Publikacje Gazety Polskiej Publikacje Gazety Polskiej
2728
BLOG

CZY LEWIN BYŁ PROSTYTUTKĄ?

Publikacje Gazety Polskiej Publikacje Gazety Polskiej Polityka Obserwuj notkę 3

Los kilkakrotnie stykał „młodoliteratów” – warszawskich poetów i krytyków z kręgu polonistyki – z Leopoldem Lewinem. Jakby mówił: każdy z was może być taki. Taki, to znaczy jaki? Lewin miał opinię wybitnego poety i tłumacza, a do tego partyjnego działacza, który „dużo może”. Był przez lata sekretarzem generalnym, a przez całe życie szarą eminencją Związku Literatów Polskich

Warszawską polonistyką kierował w latach 60. prof. Jan Zygmunt Jakubowski – „partyjny, ale uczciwy” – mówiliśmy w skrócie. Kokietował studentów, podkreślając, że jest w PZPR spadkobiercą PPS, a nie PPR; autentycznie zaś imponował nam tym, że z młodzieńczym zapałem potrafił recytować wszystkie chyba ważniejsze dzieła naszej literatury. I „Pana Tadeusza”, i „Konrada Wallenroda”, i „Beniowskiego”, i „Promethidiona”. Niektórzy twierdzili, że jak się rozpędzi, to i całego „Króla Ducha” z wariantami tudzież 500-stronicowym komentarzem Jana Gwalberta Pawlikowskiego. A ponieważ Jan Gwalbert był mistykiem, to i Jan Zygmunt recytując, podobno unaszał się nad ziemię. Oczywiście nikt z nas nie potrafił ani tak się unaszać, ani tak recytować – dlatego niesamowite talenty profesora oswajaliśmy żarcikami. Do czasu. Zbierając materiały na temat śmierci ojca, trafiłem na kilka relacji z Buchenwaldu, których autorzy wspominali, jak „Profesor”, uratował im życie. Jak? – ano tak, że recytował z pamięci i „Pana Tadeusza”, i Trylogię, choć tę drugą już nieco „haftował”. Łatwiej było przeżyć dzień – wspominał jeden z więźniów – gdy się wiedziało, że wieczorem za trupiarnią będziemy słuchać „Profesora”. Słuchaliśmy go ze łzami w oczach, ale były to dobre łzy, wypływało z nimi to straszne, na co napatrzyliśmy się w obozie.

My także czasem słuchaliśmy Profesora ze łzami w oczach. A na jego wykłady zwiewaliśmy i z nudnej teorii literatury męczonej przez Żółkiewskiego przy pomocy Lama, i z „fakultetu” Sandauera, że o Lewinie nie wspomnę.

Nieudane seminarium „czerwonego Ryjka”

W tym miejscu konieczne jest dopełnienie. By uatrakcyjnić nam studia, prof. Jakubowski poprosił paru literatów o poprowadzenie „fakultetów”. Ni to seminarium, ni to wykład. Prowadzący takie zajęcia to też ni pies, ni wydra. W Niemczech nazywa się taki Privatdozentem i wykłada za frajer, w Ameryce – visiting professorem – to znaczy wykłada za dolary. Jednemu z tych warszawskich „privatdozentów”, Lewinowi, poświęciłem nawet kilka lat później wiersz – ale o tym za chwilę. Najbardziej podobał nam się z tych „fakultetowców” Zbyszek Herbert – ledwie parę lat starszy. Po lwowsku serdeczny i trunkowy, ale przyszedł ze dwa razy i pofrunął gdzieś za granicę. Ptaki i poeci tak mają. Ciekawe były spotkania z Sandauerem, a także z Mieczysławem Jastrunem, który lansował dwóch wybitnych poetów – Rilkego i samego Jastruna; mniej ciekawe – z Leopoldem Lewinem, który lansował tylko jednego: Lewina. Owszem wspominał innych, zwłaszcza radzieckich i zwłaszcza w swoich przekładach. Nie byliśmy nastawieni antyrosyjsko, raczej – antyradziecko. Podziwialiśmy Aleksandra Błoka, wzruszaliśmy się Siergiejem Jesieninem, ale już Władimir Majakowski, zwłaszcza w wykonaniu Lewina – odrzucał nas swoim patetycznym fałszem. O niebo wyżej stawialiśmy Władysława Broniewskiego, zwłaszcza jego genialny poemat „Ostatnia wojna”. Lewin, który wymawiając takie słowa jak „leninizm” czy „ZSRR”, wydzielał ślinę i entuzjazm, niczym jamnik Pawłowa, wzbudził w nas od razu obrzydzenie. Nawet jego przymilność, nawet markowe ciuchy, w których wyglądał nie na ubranego, lecz przebranego. Chwalił nam się, że to z Paryża – zastanawialiśmy się, ukradł je jakiemuś kloszardowi czy po prostu wygrzebał ze śmietnika. Nie przekonały nas nawet deklaracje, że walczył w 1920 r. jako nieletni ochotnik ani że był więziony jak Broniewski w ZSRR. Zbojkotowaliśmy jego zajęcia i przeszliśmy do Sandauera. Incydent jednak nie przeszedł bez echa. Lewin skarżył się na nas, na Jakubowskiego, a nawet na Sandauera w Komitecie Centralnym. Ale chociaż był szarą eminencją – nic nie zdziałał, zajęć nie wznowił.

Po latach, przeglądając swoje stare wiersze, znalazłem „Fragment o poetach”, który stanowił część pisanego w marcu 1968 r. poematu „Przedwiośnie”. Będzie i o Lewinie:

 

Poeci nasi – –

ongiś krwawi

i twardzi niczym pięść ubeka

która kształtuje nowych ludzi

potem czerwoni jak sztandary –

 

zwolna się w szmaty przemieniali

na kiju. Dziś są czerwonawi –

– jak odsączony zwłok Lenina

lub jak oklapły nos Lewina

ongiś groźniejszy niż katiusza –

 

dzisiaj ich byle ptaszek wzrusza

brutalność w nich odrazę budzi

jak prawda w wierszach. Są liryczni

i aluzyjni coraz śmielej

a nawet i patriotyczni

– ale ze Związkiem Rad na czele

 

Poeci nasi – tak subtelni

wręcz przezroczyści – jak meduzy

boją się słów zbyt mocnych użyć

takich jak Polska, wolność, wierność

to zbyt prostackie – więc ze znawstwem

smakują kształt i wdzięk porównań:

czy bukiet mają dość francuski

z powiewem wiatru nad Sekwaną

czy mogą się podobać Ruskim

jak przedostatni sznaps nad ranem

(ostatni bracie – to przed śmiercią!) –

 

I wciąż się biedzą, wciąż nie wiedzą

poeci nasi ukochani

dlaczego z ust ich pachnie gównem!

 

Podobno utwór dotarł do bohatera. Nie do „odsączonego” Lenina, oczywiście, ale do „czerwonego Poldka” – Lewina, który latał po restauracji ZLP i zapluwając się ze złości zapowiadał zniszczenie spisku antyleninowskich i antylewinowskich antysemitów. Dowiedziałem się o tym przypadkiem od Stanisława R. Dobrowolskiego, który o dziwo nie podejrzewał, że też jest bohaterem tego wiersza.

Bard morderców

Wiele lat później los znowu zetknął mnie z Lewinem. Było to spotkanie raczej z jego duchem.

W latach 70. zacząłem zbierać materiały do książki, która ukazała się w podziemiu 10 lat później – najpierw pod tytułem „Uśmiech Stalina”, potem jako „Czerwona msza”. Dzięki donosicielom wiem nawet, kiedy zarys tej książki był gotowy: 15 listopada 1974 r. o godz. 18-tej. Odnotował to TW „Jan” (pod tym pseudonimem zarejestrowano Leszka Żulińskiego), który w swoim donosie streścił mój półtoragodzinny wykład o literaturze XXX–lecia Polski „ludowej”. Wykład ów został wygłoszony na dosyć elitarnym spotkaniu w Klubie Pietrzaka. Jak się tam donosiciel dostał – mniej ważne. Mógł go tam wprowadzić „Roland” – ksiądz i poeta kręcący się pośród literatów, mógł po prostu wśliznąć się z ulicy. Ważniejsze dla mnie, że dzięki temuż kapusiowi przypomniałem sobie, jaka była konstrukcja odbytego w „Pietrzaku” wykładu i jakie wiersze cytowałem.

Najogólniej: rzecz była o tworzeniu kultury PRL – z założenia materialistycznej i ateistycznej – i o tym, jak i w tej kulturze pojawiły się elementy „świeckiego sacrum”. Paradoksalnego, kalekiego, potworkowatego, bardziej psiego niż człowieczego – ale sacrum! A ogromna w tym zasługa polsko--sowieckich literatów, zwłaszcza poetów. Pojawiły się święta stałe (1 Maja, Rewolucja) i ruchome (zlanie się partii, kolejne plena KC,) pojawili się nowi święci – Dzierżyński, Świerczewski i inni. Rolę superświętego, nawet Boga, pełnił Stalin. I za życia, i nieco potem. O śmierci Stalina za bardzo nie mówiono, bo po pierwsze był nieśmiertelny, po drugie – jakoś trwał w Mauzoleum, podobnie jak również trudno rozkładalny, odsączony „Bóg Ojciec”, czyli Lenin.

Lewin odgrywał istotną rolę w tworzeniu tego kultu – napisał może nie najlepszy, lecz najdłuższy, wielokrotnie płatny „Poemat o Stalinie„(1949) – jego fragment cytowałem właśnie w Klubie Pietrzaka:

Gdzie odnaleźć Twe imię? W gałązce pokoju,

Którą podałeś ludom po zwycięskim boju?

Czy w kraju, który dłonie stu narodów splata?

Czy w mieście, które wolność okupiło świata?

W ujarzmionych żywiołach? W wesołym traktorze,

Co rozbrzmiewając pieśnią, twardą ziemię orze?

W pracy, która jest sprawą radości natchnienia,

W epoce socjalizmu – twojego imienia?

Jak uczcić twoją wielkość – za pamiętne słowa,

Poparte czynem: Polska niech będzie spiżowa!

I za warszawskich dzieci roześmiane twarze!

Mam synów – im twe imię jak sztandar przekażę.

Jeśli przekazał – to warto by sprawdzić, czy nie tupta po świecie jakiś wściekły Józef Lewin, tak jak tupta już Tomasz Jastrun, któremu ojciec dał imię po towarzyszu „Tomaszu”, żeby wszyscy wiedzieli, w jakiej zażyłości był z Bierutem.

Oczywiście nie tylko Lewin budował wierszami kult Stalina. Robiła to przyszła noblistka, robił młody Wiktor Woroszylski i starzejący się Mieczysław Jastrun, a nawet Artur Międzyrzecki i Władysław Broniewski. Ale Lewin robił to jakoś gorliwiej i obrzydliwiej. O Dzierżyńskim też zresztą pisał – za poemat o nim dostał nagrodę, wydawał go wielokroć, raz nawet w skórze i ze złotymi literami – podobnie jak poemat o Stalinie. Złośliwi dodawali, że w skórze ofiar Dzierżyńskiego i Stalina.

Budowanie sowieckiego sacrum odbywało się w Polsce „wyzwalanej” – najpierw wspólnie z Hitlerem, potem już tylko przez „radzieckich”, którzy wspólnie z watahami naszych ubeków dobijali po lasach ostatnie oddziały AK i NSZ. Lewin potrafił i tych „wyzwolicieli” pochwalić! Tak, on był pierwszym polskim poetą, który pochwalił sowiecką okupację. Jeszcze w 1939 r. we Lwowie, w organie armii okupacyjnej „Czerwony Sztandar”, zamieścił wiersz „W XXII rocznicę”, w którym za jednym zamachem pochwalił i rewolucję październikową, i najazd sowiecki na Polskę dokonany 22 lata później:

 

Jakże wysłowić wzniosłą dumę

Poety, chłopa, robotnika,

Gdy ich owiewa bliskim szumem

Radosny powiew Października!

 

Proletariusze, towarzysze!

Wasz trud codzienny, upór twardy

W gromko dudniących krokach słyszę

Rewolucyjnej awangardy.

 

Tej, co w dziewięćset siedemnastym

Zwaliła mroczne, carskie mury

I nad rosyjską wsią i miastem

Przeszła ożywczym tchem wichury;

 

I tej, co na dwudzieste drugie

Październikowe narodziny

Radzieckim przeorała pługiem

Ziemię Zachodniej Ukrainy!

 

I tej, co jeszcze dzisiaj przodem

Sunie w zwycięskiej, jasnej glorii –

Słyszę, jak naprzód rwie pochodem,

Słyszę, jak bije w bruk historii!

Ubekom także potrafił się podlizać. Mało kto wie, że Lewin był twórcą hymnu UB, napisanego w 1954 r., który doczekał się aż dwóch równie dziarskich opracowań muzycznych tow. tow. (Barchacza i Olearczyka. Ze względu na rzadkość występowania już tego utworu zacytujmy chociaż początek:

Czuwamy

 

Wróg ołowiem nas witał

I zabijał zza węgła,

Lecz z krwi naszej rozkwita

Wolna i Niepodległa.

 

Refren:

Spokojny każdy polski próg,

Strzeżone wszystkie bramy.

Niechaj pamięta wróg:

Czuwamy! Czuwamy! Czuwamy!

 

Ziemia śpiewa od rana,

Sławi pokój i pracę;

Zieleńcami przybrane,

Szumią rozległe place.

 Refren [...]

Lewin był bardem morderców. A przecież i on miał jaśniejsze karty, nawet jeśli wątpliwe, czy walczył w 1920 r. (miał wprawdzie już lat 10, ale...), to przecież pracował przed wojną w MSW u piłsudczyka Felicjana Sławoja Składkowskiego, był więziony we Lwowie, był nawet w armii Andersa...

Rok dwóch kwietniów

Gdyby ktoś kiedyś wnioskował o anomaliach czasowych w PRL na podstawie wydawanych periodyków, musiałby uznać, iż rok 1986 miał dwa kwietnie: jeden niesłuszny, drugi słuszny. Właśnie za sprawą Lewina, choć i ja się do tej anomalii przyczyniłem.

Przygotowywane od lat czasów pierwszych donosów TW „Jana” fragmenty „Czerwonej mszy” wydrukowałem w 1986 r., w marcowej, a następnie w kwietniowej „Poezji”. Oczywiście trochę przykrojone, ale zawsze... Nie oszczędziłem Gałczyńskiego z Dobrowolskim – w porządku. Dorzuciłem Tadeusza Urgacza – ok. Ale nie pominąłem Lewina – i to był błąd. Bo „czerwony Poldek” był w czasach Jaruzelskiego jednym z mocniejszych dzierżymordów na pastwisku kultury. I mimo sklerotycznego wieku (76 lat) zachował dziarską, ubecką czujność. Po moim druku w „Poezji” wysmażył do „Przeglądu” Kazimierza Koźniewskiego artykuł, w którym nie pisał o swoim stalinizmie ani o hymnie dla UB, lecz... o moim antysemityzmie, antysowietyzmie i ogólnie o antypartyjnej postawie. Koźniewski oczywiście wydrukował to z radością! Na zebraniu POP przy ZLeP Lewin zażądał wyrzucenia mnie z pracy. Wtedy po raz pierwszy okazało się, że Lewin uważa się za Żyda, choć w czasach Moczara i po Marcu robił karierę. Wniosek Lewina poparł oczywiście Koźniewski, Jerzy Grzymkowski i paru innych kundli. Tak więc w 1986 r. zostałem wyrzucony po raz kolejny z pracy przez partyjniaków – choć w partii nigdy nie byłem. Niesłuszny, niebieski numer kwietniowej „Poezji” został prawie w całości ściągnięty z kiosków przez SB i przemielony (12 tys. egzemplarzy po 10 zł! A dodać warto koszt ściągania i mielenia numerów i koszt dożywiania esbeków!). W miejsce niesłusznego numeru wydrukowano słuszny, w czerwonej okładce, już bez mojego artykułu. Za to w nakładzie 15 tys.! I dzięki temu kolekcjonerzy „Poezji” mają dwa kwietniowe „czwarte” numery 1986, co dla przyszłych archeologów będzie dowodem, iż rok 1986 miał dwa kwietnie.

Jakiś czas potem próbowałem – daremnie – wyjaśniać rzecz na łamach prasy. W końcu podałem Lewina do sądu koleżeńskiego. Rozprawę wygrałem, oczyszczono mnie z antysemityzmu, z antysowietyzmu – na szczęście nie! I dobrze. Odwrotnie byłoby gorzej, jak bym się wytłumaczył przyjaciołom.

Mimo jednak wyroku sądu koleżeńskiego, następnie sądu pracy – do „Poezji” ani do żadnej innej roboty mnie nie przywrócono. Lewin za to... znalazł się na salonach „warszawki”. W 1992 r. zostałem wybrany na prezesa Oddziału Warszawskiego ZLP. Wtedy Lewin wystąpił z protestem przeciwko wyborowi „»piłsudczyka i kapepowca« Bohdana Urbankowskiego”. Wydzielając ślinę i przekleństwa, wręczył ów protest Piotrowi Kuncewiczowi, który był szefem Zarządu Głównego, a poza tym nałogowym masonem udającym partyjniaka. Kuncewicz oczywiście mnie nie zwolnił, bo nie miał takiej mocy, poza tym nie przepadał za Lewinem, którego jednak się bał. Uważał, że to eminencja nie tylko szara, ale wręcz brudna i groźna. Dał mi też ksero jego protestu. Wtedy „czerwony Poldek” wystąpił ze Związku Literatów Polskich. Na zebraniu byłych partyjniaków z byłej POP przy ZLeP żegnał Lewina Kazimierz Koźniewski, zarejestrowany jako TW „33”, w imieniu zaś młodych kapusiów całował Lewina TW „Jan”.

Natychmiast po swej secesji Lewin wstąpił do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich – witany z honorami jako liberał, przeciwnik „ciemnogrodu”, zwolennik „Adasia” i „Bronka” i – jak się w końcu okazało – starszy kolega Lesława Maleszki. Laudacje powitalną wygłosili wedle plotek w duecie dwaj Andrzeje (i nie tylko): Szczypiorski (zarejestrowany pod ps. „Mirek”) i Drawiczem (zarejestrowany jako TW „Zbigniew”). List gratulacyjny z Ameryki nadesłał Henryk Grynberg (zarejestrowany jako TW „Reporter”). Pokropku zaś Lewina dokonał etatowy spowiednik pisarzy ks. Michał Czajkowski (zarejestrowany jako TW „Jankowski”), z pomocą ks. Jerzego Czarnoty. Też zarejestrowanego jako TW – pod ps. „Roland”.

Narodziny „L. L.”

Kilka ostatnich lat Lewin brylował na salonach „warszawki” – bo przecież był w SPP. Spełniło się marzenie arbitra elegancji Antoniego Słonimskiego, który przez całe życie marzył, aby dożyć chwili, gdy na pytanie: Mistrzu, co się nosi w Warszawie, będzie mógł odpowiedzieć: Żydów na rękach.

W roku 1995 „czerwony Poldek” odszedł do innego świata, na którego progu witali go jak swego – TW „Andrzej” (pod tym ps. zarejestrowano Andrzeja Kuśniewicza) i TW „Maria” (pod tym ps. zarejestrowano Jana Marię Gisgesa). Dlaczego „jak swego” – to się niezadługo wyjaśni.

Życiorys Lewina – nawet gdy pominiemy udział w wojnie z bolszewikami – zawiera sporo zagadek. Jak to się stało, że 25-letni chłopak został wysokim urzędnikiem MSW? Za co został skazany we Lwowie (według jego relacji nawet na karę śmierci)? Jak to się stało, że ocalał i został nadzorcą wojskowych programów i sekretarzem generalnym ZLP? Jak to było możliwe, że podejrzewany o działalność „syjonistyczną” działacz „narodowości żydowskiej” wyjeżdżał latami swobodnie za granicę? Że został „brudną eminencją” polskiego życia literackiego?

Te sprawy interesowały i polskie władze bezpieczeństwa. Pełnej dokumentacji owych zainteresowań już nie ma, lecz i to, co zostało, czyta się jak stronice zdekompletowanej, a jednak sensacyjnej powieści.

Zacznijmy od środka. W rubryce „narodowość” Lewin wpisywał zawsze określenie „żydowska”. Także w dokumentach partyjnych i innych, do których dostęp miało MSW. Gdy w 1968 r. w PZPR rozpoczęto tropienie Żydów – zainteresowano się i Lewinem, konkretnie – zainteresował się nim mjr Władysław Kucypera, który „prowadził” już m.in. TW „Rajskiego” i TW „Rolanda”. Miał od nich informacje na temat Lewina i jego synów. Postanowił je sprawdzić.

Kucypera odbył z Lewinem kilka rozmów. Ich efekt był zadowalający, puentą – wystąpienie o zgodę na „pozyskanie” poety w charakterze współpracownika. Zgodę otrzymał, Lewina pozyskał, współpraca trwała, jak wynika z dokumentów IPN, do 1976 r.; Kucypera awansował na podpułkownika, Lewin szefował Komisji Zagranicznej ZLP, wydawał i wznawiał książki, podróżował za granicę. Tylko w okresie między sierpniem 1968 r. a lipcem 1973 r. wyjechał 11 razy, w tym co prawda trzy razy do ZSRR, ale także tyle samo do Francji, poza tym do Jugosławii, Szwecji i Danii. Dlaczego do tych krajów? Z ZSRR przywoziło się złoto, zegarki i aparaty, oficjalnie, „radzieccy” dawali takie prezenty. Można było wstawić do komisu i żyć tłusto – i Lewin to właśnie robił. W Danii przebywał młodszy syn poety, lecz nie tylko o to chodziło. W jednym z dokumentów (s. 15 teczki L.L.) czytamy: „W czasie rozmowy Lewin wyraził chęć udzielenia nam pomocy w rozeznaniu wrogiej działalności syjonistycznej w stosunku do Polski”. Syn był dobrą okazją, by ojciec mógł poszpiclować wśród emigracyjnych Żydów.

Ta służalczość nie była wynikiem nacisków, inicjatywa wyszła od poety. Podsumowujący ex post współpracę Kucypery z Lewinem ppłk. Majchrowski napisał, że Kucypera przeprowadzał z poetą rozmowy, dzięki którym uzyskał wartościowe informacje. Prawie wszystkie dotyczyły środowisk żydowskich, w większości wychodźców z PRL. Niektóre informacje dotyczyły okresu wcześniejszego, od 1963 r. Trudno powiedzieć, czy Lewin już wcześniej był informatorem ppłk. Kucypery. Na s. 13 (akt 35 497) znajdujemy bowiem „zbiorczą” informację: „W czasie pobytu za granicą w latach 1963/70 kontaktował się z następującymi osobami...” – tu następuje streszczenie niektórych donosów, wyliczanka nazwisk, które dzisiejszemu czytelnikowi nic nie mówią. Prawie wszystkie były żydowskie. Można powiedzieć, że Lewin był szmalcownikiem, a wyjazdy jedną z walut, w których otrzymywał zapłatę.

Zaskakująca intensyfikacja współpracy „L.L.” z SB nastąpiła po roku 1970, gdy „antysyjonistyczna” działalność naszych służb uległa już wytłumieniu. Być może jest to tylko zaskakujące dla nas. Ppłk. Kucypera miał na ten temat swoją teorię: w roku 1970 odszedł z Biura Politycznego Zenon Kliszko, który był „parasolem” poety. Lewin szukał więc silniejszych sponsorów.

Ostatnie (?) informacje „L.L.” przekazywał jeszcze w 1976 r. Znak zapytania stąd, że po odejściu Kucypery na emeryturę w roku 1976 akta 35 497 przekazano ppłk. Majchrowskiemu „do ewentualnego kontynuowania dialogu”.

Ale Majchrowski miał swoich agentów i „L.L.” był mu nieprzydatny. Zrobił swoje w czasach walki Moczara i Jaruzelskiego z „syjonizmem”, teraz był mało przydatny, osiągnął już rok wcześniej wiek emerytalny, w środowisku bywał coraz mniej...

Majchrowski pisał więc w swoim raporcie:

„członek PZPR, od 1975 też przebywa na emeryturze, nie styka się z interesującymi nas figurantami” – więc Majchrowski zaproponował jego teczkę „złożyć w składnicy materiałów operacyjnych, Biura »C« MSW i przechować lat 10”. Teczkę Lewina – nr 35 497 złożono do archiwum. Dziś jest dostępna w IPN pod numerem OO 170/948).

Nie jest pewne, czy również Lewina udało się odesłać do archiwum. Niewykluczone, że jeszcze go „budzono”, poza tym sam o sobie przypominał. Latał po imprezach, nawiedzał instytucje – zwłaszcza sowiecką ambasadę i gmach KC. W czasie junty Jaruzelskiego Lewin znów był szarą eminencją, znów „dużo mógł”. Do końca życia zachowywał się cały czas, jakby był w służbie. I robił interesy.

Żywot szmalcownika czerwonego

Wróćmy do początków działalności „L.L.” i spróbujmy pokazać trochę tajników współpracy. Wbrew legendzie SB pozyskiwała do współpracy nie tylko bezpartyjnych, lecz także i partyjnych. Ci ostatni nazywani byli kontaktami operacyjnymi, obywatelskimi, a nawet konsultantami. Oczywiście też musieli szpiclować, zdobywać informacje, rozsiewać dezinformacje, plotki, pomówienia – ale zachowywali jeśli nie twarz, to pozory twarzy. Poza tym nie pisali donosów, lecz tylko donosili – raporty z ich opowieści pisali już oficerowie prowadzący. Wynagrodzenie też nie nazywało się ubecką pensją, lecz np. prezentem, czasami był to koszyk luksusowych artykułów – koniak, kawa, do tego co jakiś czas koperta. Srebrników już od dawna nie wypłacano – ułatwiano jednakże życie. Komunistyczny Judasz dostawał lepsze posady, w czasach żelaznej kurtyny mógł wyjeżdżać na Zachód. Pozyskujący agenta (konsultanta) oficer musiał być jednak pewien pozyskiwanego – już choćby po to, by nie zaangażować podstawionego agenta sił imperialistycznych i syjonistycznych, w których wszechobecność esbecy wierzyli – i czasem im się sprawdzało. W tym momencie możemy powrócić do Lewina, który był pozyskiwany przez mjr. Kucyperę. Jego życiorys budził wiele wątpliwości, które należało wyjaśnić. Częściowo czynił to raport TW „Rajskiego” (prawdopodobnie pod tym ps. zarejestrowano Józefa Włodzimierza Zalewskiego-Brauna, rocznik 1942), który z racji pochodzenia był wykorzystywany do penetracji środowisk żydowskich. Otóż powołując się na Henryka Lewina, syna naszego poety, „Rajski” napisał na temat jego ojca:

„Przed 1939 ojciec [tj. Leopold Lewin – B.U.] był wysokim urzędnikiem ówczesnego MSW w departamencie mniejszości narodowych po linii żydowskiej. Nadzorował prasę żydowską. Potem został osobistym sekretarzem ówczesnego ministra spraw wewnętrznych Sławoja Składkowskiego. Należał wtedy do PPS. Udawał się często w składzie oficjalnych delegacji rządowych za granicę. Stykał się z późniejszym przywódcą faszystowskiego państwa Słowacji ks. Tiso. W czasie wojny przebywał w ZSRR, gdzie został aresztowany za jego działalność do 1939 roku w Polsce” (s. 10, dawniej 35 wspomnianej już teczki).

Zapytany o te niewygodne szczegóły Lewin odpowiedział dosyć wylewnie, dodając parę szczegółów, o których bezpieka nie miała pojęcia. Na tej samej stronie więc czytamy:

„Ojciec [poety] był buchalterem w Piotrkowie Trybunalskim, wychowywany był w rodzinie ortodoksyjnej, jeden kuzyn był cadykiem w Górze Kalwarii, a drugi Iczi Meier był przewodniczącym syjonistycznej partii Achut Anoda. Wyżej wymienieni na początku 1940 roku zostali wykupieni przez żydowskie organizacje w USA i specjalnym pociągiem z Polski wyjechali do Szwajcarii. Organizacje żydowskie zapłaciły około miliona dolarów władzom niemieckim w Warszawie”.

To ważna informacja! Mogła przydać się nawet Moskwie. Potwierdzała ona plotki rozpowszechniane w 1968 r. o współpracy Żydów z Niemcami, o wykupywaniu bogatszych, pozostawieniu biedoty na pastwę niemieckich rasistów.

Sam poeta nie trafił w ręce Niemców. Wyjechał służbowym samochodem MSW i trafił do Lwowa.

Ten szczegół również został wyjaśniony w jednej z „wylewnych” rozmów. Otóż „pracując w Informacji Prasowej [Lewin] poznał w 1935 Stefana Lublinera, który zarekomendował go do pracy w MSW”. Przedwojenna kariera poety wiąże się z tym resortem.

W rozmowach z Kucyperą „L.L.” próbował zbagatelizować tę sprawę, sugerował, że z MSW został w 1939 r. zwolniony, bo nie potrafił zorganizować sieci informatorów w organizacjach syjonistycznych. Czy Kucypera uwierzył, trudno powiedzieć. Zwolniony po czterech latach nienagannej pracy? (o żadnej naganności czy nieudolności mowy w żadnych papierach nie było!). Poza tym sam Lewin w jednej z rozmów przyznał, że wyjeżdżali z Warszawy samochodem Albrechta Haftki, naczelnika Wydziału Narodowościowego MSW. Była to ewakuacja MSW. Za tę współpracę z MSW Lewin był aresztowany i skazany. Wyjaśnienie tej zagadki odsyła nas do następnej.

Zawód czy charakter?

Henryk (starszy syn poety) mówił o pracy ojca w MSW, o tym, że był on sekretarzem Składkowskiego z niejaką nawet dumą. Poza tym jednak – gardził ojcem. Pokłócił się z nim, wyprowadził z domu. Była to klęska Lewina jako ojca i jako wychowawcy, podwójna klęska, bo jego młodszy syn Krzysztof już wcześniej wyjechał. Wprawdzie nie do Izraela, lecz do Danii. A teraz Henryk miał zostawić ojca i iść w ślady Krzysztofa. Wiadomość o tym znajdujemy w donosie „Rajskiego” z 16 czerwca 1969 r.:

„Ojciec jego tłumaczył się na zebraniu POP przy Zw. Literatów Polskich z emigracji syna Krzysztofa. Wyjazd jego tłumaczył tym, że Krzysztof nie chciał się uczyć, jest wykolejony itp. Natomiast Henryk pozostanie i będzie studiował w Polsce. Okazało się, że emigruje i Henryk. Jak się będzie teraz ojciec tłumaczył – Henryk nie wie”.

Po zacytowanej już informacji na temat przedwojennych prac poety „Rajski” przytacza miażdżące słowa jego syna: „Nie wierzy, że jego ojciec jest prawdziwym komunistą. Nazwał go prostytutką polityczną”.

Przywoływałem już raz Słonimskiego, ale to pisarz tak dowcipny, że można to zrobić jeszcze raz. Na jednym ze spotkań w klubie „Babe” ktoś zapytał pisarza o żydowskich szmalcowników. Oczywiście Słonimski ich potępił, ale przy okazji przeprowadził rozróżnienie pojęć „kurwa” i „prostytutka”. Prostytutka to zawód, często ciężki, ryzykowny. Kurwa to po prostu charakter, to kobieta, która chce łatwo zdobyć szmal. Szmalcownicy oczywiście należeli do tej drugiej kategorii. Nie tylko oni. Nie bez powodu powstało takie piękne określenie jak „kurew literacka”. Współpracując z MSW na odcinku antyżydowskim, literat Lewin był po prostu... zwykłą szmalcowniczką.

Tata kapuś i niewdzięczni synowie

Ocena działalności Lewina, choć jeszcze nie wiemy o niej wszystkiego, wydaje się prosta. Czy równie łatwo można ocenić postawę syna? Czy bunt Henryka Lewina to bunt syna-Polaka przeciw zsowietyzowanemu tatusiowi? Jednak nie.

Sprawa ma aspekt prywatny, ale i po części ekonomiczny. „Rajski” podał, że ojciec wręczył Krzysztofowi listę z 20 adresami osób, do których ten mógłby się zwrócić o pomoc w czasie pobytu za granicą.(Kopię tej listy otrzymał także Henryk!). Henryk wykorzystał okazję i zwrócił się do kolegi ojca, architekta Bibrowicza zamieszkałego w Chicago z prośbą o 200 dolarów. Ojciec był tym oburzony i nawet – jak zwierzył się Henryk „Rajskiemu” – napisał do Bibrowicza, by mu nic nie wysyłał.

Myślę, że był to akt prowokacji, a nie wyraz autentycznej potrzeby, raczej skutek niż źródło rodzinnego kryzysu. Starzejący się Lewin z jednej strony prezentuje profil nieco spsiały, drugi jednak mu nieco szekspirzeje – z aluzją do króla Lira, któremu zamiast trzech córek urodziło się dwóch synów.

Bo wbrew pozorom Henryka nie da się zaliczyć do patriotów polskich. W cytowanym donosie czytamy:

„W dalszej rozmowie Henryk pogardliwie wyrażał się o Polakach, twierdził, że antysemityzm Słowian jest żywiołowy [....]. Ci, którzy dzisiaj mówią, że ukrywali Żydów w czasie okupacji, sami ich często mordowali.

Wymieniał NRF, twierdząc, że to już nie ten sam naród, nie ma tam już antysemityzmu, a młodzież niemiecka ma kompleks winy wobec Żydów. Jest ona gotowa walczyć w obronie Izraela”.

Syn nie był lepszym Polakiem od ojca. Żaden z nich nie był lepszym Polakiem. Syn jednak był lepszym Żydem.

Trzecie dno

Lewin miał szczęście w życiu, zawsze spadał na cztery łapy, a po drodze łapał w pysk dolary – ale czy był szczęśliwy? Chyba tego pytania sobie nie zadawał. Na pewno nie był lubiany. Tak jak niektórzy mają charyzmę, on miał coś, co odpychało ludzi. W opinii „Rolanda” (s. 38) czytamy:

„Wśród kierownictwa ZLP jak i wielu literatów Leopold Lewin jest bardzo nielubiany z powodu zachłanności i karierowiczostwa. Jest kierownikiem Sekcji Zagranicznej ZLP”.

Czy prawdziwe jest powiedzenie, że z tych służb nie można odejść (chyba że na cmentarz?). Czy odnosi się ono do Lewina? Co w jego życiu jest prawdą, a co esbecką „legendą”? Od tego miejsca skazani jesteśmy na domysły.

Jednym z nich jest podejrzenie, że miał sponsorów potężniejszych niż nasze służby specjalne. Jego wyjście z więzienia i błyskawiczny awans nasuwa skojarzenie z historią Bolesława Piaseckiego. On też był zagrożony śmiercią, też „cudem” wyszedł i „cudem” awansował. Ale za cuda w państwach materializmu płaciło się konkretną cenę. Odpowiedź na pytanie, czy był agentem sowieckim wymagałaby kwerendy w archiwach KGB i dodatkowej tam, gdzie teraz Lewin przebywa. Na tym etapie możemy już jednak odpowiedzieć na pytanie postawione w tytule.Nie, Lewin nie był prostytutką.

Bohdan Urbankowski

 

JESTEŚMY LUDŹMI IV RP Budowniczowie III RP HOŁD RUSKI 9 maja 1794 powieszeni zostali publicznie w Warszawie przywódcy Targowicy skazani na karę śmierci przez sąd kryminalny: biskup inflancki Józef Kossakowski, hetman wielki koronny Piotr Ożarowski, marszałek Rady Nieustającej Józef Ankwicz, hetman polny litewski Józef Zabiełło. Z cyklu: Autorytety moralne. В победе бессмертных идей коммунизма Мы видим грядущее нашей страны. Z cyklu: Cyngle.Сквозь грозы сияло нам солнце свободы, И Ленин великий нам путь озарил Wkrótce kolejni. Mamy duży zapas.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka