Publikacje Gazety Polskiej Publikacje Gazety Polskiej
1488
BLOG

Za takie słowa u nas biją w gębę

Publikacje Gazety Polskiej Publikacje Gazety Polskiej Polityka Obserwuj notkę 1

Historia nie jest nauką martwą. Służy kształtowaniu bieżącej polityki i układu sił na międzynarodowej scenie. Dzieła sztuki trafiające do szerokiej publiczności i traktujące o „dawnych wydarzeniach” stanowią jeden z ważnych elementów dyplomatycznej walki o świadomość.
 
W styczniu 1650 r. wyprawiono z Moskwy do Polski posłów – bojarzyna Jerzego Gawryłowicza Puszkina, okolniczego Stefana Puszkina i pisarza poselstwa, diaka Gawryła Leontiewa. Oficjalnie jechali w celu „potwierdzenia wiecznego pokoju i w innych sprawach”. Jednak jeśli zważyć okazałość orszaku i wagę, jaką przyłożono do oprawy, rzecz wyglądała dość tajemniczo. Rzeczywiście – faktyczny cel wizyty posłów miał wypłynąć dopiero później. Najpierw sądzono więc, że poselstwo Puszkina wiąże się z trudną sytuacją polityczną Polski i głównym celem wizyty będzie paktowanie dotyczące polityki międzynarodowej. Rzeczpospolita utrzymywała bowiem rozejm z Kozakami i Chmielnickim, a wcześniejszy pokój w Polanowie wcale nie zniweczył napięć wokół ciągle psującego krew Moskalom Smoleńska. W dodatku w każdej chwili mógł włączyć się do rozgrywek kolejny ważny gracz, jakim była Turcja.
 
O Smoleńsku wziętym podstępnie przez Moskwę 
 
Tymczasem Rosjanom chodziło o coś zupełnie innego, a Polacy mieli się przekonać, jak bardzo na kształtowanie polityki może mieć wpływ… literatura. Nagle bowiem, w trakcie rozmów prowadzonych z posłami, wyszedł na jaw faktyczny powód ich przybycia. Chodziło o kilka książek, które ukazały się w Polsce.

Poseł Puszkin rzucił prosto w oczy Jana Kazimierza oskarżenie, że za jego pozwoleniem „wydrukowano i rozpuszczono w Moskwie i okolicznych państwach liczne księgi, w których się znajdują rzeczy, jakich według wiecznego przymierza (z Polanowa – przyp. T.Ł.) nie tylko drukować, ale nawet myśleć nie wolno, bo to wobec Boga grzech, a wobec ludzi wstyd. Jedna taka książka Jana Aleksandra Gorczyna, została wydrukowana w Krakowie w 1648. Tam stoi wbrew wszelkiej prawdzie, że Smoleńsk wzięty został przez Moskwę podstępnie i gnębiony okrutnie przez sto lat, a uwolniony zwycięstwem króla Władysława”. Dalej poseł dowodził, że w książce znajdowały się opisy tego, jak to król Władysław „upór i dumę moskiewskiego cara i braci tegoż pod nogi swoje pochylił; potem moskiewskie państwo tak rozorał, że dotychczas do siebie przyjść nie może… i inne hańbiące rzeczy o moskiewskim państwie i urzędnikach w Smoleńsku, wydrukowano”.
 
Kraśko marszczy czoło
 
Przerywając na chwilę tok błyskotliwej wymowy Puszkina stroszącego butne carskie pióra przed polskim tronem, warto przez chwilę wznieść się ponad czasem i popatrzeć z góry na dni, w których żyjemy. Dni, w których nasza duma i narodowe poczucie godności zostały wdeptane w błoto tego samego Smoleńska. Dni, kiedy ci, którym powierzono losy Rzeczypospolitej, w kułak się śmieją narodowi, a w pas kłaniają tejże samej Moskwie. Służalczo spełniają wszelkie naciski rosyjskie, by prawdę smoleńską ukryć pod błotem i betonem na wieki. Uciszyć tych, którzy piszą o „rzeczach o moskiewskim państwie i urzędnikach w Smoleńsku”.
 
Szeroko komentowana w prasie prawicowej sprawa niemieckiego serialu zohydzającego Armię Krajową jest kolejnym dowodem na to, jak tchórzliwą i pozbawioną godności politykę zagraniczną prowadzi od kilku lat polskie państwo. Nie tylko bowiem nie podjęto żadnych zdecydowanych działań związanych z emisją tego kłamliwego filmu za granicą, ale w dodatku… puszczono go w polskiej telewizji publicznej. Przeciwko czemu właściwie protestować, jeśli sami ten paszkwil rozpowszechniamy? Jak z nim walczyć, jeśli sami niejako legitymizujemy taki sposób opowiadania o historii? Debaty „ekspertów” po emisji nadają tylko temu sposobowi manipulowania faktami status „uprawnionej, własnej wersji”, co do której można się odnosić poprzez dyskusję za okrągłym stolikiem zastawionym Kraśką i mądrze zmarszczonymi czołami.
 
Tymczasem… nie! Są rzeczy bezdyskusyjne! Czy jeśli Rosjanie zrobią serial opowiadający o tym, że w Katyniu jednak w tył głowy strzelali Niemcy, to polska telewizja państwowa go wyemituje? A potem dla politpoprawnego polukrowania zorganizuje minidebatę?
 
Przy całej tej sprawie należy zwrócić baczną uwagę na to, że historia nie jest nauką martwą. Służy kształtowaniu bieżącej polityki i układu sił na międzynarodowej scenie. Dzieła sztuki trafiające do szerokiej publiczności i traktujące o „dawnych wydarzeniach” stanowią jeden z ważnych elementów dyplomatycznej walki o świadomość. Nie wolno ich lekceważyć. A wręcz powinno się samemu prowadzić świadomą działalność wizerunkową. Tak właśnie, jak to robią dzisiaj Niemcy. W końcu ze zwykłego poczucia interesu narodowego należy samemu konstruować taką narrację historyczną, która jest zgodna z faktami, ale jednocześnie zbieżna z Racją Stanu własnego państwa i narodu.
 
Moskale zawsze zdawali sobie z tego sprawę. Dowodzi tego m.in. zachowanie posłów na Zamku Królewskim w roku 1650! Na ostrzu noża postawili wtedy problem kilku książek! Książek, które mogły doprowadzić do wojny!
 
Sobole i Putin, czyli propaganda w stylu cara

 
Zanim w ogóle Puszkinowie pojawili się nad Wisłą, car wysłał jako forpocztę posła, który odpowiadał za wrażenia „propagandowe”. Tenże opowiadał, że car ma wygląd 20-latka, jest „piękny, bardzo uczony i rycerski”, niezwykle sprawiedliwy, rozdaje urzędy według zasług, a ktokolwiek do niego przyjdzie, nigdy nie wychodzi zasmucony. Poseł pytany o Sybir, bajał o jego niezmierzonych bogactwach, urodzie krajobrazu i sytych, wielkich miastach. Uprawiał tę samą robotę, co i dzisiaj piarowcy Putina, od których wiemy, że prezydent jest świetnie wysportowany, a kobiety mdleją na jego widok.
 
Za karetą Puszkina jechało 60 jeźdźców, potem kolejna kareta sześciokonna, mniejsze wozy i wózki zaprzężone poczwórnie, a na jednej z tych bryk stała klatka z dwoma żywymi sobolami. Dalej postępowało 120 osób poselstwa i 100 wozów wypełnionych futrami sobolowymi przywiezionymi w darze.
 
Polacy także przywitali gości godnie: wojskiem w galowych mundurach oraz uroczystymi pochodami mieszkańców i cechów rzemieślniczych. To było powitanie oficjalne. Nieoficjalne nastąpiło trochę wcześniej.
 
Wspaniały XIX-wieczny historyk Ludwik Kubala przytoczył rozmowę, jaka odbyła się w trakcie przeprawy posłów przez Wisłę. Na „przywitanie” Moskali wyjechał podczaszy Wielkiego Księcia Litewskiego Kazimierz Tyszkiewicz wraz z chorążym nadwornym koronnym Wojciechem Wesslem. Na brzegu rzeki pod Warszawą stały pojazdy posłów. Tyszkiewicz tkwił uparcie przy swojej karecie, a Puszkin przy swojej. Ani jeden, ani drugi nie kwapił się, by podejść. W końcu podczaszy zaprosił Rosjanina do siebie. Ale chciał usiąść „po prawej ręce”. Na to wysłannik przystać nie chciał. Stwierdził, że reprezentuje osobę cara i jemu się należy „prawa ręka”. Toczył się więc nad Wisłą dialog godzien Sienkiewicza:
 
„Przyjmowałem ciebie, panie Puszkin, gdyś był w poselstwie ze Lwowem, a mieliśmy wtedy prawą rękę”.
 
„Łżesz, Tyszkiewicz. A to i teraz prosiłeś nas do swojej karety, a powiadasz, że to królewska kareta”.
„Gdybyś ty nie był w osobie carskiej – za takie słowa u nas biją w gębę”.
 
Ostatnie zdanie zrobiło wrażenie na moskiewskim bojarzynie. Z Rosjanami tak trzeba rozmawiać. A potem grzecznie ich przywitać, ze sztandarami i odpowiednim przepychem.
 
Wbić na pal Wiśniowieckiego
 
Posłowie przyjechali wtedy z bezczelnymi postulatami. Najpierw psioczyli na nietytułowanie odpowiednio monarchy moskiewskiego i żądali za takie faux pas popełniane w oficjalnych dokumentach… kary śmierci dla Polaków. Po wyliczeniu winnych domagali się, „aby król tych wszystkich w jego obecności, zaraz gardłem pokarał, regestr pokaranych carowi posłał i przeciwko takim zbrodniarzom prawo stanowił, i prawo to w konstytucjach państwa wydrukować kazał”. Trzeba nadmienić, że owi wymienieni należeli do polskiej elity władzy. Doszło do tego, że Jeremiego Wiśniowieckiego chcieli zabić, żądając: „Niech go na pal wbiją!”.
 
Odpowiedziano im po jakimś czasie – z godnością i spokojem tłumacząc, że Rzeczpospolita jest państwem prawa. Gdy kto je złamie, może stanąć przed sądem. Tego jednak, cóż sąd jest, zdawali się posłowie nie rozumieć albo raczej udawali, że nie rozumieją. A także decyzji Jana Kazimierza, który bardzo „dyplomatycznie” ułaskawił wszelkie osoby, wykazujące się nietaktem czy uchybieniem za rządów króla Władysława.
 
W końcu jednak poseł Puszkin zaczął wymachiwać jakimiś kartkami i wielce wzburzonym głosem czytać oskarżenie skierowane w stronę autorów ksiąg uderzających w dobre imię Moskwy. Na wstępie wymienił wspomnianą wyżej książkę Jana Gorczyna. Potem wskazał inne „grzechy” wydawców. Oto w księdze „…wydrukowanej w Gdańsku w roku 1643, stoi dokoła wizerunku króla Władysława z lewej strony napis: »Moskwa upokorzona!«. Co gorsza, w tej samej pozycji wydrukowano, że Władysław wiarołomnych Moskwicinów pod Smoleńskiem obległ i do takiej rozpaczy doprowadził, że życie i śmierć całego wojska było w jego ręku, a Moskale trzy razy padając na kolana, o miłosierdzie prosili”. I dalej wymieniał te straszne „obelgi”, jakie się w owych książkach znalazły, a które obecnie – jak tu się nie przyznać – czyta się z lubością i rozrzewnieniem serca, że nasi przodkowie tak barwnie o Moskwie pisać potrafili. Było o tym, że car Michał Fiedorowicz jest „męczycielem, trupem albo kłodą bez duszy”. Albo „Niech sobie Moskwa wzrasta, aby z tym większą siłą upaść mogła”.
 
Potem przybysze z Moskwy wystosowali różne groźby, w tym jedną dość barwną, która mówiła o tym, że car zwoła duchowieństwo do cerkwi, każe nieść przed sobą traktat pokojowy z Polską „jako świadectwo naruszenia wiecznego pokoju z królewskiej strony: każe położyć to pismo przed obrazem Zbawiciela i przeczystej Dziewicy i po odśpiewaniu modlitw o gwałcicielach wiecznego pokoju, podniesie oręż za cześć ojca swojego, za swoją cześć i całego państwa (…)”.
 
To było jawne grożenie wojną wraz z obietnicą zyskania wielu sojuszników, którzy wspomogą Moskwę w tej wielkiej sprawie… Czyli w kwestii kilku książek.
 
Gdy wróg pisze za nas historię
 
Ciekawe, co by było, gdyby za polską dyplomację ówczesną odpowiadał ktoś uszyty z takiego materiału jak dzisiejszy minister od dyplomacji. Czy kazałby zebrać wszystkie księgi i je spalić, jak tego zażądali wysłannicy cara?
 
Tymczasem odpowiedź Rzeczypospolitej w roku 1650 była grzeczna, spokojna, ale stanowcza. Wyjaśniono kacapom, cóż jest wolność słowa: „Nasz król nie szuka przyczyny naruszenia wiecznego pokoju; myśmy żadnych ksiąg drukować nie nakazywali i ani królom, ani nam nic do tego, bo u nas druk wolny…”. Wyraźnie wskazano, że mamy pełne prawo opowiadać naszą historię po swojemu.
 
Z każdym tygodniem rokowań robiło się coraz goręcej. Posłowie stawiali nagle warunki – „Nie chcemy nikogo sądzić. Jeśli winnych ukarać nie chcecie, oddajcie Smoleńsk i płaćcie pieniądze”.
 
W ten właśnie sposób propaganda i literatura mieszała się z bieżącą polityką, dając jej pożywkę. Moskale wiedzieli, jak należy walczyć „o swoje” w kontaktach z innymi państwami. Ale i
 
Rzeczpospolita to potrafiła, dbając o swój honor i dumę. Zdawano sobie sprawę, że kwestia wizerunkowa przekłada się na możliwości oddziaływania politycznego, że należy „po swojemu” pisać własne dzieje.
 
Tymczasem we współczesnej Polsce ciągle jesteśmy okadzani dymem „obiektywizmu”. Ten szaleńczy prymat obiektywizmu (jako postulatu niemożliwego de facto do spełnienia) w świecie naukowym ma rację bytu, chociaż jest niezwykle trudny do uzyskania. Najbardziej obiektywni historycy i tak piszą dzieje „po swojemu”. Już sam wybór źródeł stanowi wyzwanie dla tego, kto chce pisać prawdę… A co dopiero wybór spojrzenia czy perspektywy.
 
Tymczasem właśnie owa perspektywa się liczy. Przy kształtowaniu narracji historycznej stanowi ona klucz, który powinien być świadomie brany do ręki.
 
My jesteśmy Polakami. Jako Polacy winniśmy patrzeć na naszą historię po swojemu i opowiadać ją ze swojego punktu widzenia. To nie tylko obowiązek natury moralnej. Tak powinien nam wskazywać instynkt samozachowawczy. Inaczej zginiemy… Świetnie pisała o europejskiej kulturze Oriana Fallaci, ostrzegając przed zagrożeniem muzułmańskim i wskazując, że Europejczycy utracili pierwotny, podstawowy instynkt obronny. Lansowane modne wartości każą zapominać o najważniejszym. O obronie własnej rodziny, narodu. Obronie samego siebie.
 
W tym świetle bolą takie wypadki jak te związane z serialem „Nasze matki, nasi ojcowie”. Boli, gdy redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” nawołuje na łamach swojego pisma, by w sprawie rzezi wołyńskiej równoważyć opinie. By patrzeć na wzajemne poranienia. My, Polacy, w pierwszym rzędzie powinniśmy dbać o siebie. I zajmować się tym, że to nasze babki i dziadkowie, „nasze matki i nasi ojcowie” byli katowani, mordowani i eksterminowani przez wszystkich dookoła. My, właśnie my – mamy po prostu prawo walczyć o siebie i domagać się prawdy o naszych dziejach. Wbrew wszystkiemu. Nawet jeśli ktoś pomyśli, że to… takie nieeleganckie.
 
Wyrwać z ksiąg, co niewygodne
 
W 1650 r., po długiej dyplomatycznej walce o to, co zrobić z książkami „uwierającymi” Moskwę, Polacy poszli w końcu na kompromis. Nie zgodzono się, co prawda, na publiczne palenie ksiąg, ale pozwolono, by wydrzeć z nich strony, które nie spodobały się Moskalom i je spopielić. Polski lud, gdy się o tym dowiedział, był wściekły. Urządzano masowe, „milczące” protesty. A kiedy poselstwo moskiewskie wyjeżdżało z Warszawy, rzucił się na nich rotmistrz kozacki Okoń, stary żołnierz kwarciany. Pobił i poranił pałaszem diaka. Moskwa zażądała jego śmierci. Ale ludzie stanęli za nim murem. Został więc skazany tylko na dwa lata więzienia i grzywnę. Mam przeczucie, że odliczając każdy dzień w tej celi, myślał sobie, że było warto…

Tomasz Łysiak

JESTEŚMY LUDŹMI IV RP Budowniczowie III RP HOŁD RUSKI 9 maja 1794 powieszeni zostali publicznie w Warszawie przywódcy Targowicy skazani na karę śmierci przez sąd kryminalny: biskup inflancki Józef Kossakowski, hetman wielki koronny Piotr Ożarowski, marszałek Rady Nieustającej Józef Ankwicz, hetman polny litewski Józef Zabiełło. Z cyklu: Autorytety moralne. В победе бессмертных идей коммунизма Мы видим грядущее нашей страны. Z cyklu: Cyngle.Сквозь грозы сияло нам солнце свободы, И Ленин великий нам путь озарил Wkrótce kolejni. Mamy duży zapas.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka