awersja awersja
264
BLOG

Jak wielka polityka pożera małe dzieci.

awersja awersja Polityka Obserwuj notkę 1

.

 

         Nie tak dawno, jak kraj długi, szeroki i wysoki, przelała się półdyskusja o sześciolatkach. W półdyskusji uczestniczył rząd, posłowie i ZNP. Stanowili oni jedną, i w zasadzie jedyną, stronę rozmów. Jest to zrozumiałe, bowiem po stronie oponentów mogliby wystąpić jedynie nawiedzeni profesorowie i niedouczeni doktorzy różnych nauk humanistycznych, nieodpowiedzialni rodzice sześciolatków lub działacze społeczni o wątpliwej proweniencji tudzież żałosnym autoramencie. Nic zatem dziwnego, że rząd, posłowie i ZNP po chwilowych dyskusjach we własnym smrodzie postanowili, że sześciolatki do szkół pójść muszą.

 
         Bacznie obserwowałem ową półdyskusję w Internecie. Na racjonalne tłumaczenia autorytetów (pedagogów, psychologów, socjologów) padały emocjonalne „argumenty” w typie: a u mojej cioci w Ameryce do przedszkola chodzą dwulatki. Najbardziej krzykliwi byli członkowie ZNP. Nauczycielstwo, które nie potrafi jasno wytłumaczyć uczniowi Newtona lub Darwina, tym razem wcieliło się w rolę najbardziej oświeconych autorytetów. Nauki pobierane w trakcie studiów (np. psychologia rozwojowa) stały się bezwartościowe dla oświeconych, ponieważ w dyskusji o dzieciach ZNP nie opiera się na racjonalności. W każdym razie - nie na racjonalnych decyzjach związanych z dziećmi. Z dorosłymi - tak. Bo w całej tej żałosnej nowelizacji ustawy nie o dzieci chodzi, a o miejsca pracy i pieniądze dla nauczycieli w szkołach. Czyż nie...?
 
         Jak zapowiadali niektórzy teoretycy i praktycy, sześciolatki w szkole stały się nie lada problemem. Między innymi - problemem finansowym. Z grubsza można napisać, że ów problem składa się z dwóch części. Pierwsza to sfinansowanie wyposażenia dla szkół przyjmujących sześciolatki. Małe ławeczki, krzesełeczka, łyżeczki i inne pierdolniczki dziecięce, które muszą być dostosowane do sześciolatka. Nie mogą to być jednak ławeczki, krzesełeczka itd. dopasowane do siedmiolatka (takie są przepisy). Powstają teraz dwa pytania: kto za to zapłacił i kto na tym zarobił...?
 
         Druga część problemu finansowego jest bardziej zabawna. Otóż po odejściu sześciolatków z przedszkoli okazało się, że... miejsc w przedszkolach wcale nie będzie więcej. Niemożliwe, nieprawdaż...? Tak też na pierwszy rzut oka zdawało się ministrom, posłom i nauczycielstwu polskiemu. Niestety, przed podjęciem decyzji o nowelizacji ustawy nie rzucili okiem raz drugi, trzeci. Dostrzegliby wtedy to, przed czym wichrzyciele ostrzegali. Otóż...
 
         ...zdecydowana większość przedszkoli mieści się w budynkach czteroodziałowych. Do czasu wielkiej rewolucji (a raczej - rewolty), przechodzenie przedszkolaków z grupy młodszej do starszej odbywało się bez zakłóceń. Zapewniały to dwa oddziały „młodsze” i dwa oddziały „starsze”. Proszę pamiętać, że zgodnie z przepisami inne są sale (wyposażenie) dla „maluchów”, a inne dla „starszaków”. Nie ma możliwości, aby czteroletni przedszkolacy byli w sali przystosowanej dla pięciolatków, i odwrotnie. Po nowelizacji mędrcy z MEN zauważyli, że jakoś to wszystko nie gra. No bo jak ma grać...? Pierwsza grupa - trzylatki, druga - czterolatki, trzecia - pięciolatki. Jeden oddział przedszkolny (sala) stoi pusty. Nijak nie da się rozwiązać tego problemu. Proszę wierzyć mi na słowo - w świetle obowiązujących przepisów nie da się. Chyba, że przedszkola mają dużo pieniędzy i zainwestują je w salę, która raz będzie dla „maluchów”, a później dla „starszaków”. Oczywiście trzeba wydać podwójne pieniądze i trzeba znaleźć miejsce na magazynowanie wyposażenia (nie będzie potrzebne przez dwa lata). Nie muszę chyba pytać: kto za to zapłaci i kto na tym zarobi...?
 
***
 
         Właśnie teraz, jak kraj długi, szeroki i wysoki, przelała się półdyskusja o dwulatkach. Absurd...? Ależ skąd...! Przedszkola trzeba wypełnić dwulatkami, bowiem (jak wyżej wykazałem) jeden oddział zawsze pozostanie pusty. I tak się stanie, bowiem ponownie prowadzona jest półdyskusja. Jest to zrozumiałe, bowiem po stronie oponentów mogliby wystąpić jedynie nawiedzeni profesorowie i niedouczeni doktorzy różnych nauk humanistycznych, nieodpowiedzialni rodzice dwulatków lub działacze społeczni o wątpliwej proweniencji tudzież żałosnym autoramencie.
 
         Oczywiście proponowane rozwiązanie nic nie da, ale to okaże się później. Nic nie da dlatego, że dwulatki będą potrzebowały innego wyposażenia, niż dotychczasowe „maluchy”. Być może ktoś oświecony w MEN otrzyma Nobla za opracowanie schematu organizacyjnego czterosalowego przedszkola dla trzech różnych grup wiekowych z uwzględnieniem płynności przechodzenia roczników. Chyba, że dwulatek w pampersie będzie w grupie razem usamodzielnionym czterolatkiem. Co Ty na to, Rodzicu...?
 
         Milczy się o żłobkach, a przecież gdy nie będą miały dwulatków to można je wykorzystać na nowe przedszkola. Jakim kosztem...? Specjaliści oceniają, że będzie to koszt porównywalny z budową nowej placówki przedszkolnej. Kto za to zapłaci i kto na tym zarobi...?
 
         Komu służy ta głupota, za którą płacą nasze dzieci i my, jako podatnicy...? Czy rzeczywiście polityczna chołota... ups! chciałem napisać: klasa polityczna, musi być tak skorumpowana...? Czy musi zgadzać się na bezsensowne propozycje nieudaczników z ZNP w imię „spokoju społecznego”...? Jak długo nasze dzieci będą przedmiotem w politycznych rozgrywkach...? Kiedy wreszcie politykierzy pojmą w swoich małych rozumkach, że w ich działalności nie może liczyć się koryto, lecz dobro dziecka...?
 
         Oczywiście te pytania należy traktować jako retoryczne. Politycy, którzy apelują o niezabijanie ich, nie są skłonni ani do racjonalnej dyskusji, ani do ponoszenia odpowiedzialności za swoje głupawe postępowanie. W realizacji swoich interesików wykorzystują nawet dwuletnie dzieci...
 
***
 
         Na zakończenie pozwolę sobie zacytować fragment tekstu „Encomium  moriae” z dnia 25 lutego 2010 roku, opublikowanego przeze mnie na Salonie24.
 
Niuans trzeci: dwulatki w przedszkolu. Z pewnością widziałeś, Drogi Czytelniku, dwuletnie dziecko. Czy Twoim zdaniem wygląda jak przedszkolak...? Jeśli dwulatka w wózku nazywasz przedszkolakiem - poprzyj chyżo projekt ZNP... Być może przed kolejnymi wyborami w ZNP zostaniesz poproszony o poparcie projektu, aby do żłobków posyłać kobiety w ósmym miesiącu ciąży... Będzie to równie mądre, jak posyłanie dwulatków do przedszkoli, nieprawdaż...? 
 
Sławomir Broniarz o dwulatkach w przedszkolu rzekł: „Jeśli będą pieniądze od rządu, to da się to zrobić. Z naszych obliczeń wynika, że projekt kosztowałby budżet około 2 mln zł rocznie. Możemy wydawać na bezzałogowe samoloty, a żal nam na przedszkola?”... Hmm... Na bezzałogowych samolotach nie znam się, ale wiem z pewnością, że mój kalkulator jest innej marki niż ten, z którego korzysta ZNP... wychodzi mi, że miesięcznie ZNP chce na każde województwo przeznaczyć niecałe 10.500 złotych... A jaki jest Twój kalkulator, Drogi Czytelniku...? Czy również wylicza, że trzeba popierać projekt ZNP...?”
 
 
Pozdrawiam.
 
 
awersja
O mnie awersja

Licznik odwiedzin: Poza autorem nikt tutaj nie zagląda...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka