To, że polityka podatkowa państwa nie jest sprawiedliwa, gdyż obciążenia podatkowe są nierównomiernie rozłożone, wiadomo od dawna. Oczywistym jest także, że rząd myślący „krótkoterminowo”, a do takich należy rząd PO-PSL, chętnie podnosi podatki, nie zważając na aktualną sytuację finansową rodzin, gdyż potrzebuje pieniędzy na bieżące wydatki. Ale też obecna ekipa nie myśli o przyszłości Polaków, skoro produkty służące wychowaniu potomstwa obłożone są 23% VAT-em, a środki zapobiegawcze posiadaniu potomstwa (prezerwatywy) zaledwie 7%.
Już tylko przez ten jeden fakt widać, że nie mamy co liczyć na przełamanie w najbliższym czasie kryzysu demograficznego bez zmiany polityki finansowej, a zatem także na to, że nasze dzieci będą w przyszłości opłacały nasze emerytury, co dziś ratuje podupadający system.
Jeśli sytuacja ma się zmienić, rodzina powinna mieć zapewnione większe środki na rozwój nie tylko w formie becikowego, które jest swoistą jałmużną ze strony państwa. Jednym z rozwiązań, jak zauważył niedawno członek PiS ze Śródmieścia Radosław Kieryłowicz, były działacz Unii Polityki Realnej, może być możliwość rodzinnego rozliczenia podatkowego, gdzie dzieci wpisane byłyby do deklaracji podatkowej na równi z rodzicami jako konsumenci dochodu wytwarzanego przez rodziców. Takie rozwiązanie spowoduje obniżenie poziomu dochodu osiągniętego przez rodziców, a więc i skalę zapłaconego podatku dochodowego. Czyż nie jest to proste i klarowne rozwiązanie, a zarazem korzystne dla rodzin?
Ponadto, ponieważ dzietność jest podstawą powstawania przyszłych płatników ZUS, powinni być zwalniani z obowiązku płacenia składki emerytalnej ojcowie przez okres 3 lat od urodzenia się dziecka, co z kolei spowoduje wzrost dochodu w rodzinie (przy pensji brutto ok. 4000 zł będzie to ok. 500 zł) i zwiększy możliwości jej rozwoju oraz zadbania o przyszłość. Oczywiście rozwiązanie to powinno dotyczyć także kolejnych dzieci.
Mężczyzna będący ojcem, który przez ten fakt okresowo nie będzie odkładał środków w składkach na swoją emeryturę, powinien w przyszłości otrzymać emeryturę nie pomniejszoną, tzn. od składki takiej, jaką by odprowadził, gdyby dzieci nie posiadał. Byłaby to forma nagrody, którą państwo winno wypłacić za trud wychowawczy i poniesione nakłady na wychowanie dzieci, ale tylko w związkach małżeńskich, aby zminimalizować ryzyko nadużyć.
Należy zauważyć, że takie rozwiązanie zbuduje w świadomości płatnika przeświadczenie, że dzieci to pewna gwarancja emerytury, ale i opieki na starość bez względu na to, czy się płaci składki na ZUS czy wychowuje dzieci (pod warunkiem, że w międzyczasie, jak ostatnio zrobiono, nie zmieni się reguł gry na niekorzyść podatnika).
Jakby powiedział mój znajomy, nazywając rzecz po imieniu: „Państwo zawiera kontrakt z rodziną na dostarczanie w przewidywalnym czasie dużej liczby nowych płatników ZUS; jest to forma obligacji zaciąganej przez rodzinę w powszechnym systemie ubezpieczeniowym”.
Nie ma wątpliwości, że zabezpieczenie emerytalne, które państwo podejmuje jako swój obowiązek wobec obywateli, aby miało się zrealizować, musi być poparte wzrostem populacji. W innym przypadku za kilkanaście lat może dojść do kuriozalnej sytuacji, gdzie beneficjantów systemu emerytalnego będzie więcej niż płatników. Jeśli system ten zostanie wprowadzony, można się spodziewać – wylicza mój znajomy – że w ciągu 15-18 lat będzie miał miejsce wzrost populacji i powrót do wskaźników ze schyłku lat 80 ub. wieku, kiedy liczba ludności w Polsce zbliżała się do 39 mln.
Czy jest to realne? Nie wiem, ale wiem, że trzeba szukać takich rozwiązań, które materialnie wesprą rodziny i w sposób naturalny zachęcą do większej dzietności. A co Czytelnicy Salonu24 uważają o przywołanych propozycjach? Moim zdaniem są warte rozważenia i ewentualnie wpisania do programu Prawa i Sprawiedliwości.
dr Artur Górski