Marina .Brutyan Marina .Brutyan
158
BLOG

Europejskie reformy w białoruskim stylu

Marina .Brutyan Marina .Brutyan Polityka Obserwuj notkę 0

Za niecały miesiąc w Armenii odbędą się wybory prezydenckie – pierwsze po rozpadzie Związku Radzieckiego w których obędzie się bez fałszerstw.

Jeśli bowiem nie brać pod uwagę pierwszych w­yborów z 1991 roku, to każdej kolejnej elekcji towarzyszyły liczne protesty i oskarżenia o manipulacje przy urnach. Za każdym razem, niezależnie od tego czy wybory rozs­trzygały się w jednej czy dwóch turach, urzędujący prezydent miał poważnego konkurenta oraz kilku technicznych kandydatów, udających opozycjonistów, a w rzeczywistości działających na korzyść głowy państwa.

Co prawda i tym razem urzędujący prezydent Serż Sarkisjan wystawił kilku technicznych kandydatów, ale w przeciwieństwie do poprzednich pięciu wyborów prezydenckich będą odgrywali inną rolę. Przede wszystkim ich obecność na listach wyborczych ma stwarzać pozory pluralizmu politycznego, a nie prowadzić do zamieszania w szeregach opozycji. Wynika to z tego, że tym razem urzędujący prezydent nie ma żadnego poważnego rywala, który posiadałby realne szanse na zdobycie przynajmniej dwudziestu procent głosów. Niezależnie więc od tego co głosi oficjalna propaganda, podczas lutowych wyborów nie będzie można mówić o rywalizacji.


Wybory nieobecnych

Najważniejsze partie opozycyjne nie zdecydowały się na wystawienie swojego kandydata, informując przy tym, że nie zamierzają poprzeć żadnego z polityków biorących udział w wyborach. W ubiegłym roku (kiedy po wyborach parlamentarnych kluczowy gracz na krajowej scenie politycznej, partia Kwitnąca Armenia, odmówiła utworzenia koalicji rządowej z Partią Republikańską Sarkisjana i partią Państwo Prawa) pojawiła się nadzieja na to, że Kwitnąca Armenia może sporo namieszać podczas wyborów prezydenckich. Mówiono, że albo wystawi swojego kandydata, którym mógłby być były minister spraw zagranicznych Wardan Oskanian, albo razem z innymi opozycyjnymi partiami poprze jednego polityka. Ormianie cierpią jednak na podobną przypadłość, co siły polityczne w różnych krajach Wspólnoty Niepodległych Państw – nie potrafią zjednoczyć się w decydującym momencie.     

Plany prozachodniego, radykalnego i opozycyjnego Ormiańskiego Kongresu Narodowego pokrzyżował pierwszy prezydent Armenii Lewon Ter-Petrosjan (rządził w latach 1991-1998): zrezygnował z uczestnictwa w wyborach, decyzję tłumacząc swoim wiekiem. W rezultacie OKN nie był w stanie wystawić żadnej innej kandydatury – Ter-Petrosjan nie zdążył wychować sobie następcy, a w szeregach partii brakuje polityka, który mógłby zjednoczyć opozycję, bądź przynajmniej sam Kongres.

Udziału w wyborach nie weźmie również najstarsza z armeńskich partii – Armeńska Rewolucyjna Federacja „Dasznakcutjun” – która podczas ostatnich wyborów parlamentarnych poniosła sromotną klęskę, w rezultacie czego udało jej się wprowadzić do Zgromadzenia Narodowego zaledwie pięciu deputowanych.

Koniec końców o urząd głowy państwa ubiegać będą się obecny prezydent Serż Sarkisjan, były premier i lider liberalnej partii Wolność Hrant Bagratjan, były minister spraw zagranicznych i przewodniczący partii Dziedzictwo Raffi Howhannisjan, dysydent z czasów radzieckich i lider radykalnego ugrupowania Zjednoczenie – Narodowe Samookreślenie Paruir Hajrikjan, były szef dyplomacji Górskiego Karabachu Arman Melikian, politolog i szef radia Haj Andrias Ghukasjan, znawca ormiańskich eposów Wardan Sedrakjan oraz lider maleńkiej partyjki Narodowe Porozumienie Aram Harutjunian.    

 

Tysiącletni program

Dwójka z nich – Aram Harutjunian i Arman Melikian – podczas poprzednich wyborów prezydenckich w 2008 roku zdobyła mniej niż jeden procent głosów. Od tego czasu Harutjunian nie wygłaszał żadnych deklaracji, nie wypowiadał się publicznie, co stanowi przeważnie minimum aktywności dla niszowych opozycyjnych działaczy. Krążą poza tym słuchy, że w jego partii Narodowe Porozumienie pozostali już wyłącznie krewni polityka. W rezultacie, zarówno o jego partii, jak i o samym Harutjunianie wyborcy mają okazję usłyszeć jedynie podczas kolejnych kampanii wyborczych. Większą aktywność wykazywał z kolei Melikian, który od czasu do czasu udzielał wywiadu bądź wygłaszał przemówienia.

Obaj politycy po raz kolejny musieli wpłacić do Centralnej Komisji Wyborczej zaliczkę w wysokości ośmiu milionów dram (około osiemdziesiąt tysięcy złotych), zgodnie bowiem z armeńskim prawem wyborczym, każdy kandydat musi wpłacić odpowiednią kwotę pieniędzy, która zwracana jest wyłącznie politykom, którym uda się zdobyć co najmniej pięć procent głosów. Jako że trudno uwierzyć, żeby Harutjunian i Melikian nie zdawali sobie sprawy, że owych pieniędzy już nie zobaczą, ich wolę wzięcia mimo wszystko udziału w wyborach tłumaczyć można na dwa sposoby: albo suma, którą stracą nie należy do nich – i tak najprawdopodobniej jest – albo, nie będąc specjalnie zamożnymi politykami, zdobywają w jakiś sposób te pieniądze, po czym świadomie je przepuszczają.

Absurdalne wydać może się również wystartowanie w wyborach bezrobotnego znawcy ormiańskich eposów narodowych Wardana Sedrakjana. Skąd on z kolei zebrał osiem milionów dram – to oddzielna kwestia. Wiadomo natomiast, że ten nieznany nikomu mężczyzna ogłosił publicznie, że nie zamierza pisać swojego programu wyborczego, bo ma już jeden gotowy – jego programem ma być średniowieczny ormiański epos Dawid z Sasunu. Swojej kampanii także nie chce prowadzić tak, jak pozostali politycy – w czasie antenowym, który przysługuje każdemu z kandydatów, jego zwolennicy będą czytać fragmenty wspomnianego dzieła.

Inny niezbyt rozpoznawalny polityk, Andrias Gukasjan, od razu po zarejestrowaniu swojej kandydatury wystosował otwarty list do wszystkich kontrkandydatów (pomijając jedynie prezydenta Sarkisjana), proponując utworzyć wspólny „obywatelski front, mający na celu przeprowadzenie gruntownych reform”. Kiedy jego oferta nie spotkała się z entuzjazmem rywali, Gukasjan wpadł na inny pomysł: zażądał od Centralnej Komisji Wyborczej zakazania Sarkisjanowi wzięcia udziału w wyborach. Jego zdaniem urzędujący prezydent, poprzez naciski które stosuje, ponosi odpowiedzialność za to, że w Armenii wybory nie są w pełni demokratyczne, Ormianie uważają je za farsę, a rządząca partia – jeśli byłaby uczciwa – nie powinna w ogóle wysuwać kandydatury takiego człowieka jak on.   

W podobnej sytuacji jest lider Zjednoczenia – Narodowego Samookreślenia Paruir Airikjan, który również nie może się raczej spodziewać dobrego rezultatu. W 2003 roku zdobył nie cały jeden procent głosów.

 

Bezkonkurencyjny zwycięzca

Spośród polityków biorących udział w wyborach, względnie silną pozycję mają Bagratjan i Howhannisjan, jednak nie wydaje się żeby nawet wspólnie byli w stanie zagrozić Sarkisjanowi. Nie posiadają oni silnego zaplecza partyjnego: pierwszy odcina się od Ormiańskiego Kongresu Narodowego, którego formalnie jest członkiem, a Dziedzictwo Howhanisjana od 2007 roku błyskawicznie traci na znaczeniu. Sprzyja temu zarówno polityka partii prezydenckiej, która dusi w zarodku wszelkie inicjatywy Dziedzictwa w parlamencie (nie rzadko po prostu wyśmiewając stronników Howhanisjana) oraz stosunek do Dziedzictwa Ormiańskiego Kongresu Narodowego i samego Ter-Petrosjana, który nieustannie ignoruje konkurencyjne ugrupowanie (w tym przypadku akurat poza parlamentem).

Mimo braku realnych kontrkandydatów Sarkisjan musi stworzyć chociaż pozory prawdziwej konkurencji – inaczej wiele osób będzie starało się podważyć jego mandat do sprawowania władzy. Urzędujący prezydent musi poza tym wywiązać się ze złożonych obietnic przeprowadzenia „najuczciwszych armeńskich wyborów po 1991 roku” – oczekują tego od Erywania politycy Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych. Wobec jednak tak mizernych rywali, Sarkisjan będzie miał problemy z udowodnieniem, że w jego kraju „istnieje atmosfera wolności słowa i swobodnej konkurencji”. Dopóki nie uda się stworzyć pluralizmu politycznego, podobne deklaracje pozostanę pustą retoryką.

W wywiadzie, który 19 stycznia Sarkisjan udzielił radiu Wolność, prezydent powiedział: „Władzom udało się stworzyć warunki do podjęcia rywalizacji politycznej, jednak problem polega na tym, że inni politycy i ugrupowania nie są po prostu w stanie dobrze się zaprezentować i wyłożyć swoich poglądów… Wiecie, kiedy mówią, że nie mam silnego rywala, że nikt nie ma szans osiągnąć przyzwoitego rezultatu, ja się z tym nie zgadzam. Kto powiedział, że taki Howhanisjan, Bagratjan czy Hajjrikjan, którzy mają znaczne zasługi dla naszego państwa, nie są silnymi rywalami bądź mają mniejsze doświadczenie w prowadzeniu debat?”. W ten sposób Sarkisjan ze wszystkich sił stara się dowieść, że istnieją poza nim ważni politycy. Jednocześnie jeden z proprezydenckich ośrodków badania opinii społecznej przedstawił rezultaty komicznej i skandalicznej „sondy”, która pokazała, że najwięcej Ormian swój głos odda na… znawcę narodowych eposów Serdakjana.

W rzeczywistości dzisiejsza sytuacja wyborcza w Armenii (możliwości kontrkandydatów prezydenta i atmosfera) niczym nie różni się od sytuacji, która miała miejsce podczas wyborów w 2010 roku na Białorusi. Skąd my to znamy – techniczni kandydaci, opozycjoniści, którzy nie potrafią się dogadać, prezydent, który przekonuje zagranicznych gości, że zapewnił odpowiednie warunki do przeprowadzenia demokratycznych wyborów, a brak prawdziwej rywalizacji wynika nie z jego winy, ale ze słabości jego konkurentów.

Te wybory niewiele zmienią. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można powiedzieć, że zmiany zajdą jedynie w rządzie, gdzie nagrodę za wycofanie się z wyborów otrzyma Kwitnąca Armenia, coś skapnie również Dasznakcutjun i Ormiańskiemu Kongresowi Narodowemu. Prawdopodobnie Sarkisjan (który zdobędzie jakieś sześćdziesiąt procent poparcia) będzie również kontynuował rozpoczęte reformy, których domagają się Unia Europejska (w ramach Partnerstwa Wschodniego) i Stany Zjednoczone.

 

Marina Brutyan

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka