Łukasz Namysłowski Łukasz Namysłowski
137
BLOG

Szukając dialogu, nie konfliktu.

Łukasz Namysłowski Łukasz Namysłowski Kultura Obserwuj notkę 3

Podejrzewam, że jestem jedynym Buddystą, piszącym na Salonu24. Ale bynajmniej nie jest to żadna prowokacja /chociaż może trochę do szerszego spojrzenia/. Buddystą jestem od około 14 lat, lecz nigdy nie stroniłem od kontaktu i rozmów z przedstawicielami innych wyznań i systemów. Zawsze uważałem, że takie kontakty mogą nam tylko pomóc, nigdy zaszkodzić. Pomagają doprecyzować własne poglądy. Poprzez wymianę na takim „gruncie” dojrzewamy,/ aby do niej mogło w ogóle dojść, oponenci musza być otwarci i elastyczni/. Oponenci takiej dyskusji powinni mieć szeroką wiedze na temat swojej wiary i chęć dzielenia się nią, a nie przekonywć siebie nawzajem do swoich racji.

W czasach, gdy wszelka moralność, wyższe wartości już nawet nie są marginalizowane, ale wściekle atakowane, ludzie, podążający za czymś więcej, niż tylko wiarą w pieniądz /tu synonim materializmu/ powinni prowadzić dialog i wspierać swe wysiłki a nie walczyć. Lepiej zawsze skupić się na cechach wspólnych niż na tych które nas dzielą. Gdybyśmy tak czynili /szukali róznic/z każdą spotkaną osobą, na pewno z nikim nie moglibyśmy zamienić nawet zdania. Rzadko zdarzają się dwie osoby tak bardzo podobne do siebie, żeby ich nic nie dzieliło. To niemożliwe.

Więc dialog jest przejściem nad tymi różnicami i dotarciem do miejsca gdzie widzimy podobieństwa. A często tak zwane różnice, leżą tylko w sferze filozoficznej, a nie w naszym doświadczeniu. Wiele lat temu czytałem dzieła Mistrza Eckharta i jego nauka trafiała w samo sedno mojego serca, pomimo, że nie są to nauki Buddyjskie.

Wydaje mi się, że na ludziach „wiary” spoczywa większa odpowiedzialność niż na ludziach, którym obce są „tajemnice wiary”. Tak samo jak rodzice są bardziej odpowiedzialni od dzieci. Nie oznacza, że wywyższam tu siebie czy ludzi religijnych, ale z natury człowiek o głębokich wartościach, jest bardziej skory do pracy dla innych ,dostrzeganiu szerszych problemów niż typowy materialista. Ktoś kto skupia się tylko na swoim szczęściu nawet nie dostrzega cierpienia innych, a co dopiero mówić o pomaganiu komuś.

Gdy piszę o materializmie, znowu na myśli mam stan „ducha” niż posiadania. Było by wielce niesprawiedliwe zrównywać wszystkich materialistów jako pozbawionych „serca” a wszystkich religijnych do postaci świętego. Tak nie jest. Różnica może tkwi w tym, że człowiek praktykujący jakiś system, może dostrzec swój błąd i się zmienić, natomiast większość materialistów jakoś nie potrafi czerpać siły z rzeczy których nie są w stanie doświadczyć ich zmysły.

Wiara może służyć w równym stopniu „ogłupianiu” siebie i innych jak i kroczeniu ku Prawdzie. To do nas należy wybór, we która stronę się udamy. Sama wiara niczego nie warunkuje. Gdyż możemy podążać za wskazówkami albo je dowolnie interpretować. Ludzie mają skłonność do wyciągania wniosków z „faktów” tylko z tego powodu, że wydaje im się, że to potrafią. Inaczej mówiąc nawet nie próbując czegoś poznać wyciągamy pochopne wnioski na podstawie jakiś niejasnych informacji.

Nie spotkałem wielu katolików, którzy mieli by naprawdę głębokie przekonanie oraz odpowiednią wiedzę na temat swojej wiary, mimo, że w Polsce każdego za katolika się uznaje. Tak samo jest w innych systemach. I tu płynnie przeszedłem do ewentualnych oskarżeń za wszystkie te „okropności” jakich przez wieki dopuścili się wierzący w stosunku do niewierzących. W imię wiary wyruszali na krucjaty, palili czarownice i wiele, wiele innych. Te informacje mogą kogoś „odepchnąć” od religii. Ale zanim wyciągnie się „pochopne” wnioski można by się nad tym na chwilę zastanowić. Czy rzeczywiście jest dobrym pomysłem odrzucać coś, co jest w istocie dobre i cenne tylko z powodu, że ktoś inny uczynił z tego niewłaściwy użytek? Czy pozbywamy się wszystkich noży w kuchni, tylko dla tego, że ktoś popełnił nim jakiś zły czyn? To było by absurdalne. W tym kontekście wiara jest także takim „narzędziem”, którego trzeba nauczyć się w odpowiedni sposób używać. Inaczej rzeczywiście może prowadzić to do „nadużyć”.

W samym nożu nie kryje się informacja o jego zastosowaniu. Tego, do czego nóż służy, a do czego nie musimy się nauczyć. Tak samo z wiarą. Po to ksiądz idzie do seminarium. Aby się nauczyć. Po to chodzimy do kościoła czy na wykłady nauczycieli. Jeżeli nasza wiara zakorzeniona jest w ignorancji mamy tylko groźnych neofitów próbujących każdego nawrócić albo niegroźnych głupców nie rozumiejących tak naprawdę co i po co robią.

Lecz aby poznać trzeba chcieć. W buddyzmie nikt na siłę nikogo do nauki i praktyki nie przymusza. Sam musisz tego chcieć. Tak samo jest w kościele katolickim i w każdym innym /choć nie jestem pewien – nie jestem religioznawcą/. Aby poznać trzeba zacząć studiować, stosować wskazówki w praktyce i obserwować swoje postępy. Inaczej wszystkie „narzędzia” w jakie wyposaża nas ścieżka po prostu leżą w szufladzie, a my ich nigdy nie używamy.

Katolicy czasem się obruszają gdy używam analogi wspólnych dla np. katolicyzmu i buddyzmu. Ale pomimo że od lat nie praktykuje w kościele katolickim, czuję z nim mocny związek i wychowałem się w kulturze nacechowanej katolickimi wartościami. Wydaje mi się, że rozumiem naszą wiarę rodzimą /być może nawet lepiej, niż wielu katolików, choć brzmi to trochę arogancko, za co przepraszam/. Rozumiem czym wiara jest /na swoim poziomie/ i dlatego szanuję każdą Wielką Religię Świata. Gdyż przynosi ona w nasze ciemne czasy /zawsze takie były/ dobro, prawdę, piękno. Tu chór materialistów mi spróbuje wmówić, że to wcale nie jest zasługa religii. Ale spójrzcie nawet dziś na kraje zacofane, gdzie praktykuje się takie kulty jak voodoo. Czy tam jest obecne dobro, piękno, współczucie itd.?

Tu dochodzimy do swoistej „definicji” wielkiej religii. Dla mnie zalicza się do niej każdy system, który opiera się na nie krzywdzeniu, pomaganiu innym, przeciwdziała ignorancji, zachłanności  i egotyzmowi. Posiada spójne metody prowadzące do pewnego ideału. Posiada na koniec „linię przekazu” czyli żywych przedstawicieli mogących nauczać innych. Jest pewnie jeszcze wiele kluczowych punktów, ale myślę że już tych parę pozwala odróżnić coś dobrego od szkodliwego.

Temat duchowości jest dla mnie niezwykle istotny i chciałbym aby dialog trwał i się rozwijał. Gdy pozbędziemy się uprzedzeń nasz świat może stać się tylko lepszym miejscem. Ktoś się mnie kiedyś zapytał czy wyobrażam sobie społeczeństwo, w którym na jednej ulicy będzie stać synagoga, meczet, kościół i klasztor buddyjski. Zdecydowanie tak! To jest moje marzenie. Takie społeczeństwo jutra można by nazwać naprawdę cywilizowanym. Gdzie budować będziemy korzystając z dobrych doświadczę i wzorów wszystkich, a nie tylko jednej grupy, wykluczając inne.
 

mam 34 lata. jestem praktykujacym buddystą. Moja główna zasadą jest zaangazowanie społeczne i rozwój osobisty.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura