinetową można by zwołać wyłącznie w wypadku wybuchu trzeciej wojny światowej.
Tymczasem premier Tusk zwołaniu rady jest przeciwny. Bo przecież jeszcze mogłaby postawić prezydenta w dobrym świetle a tego premier chciałby uniknąć za wszelką cenę. Jak widać jest walka z dobrym wizerunkiem prezydenta jest dla niego sprawą ważniejszą od światowego kryzysu finansowego. Najwyraźniej w hierarchii ważności spraw Donalda Tuska obniżanie poparcia dla Lecha Kaczyńskiego ustąpić by mogło tylko przed wojną światową.