awersja awersja
644
BLOG

Klasa polityczna i lumpenpolitycy.

awersja awersja Polityka Obserwuj notkę 5

.
 
 
         Gdyby na poważnie brać słowa polityków, bylibyśmy na skraju surrealizmu. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, aby poddać (prawie) naukowej analizie jedno z ulubionych określeń, które sączą ze swoich złotych ust politycy. Niech tym określeniem będzie „klasa polityczna”. W zasadzie należy je traktować jako samookreślenie, bowiem pada ono prawie wyłącznie od polityków i dotyczy polityków jako całości.
 
         W arcyciekawej publikacji na Salonie24 autorstwa Zwyczajnej Kobiety (blog „Zwyczajna codzienność”, notka pt. „Język poprawny: klasa polityczna”) autorka przedstawiła kilka spostrzeżeń dotyczących tzw. klasy politycznej. Są one na tyle trafne, że będę się nimi podpierał na równi ze spostrzeżeniami choćby Hegla, Lenina, Bourdie i innych.
 
         Zacznijmy od Georga Wilhelma Friedricha Hegla. Nieprzypadkowo wybrałem Hegla, bowiem samookreślenie się polityków jako „klasa polityczna” jest wspaniałym przykładem heglowskiej dialektyki. Dzięki niej politycy poznali siebie, a następnie poznali otaczającą rzeczywistość. Nie sądzę, aby rodzimi politycy wiedzieli o Heglu coś więcej, niż „niemiecki filozof na pięć liter (pierwsza „h”)”, ale poprzez zastosowanie dialektyki stwierdzili, że na tle szarej rzeczywistości błyszczą. Tym samym wyodrębnili siebie jako osobny stwór.
 
         W tym miejscu pojawia się troszkę sprzeczności z teoriami Hegla. Otóż stwierdził on, że „co jest rozumne, jest rzeczywiste; a co jest rzeczywiste jest rozumne”. To logiczne i proste stwierdzenie może doprowadzić nas do wniosku, że politycy istnieć nie mogą... Aby prowadzić dalsze rozważania musimy przywrócić polityków do bytu. Zrobimy to w bardzo prosty sposób. Wystarczy przyjąć, że stwierdzenie Hegla mówi o potencjalnym stanie rozumnym, a przecież hipotetycznie możemy założyć taki potencjał rozumowy u polityków. I teraz już w zgodzie z nauką powinniśmy dodać do trzech heglowskich klas - czwartą. A zatem będą to klasy: rolnicza, przemysłowa, myśląca i polityczna.
 
         Na chwilkę zatrzymajmy się przy Karolu Marksie. Dzięki niemu ograniczymy trochę liczbę klas. Do dwóch. Pstryk! i mamy klasę polityczną oraz... hmmm... nazwijmy ją gwoli poprawności naukowej „klasą przypadkowego społeczeństwa” łączącą w sobie pozostałe klasy. Oczywiście w zgodzie z Marksem klasy te są antagonistyczne. Czy mamy prawo do takiego podziału...? Ależ oczywiście! Dzięki Włodzimierzowi Leninowi. Według niego wyróżnikiem dla klas może być m.in. sposób uczestnictwa w podziale dochodu. Oczywiście nie trzeba dalej dowodzić, że klasa polityczna ma wyłączność na dzielenie dochodu, a klasa przypadkowego społeczeństwa ma tylko ten dochód tworzyć (poprzez płacenie podatków).
 
         Pomińmy rozważania pozostałych myślicieli i przejdźmy do Pierre-Felixa Bourdieu. Nad jego książkami spędziłem kilkadziesiąt wieczorów, a raczej czytam szybko i ze zrozumieniem, i uważam je za godne zainteresowania. Dla tych, którzy wolą rozwiązywać krzyżówki przypomnę tylko, że Bourdieu zajmował się tak egzotycznymi sprawami, jak socjologia form symbolicznych. Cokolwiek ona oznacza, dla nas interesujące będą niektóre aspekty podziału klas społecznych wg Bourdieu. Nie pora teraz na gruntowną analizę tego podziału, poprzestańmy na pojęciu „kapitału symbolicznego” związanego z klasami. Otóż ten kapitał symboliczny jest zbiorem innych kapitałów istniejących w społeczeństwie, czyli choćby kapitałów społecznych, kulturowych, ekonomicznych. Proste, nieprawdaż...?
 
         Skoro istnieje klasa polityczna to posiada ona również kapitał symboliczny. Po co jej ten kapitał...? Ano po to, aby wykorzystywać go do sprawowania władzy symbolicznej i przemocy symbolicznej (ciągle jesteśmy w zgodzie z Bourdieu). A po co przemoc symboliczna...? Według Bourdieu „przemoc symboliczna polega na uzyskiwaniu różnymi drogami takiego oddziaływania klas dominujących czy uprzywilejowanych na całość społeczeństwa i na klasy podporządkowane, by podporządkowani postrzegali rzeczywistość, w tym samą relację dominacji, której są ofiarą, w kategoriach percepcji i oceny, które wyrażają interes klas dominujących”. Chyba nie ulega wątpliwości, że klasą dominującą jest klasa polityczna, a klasą zdominowaną - przypadkowe społeczeństwo. Ot, i chyba wszystko już jasne...
 
***
 
         W tytule notki jest mowa o lumpenpolitykach. Kim oni są...? W tym miejscu być może spotkam się ostrą krytyką, bowiem do tej pory jeśli korzystano ze słowa „lumpenpolityk”, miało ono charakter niepochlebnego epitetu. Moim zdaniem jest to nielogiczne i niezrozumiałe. Jeśli „lumpenproletariat” oznacza warstwy będące na marginesie społecznym proletariatu, to „lumpenpolitykami” winniśmy nazywać tę warstwę klasy politycznej, która również jest na jej marginesie. Gdy przyjmiemy, że właściwym zachowaniem polityka jest kłamstwo, nieodpowiedzialność i złodziejstwo, to lumpenpolityka cechuje dążenie do prawdy, odpowiedzialność i działanie dla dobra społeczeństwa. Wszak takie zachowanie to margines w działalności politycznej...! Dlatego proponuję, aby od teraz przyjąć definicję lumpenpolityka, jako „osoby uprawiającej politykę w sposób prawy, odpowiedzialny i zgodny z interesem społecznym, będącej na marginesie klasy politycznej i stanowiącą jej fakcję” [def. Awersja].
 
***
 
         Skoro dotarłeś do tego miejsca, Czcigodny Czytelniku, poświęć jeszcze chwilkę na przeczytanie (być może kolejny raz) publikacji Zwyczajnej Kobiety (http://xxxx.salon24.pl/165812,jezyk-poprawny-klasa-polityczna), w której to publikacji zostały zdefiniowane „klasa polityczna” i „demokracja klasowa”. Moim zdaniem - niezwykle trafnie.
 
         Na zakończenie postawię pytania: czy jest lub będzie walka klas między klasą polityczną a klasą przypadkowego społeczeństwa...? Jeśli tak - na czym polega lub będzie polegać...?
 
        
 
Pozdrawiam.
awersja
O mnie awersja

Licznik odwiedzin: Poza autorem nikt tutaj nie zagląda...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka