Agnieszka Romaszewska Agnieszka Romaszewska
558
BLOG

Emocje i logika czyli o zimnej wojnie domowej

Agnieszka Romaszewska Agnieszka Romaszewska Polityka Obserwuj notkę 62

Jak wiadomo życie polityczne, zapewne wszędzie, ale zwłaszcza w Polsce, jest domeną emocji. U nas ich poziom dochodzi ostatnio do absurdu. Najbardziej charakterystycznym elementem zjawiska jest fakt, iż w pewnym momencie rozgrywki  zażarci kibice wrogich sobie drużyn, zupełnie, ale to kompletnie wydają się zapominać, o co w całej grze chodzi. Sa święcie przekonani, że chodzi tylko i wylącznie o to, by wygrał Tusk, albo by zniszczyć Kaczyńskiego, albo przeciwnie by wygrał Kaczyński, albo o to,  by dokopać sprzedawczykom i szemranym cwaniakom z PO.  Że w tych celach tkwi sama kwintesencja dobra, słuszności i racji. Rozemocjonowani, zdają się  kompletnie zapominać, że to czemu kibicują to  jest (a przynajmniej być powinien) tylko środek, a cel jest jednak zupełnie inny: celem jest dobre urządzenie Polski i to o to podobno się kłócimy...  W końcu to nie żadna partia, a Polska jest najważniejsza. 

Może takiemu kształtowaniu się sceny publicznej w Polsce sprzyjały długotrwałe zaboróy, wojny i niewola? Może role odegrał  fakt, że  w zyciu politycznym częściej przydatne było pojęcie wroga niż przeciwnika i że  było ono bardziej adekwatne do rzeczywistości? W efekcie dziś w polityce bardzo łatwo odwołać się do logiki wojny i pojęcia wroga.  U nas w polityce niewielu jest przeciwników - są głównie wrogowie, zdrajcy, rokoszanie, sprzedawczyki, podpalacze itd itp (co wyrażane jest niekiedy eksplicite, a niekiedy w sposób trochę ukryty). Taka swojska, terminologiczna wścieklizna.

Terminologia buduje emocje (i sama na ich bazie powstaje), a emocje łatwo zaćmiewają rozsądek. Tymczasem rozsadek mówi, że do istnienia normalnie działajacego państwa oprocz politcznej rywalizacji, która jest warunkiem demokracji, absolutnie konieczna jest współpraca. Bez niej mamy destrukcję i chaos porządkowany tylko zwoływaniem się wrogich oddziałów. Biorac rzecz teoretycznie, fakt, że nie zgadzam się z moim rywalem w kwestii konieczności dajmy na to, prywatyzacji usług publicznych i uważam jego pogląd za liberalne doktrynerstwo, nie oznacza, że nie mogę wraz z nim bronić roli nauczania historii w szkole. A nawet, przechodząc do przykładów bardziej emocjonalnie angażujących:  fakt, że ktoś był zwolennikiem grubej kreski nie oznacza (przynajmniej w teorii), że nie mogę mieć wspolnych z nim pogladów na polityke Polski w stosunku do Ukrainy.

Niestety to co wyżej to tak jak napisałam w naszych warunkach - tylko teoria. Praktyka jest inna. Nie mogę, nie wolno mi i nie powinnam. A takze on, ten przeciwnik: nie może, nie wolno  mu, nie powinien. Przynajmniej w oczach wyznawców, a to oni formują główny nurt swoich fanklubów.Pojęcia nie mam  dokad ta praktyka zaprowadzi, ale z pewnością ludzie w swojej masie nie są wielbicielami konfliktów i wojen. Przez jakiś czas częśc z nich można zachecić do gier wojennych i atakowania słabszych, poprzez oferowanie igrzysk, tak jak to ma miejsce dziś, czasem są doprowadzeni do ostateczności i rozpaczy, ale generalnie ludzie bardzo nie chcą wojen. Żadnych: ani gorących ani zimnych, ani międzypaństwowych ani domowych. I co by nie powiedzieć jest w tym jednak pewna zbiorowa mądrość :-)

Stąd zdumiewa mnie, gdy w trakcie dyskusji o strategii Jarosława Kaczyńskiego i jego ugrupowania w ostatnich wyborach prezydenckich, padają  twierdzenia które kompletnie pomijają ten podstawowy fakt z dziedziny psychologii społecznej. Przecież to oczywistość.

Acha, i jeszcze korzystając z okazji jedna uwaga: te przytaczane ostatnio  dowody na nieskutecznośc kampanii, z użyciem liczbowych porównań  wyborów 2007 i 2010 w wielkich miastach, to przepraszam, ale socjologiczna szarlataneria i demagogia. Wyobrażenie sobie, że przez dwa miesiace kampanii wyborczej można odrobić cięzką pracę popularnych mediów i guru opinii publicznej z ostatnich 3 lat - to naiwność. Cuda zdarzają się rzadko, zaś częściej nad zmianami społecznych percepcji i nastrojów trzeba ciężko i długo pracować.Oczywiste było, że kampania wyborcza JK zwrócona była do niezdecydowanych. Tych którzy nie chcą "wojny" i poprzednio od PiSu sie odwracali,  ale przecież u licha, nie do najtwardszego jądra elektoratu przeciwników!  Diametralne odwrócenie sympatii "młodych wykształconych z wielkich miast", z których wielu ma  mózgi tak przeprane przez media, jak by wychowali się u Kim Dzong Ila - to ambitny cel na parę lat, ale przecież nie zadanie, które można byłoby komukolwiek stawiać w jednej kampanii wyborczej.

I to by bylo na tyle.Wojna domowa, nawet zimna, przynosi same szkody więc niedobrze ją chwalić. Ale chwalić "wojnę" w której sie w dodatku najpewniej przegra, to dopiero głupstwo.

Na koniec slowo, by oddac sprawiedliwość inspiratorowi tego tekstu: zdanie, że zapominamy, iż to jedak nie PiS ani PO a Polska jest najważniejsza wyczytałam podczas peregrynacji przez blogi - niestety zapomniałam u kogo. Autorze o ile to przeczytasz- zgłoś sie i podpisz  pod cytatem!

myślę że ludzka natura pozostaje podobna od wieków i ze wiedz o przeszłosci może nas wiele nauczyć. Jestem umiarkowanie konserwatywna w opiniach o kulturze i tradycji, zaś w miarę lewicowa (jeslli za lewicowy uznamy solidaryzm ) w pogladach społeczno - ekonomicznych. Bardzo szanuję pojęcie TOLERANCJI. Nie lewackiej "toleranci", która każe wręcz zachwycać się tym wszystkim do czego przeciętny Polak nie ma zaufania, ale prawdziwej, trudnej tolerancji oznaczającej szacunek dla drugiego człowieka i jego pogladów, nawet gdy nam sie nie podobają. Staram się oceniac ludzi po czynach a nie po przynależności do bandy. Wielka róznica.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka