axolotl axolotl
98
BLOG

Przystanek Woodstock jest dziwny

axolotl axolotl Kultura Obserwuj notkę 19

"Ostatnio mnie pytali, czy ja jestem od nich" - śmieje się P. kiedy stoimy w kolejce po zestaw obiadowy serwowany za skromne 4 złocisze w wiosce Hare Kriszna, a który, bądźmy uczciwi, jest warty każdego grosza. W ogóle z jedzeniem na Woodstocku dość kiepsko, bo stanie w dwóch kolejkach, najpierw po żetony,  a później po jedzenie właściwe, jest zbyt irytujące, szczególnie, że na końcu tej drugiej kolejki znajduje się zazwyczaj zapiekanka. Całkowicie, dodajmy, niewarta tych 7 punktów żetonowych, w sensie - 7 złotych. Lepiej jest na polu przy Przystanku Jezus, gdzie stacjonuje chrześcijańskie bractwo motocyklowe Boanerges, które za marne grosze zapewnia nie tylko bezpieczeństwo motocykli ale przy okazji darmową kawę, herbatę, pomidorówkę. Ale mięzy innymi z braku motocykli stoimy w kolejce do jadłodajni krisznowców.

"W ogóle mnóstwo ludzi poznałem - kontynuuje P. - czasem to bardzo dziwne historie. Podszedł do mnie ostatnio koleżka i zapytał mniej więcej w ten sposób: czy realizuję się w życiu i mam z tego jakieś profity. Odpowiedziałem, że profity to raczej z góry. Od razu jak na ciebie spojrzałem, to wiedziałem, że dostałeś stamtad dużo - powiedział ów nieznajomy - chciałem się tylko upewnić". Faktycznie dziwne. Podobnie jak dziwnie było wtedy, kiedy w połowie koncertu Kroke, pod samą sceną szwędała się banda ludzi, rozgrzebując piach, w którym powinien był leżeć telefon, który zgubiłem skacząc na Awakening. Banda ludzi, ktorych nawet nie zapytałem czy mi pomogą szukać. Sami zapytali. Znaleźliśmy, trochę się zapiaszczył, ale trzyma się dzielnie.

Dzielnie też trzymali się chłopaki i dziewczęta  z salonu RPO, gdzie miałem nawet podejść i powiedzieć, żeby się trzymali dzielnie, ale chyba bawili się nieźle, a kiedy wychodziliśmy z wywiadu Najsztuba z Możdżerem (obecnie wyglądającym jak Rubik) w saloniku była cisza jak makiem (wiadomo, Woodstock) zasiał, kto wie czy nie dlatego, że wówczas to blogerzy mieli uczyć innych blogowania, więc skoro przypomniałem sobie, że jest niemożebnie gorąco, a na dodatek, póki co blogować mogę i to bez badania IQ, udałem się w kierunku kranów. Tym niemniej, z tego miejsca, wszystkich blogerów w niebieskich koszulkach serdecznie pozdrawiam.

W kierunku kranów było to co pokazywali w telewizji i co było takie fuj, a mianowicie błoto. Bo istnienie błota jest tak immanentnie połączone z zepsuciem, jak pewność, że w pochłoniętym chwile wcześniej jadle Kriszny dostaliśmy kilka różnych opiatów i halucynogenów. Woda w każdym razie warta swojej ceny, a dziwne rzeczy dzieją się nadal, bo ludzie chlapią po sobie wodą i nikt nikomu za to nie strzeli w mordę. Bynajmniej, kolejka kolejką, ale przecież zdążę zamoczyć koszulkę w czasie, kiedy ty namydlasz sobie plecy. O to nie trzeba pytać. A woda to jednak zagadka, bo nadchodzi dopiero wtedy kiedy akurat potrzebna nie jest. Guano apes, pod sceną z 200 tys. ludzi. Burza z jakiś powodów rezygnuje z przejścia nad polem, ale nie rezygnuje deszcz, więc mokniemy. Decyzja o odwrocie zapada w tym samym momencie, w którym pojawia się obok nas folia trzymana przez kilku kolesi nad głowami. W ciągu minuty, pod folią znajduje się kilkadziesiąt osób, a dochodzą kolejne, bo jakoś się upchniemy, przecież.To też dziwne.

Upychanie to jest w ogóle dziwna sprawa. Pamiętam powrót z chyba ostatniego woodstocku odbywającego się w Żarach. Pozostał nam przedsionek w pociągu piętrowym. Pozostał nam w liczbie kilkadziesięciorga mocno zmęczonych i zmechaconych woodstockowiczów. Pociąg ruszył, staliśmy. Staliśmy jedno przy drugim, bo na tyle wystarczyło miejsca i nawet przekręcić cielska nie było jak. Po mniej więcej 15 minutach jazdy ktoś spróbował kucnąć, ktoś zaproponował, że jak kucną synchronicznie to będzie łatwiej, ktoś zapytał, czy może nie można by się jakoś ułożyć. W ciągu kolejnych piętnastu minut, cały nasz przedsionek spoczywał w pozycjach siedzących i półleżących. Opierałem się o kogoś plecami, czyjaś głowa leżała mi na brzuchu, ja sam byłem przewleczony przez dwie inne. osoby  Było kapitalnie wygodnie. Pełna symbioza.

Koncerty to też dziwna sprawa. Kiedy 200 tys. osób śpiewa Dylana, to przepraszam ale magia się sama przyklejała do skóry. Albo Clawfinger. To jest chyba jeden z nudniejszych zespołów, jakie znam, ale nie zamieniłbym go na żaden inny w chwili kiedy obserwowałem wokalistę. "Ależ ten koleś będzię dzisiaj zasypiał" - powiedział S. i ciężko cokolwiek dodać, bo kiedy 200 tys. gardeł ciągneło rzucony przez niego temat, człowiek który na większych festiwalach bywał był w proszku a z atakiem uśmiechu na skupioną przez cały koncert twarz sobie nie poradził. No widać było w każdym jego zachowaniu, że czuje się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. A to się strasznie udziela. Albo Możdżer (kilka godzin po wywiadzie nadal wyglądający jak Rubik). Zaraz po Clawfinger, bo czemu nie. To może usiądziemy. Siada ponad połowa widowni, bo przecież akurat jazzu tak się chyba słucha lepiej.

Bo Przystanek Woodstock sam w sobie jest dziwny. Pierwszy raz przekonałem się o tym 10 lat temu. Dotychczas, przez sześć przystanków, ani razu nie usłyszałem głupiego "spierdalaj", za to za każdym razem nie mogę wyjść z podziwu, ile zwykłej bezinteresownej życzliwości może zebrać się w jednym miejscu byle stworzyć jej ku temu warunki. Bo Woodstock nie jest dziwny dlatego, że czasami leżą tam zaćpani albo zapici w trupa kolesie albo panny, i dziwne nie jest też to, że niektóre pijane dziewczątka deklarują oddać się za piwo. Bo to nie jest niczym szczególnie dziwnym w 400 tys. grupie ludzi. Dziwne jest wszystko inne.

axolotl
O mnie axolotl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura