Pamięć o wielkim prezydencie Lechu Kaczyńskim całkowicie przestaje być użyteczna, jeśli tylko oddala się od prezydenckiego pałacu...
Historia krzyża, który przeniesiony do kościoła - nikogo juz nie interesuje oraz inicjatywa Izby Pamięci ś.p. Prezydenta, którą PiS natychmiast porzucił, kiedy okazało się, ze nie ma dla niej miejsca w pałacu prezydenckim - dobitnie udowadniają, że nie chodzi o pamięć. Chodzi wyłącznie o bieżącą potrzebę polityczną...
Bez wątpienia istnieje "groźba" mitu Lecha Kaczyńskiego.
Mitu fałszywego - jakoby wielkim prezydentem był.
A był znakomitym, spolegliwym, prezydentem dla PiSu.. Ale w czasie premierowania Tuska był juz tylko zażartym opozycjonistą i histerycznym uzurpatorem kompetencji mu konstytucyjnie nie przynależnych.
Są więc dwa powody, by nie stawiać pomnika Lechowi Kaczyńskiemu na Krakowskim Przedmieściu, bo tylko o taki pomik zwolennikom pomnika w Warszawie chodzi.
Pierwszy powód jest powodem historycznym - bo bardziej zasłużył się Lech Kaczyński, jako prezydent, narodom gruzińskiemu i irlandzkiemu, niz Polsce. ( w tym drugim przypadku wrecz przedkładał decyzję narodu irlandzkiego, nad wolę wyrażoną w polskim parlamencie, za co europoseł Wojciechowski, gdyby tylko był z innej opcji niechybnie nazwałby go zdrajcą)
A drugi powód to powód - polityczny i ważniejszy. Bo pomnik Lecha Kaczyńskiego na Krakowskim Przedmieściu ma być w istocie pomnikiem Jarosława Kaczyńskiego. Ma być jego polityczną latarnią do której zbiegać by się miały, na zawołanie, wszelkie gwałtowne emocje...
Ten pomnik, na Krakowskim Przedmieściu, pod oknami pałacu prezydenckiego nie ma upamiętniać poległych, on ma kłuć w oczy żywych lokatorów Pałacu i ma miec moc wywoływania duchów. Właśnie z tego miejsca.
Ach, gdybyź chodziło tu o walecznego ducha patriotyzmu...O ten wielki, głośny krzyk ze wspólnego gardla i gdybyż ten pomnik mógł się stać symbolem takich zasług wobec których każdy czułby wdziecznośc, szacunek i respekt, a co najmniej nieantagonistyczną obojętność...Ale tak przeciez nie jest .
Tu o polityczne gardłowanie chodzi zaledwie i o nadwartościowe wyniesienie w górę, tego co się koszmarnie roztrzaskało. Nadwartościowe, bo gdyby się nie roztrzaskało to odeszłoby w zapomnienie, przy ogólnym milczeniu...
Wołanie o pomnik na Krakowskim Przedmieściu dla Lecha Kaczyńskiego - oczywiście jest zrozumiałe. I byłoby wykonalne gdyby był to głos większosci. Głos nawet jeśli nie entuzjastyczny, to przyzwalający..Mało kto chowa jakąś konkretną urazę do Lecha Kaczyńskiegio i jego małżonki. Mało kto nie przyzna, że żałobnie jest w stanie obdarzyć ich swoją sympatią. Ale ten wzywajacy głos nie jest to zjednoczony głos wdzięcznego narodu. Jest to polityczna inicjatywa jednego środowiska, któremu calkiem instrumentalnie potrzebny jest nieśmiertelny symbol...
W tej sytuacji nie zostanie powtórzony "błąd wawelski", kiedy jedyne co w związku z tym pochówkiem przynosi ulgę, to tylko to, że Wawel nie leży vis a vis głównych szlaków polityki pochodniowej...Naprawdę mało kto chce dziś pomnika Lecha, który w istocie byłby pomnikiem dla Jarosława...
To przesądzone na dluższą chwilę, że żadnego, ale to żadnego pomnika Jarosława, pardon, Lecha Kaczyńskiego na Krakowskim Przedmieściu nie będzie. Chyba , że wtedy, kiedy PiS zdobędzie oba pałace i na dokładkę prezydenturę Warszawy...W innym scenariuszu taki pomnik w centrum Warszawy powstanie dopiero wtedy, kiedy nieistotne staną się obawy, że może taki monument reprezentować "zakamuflowaną opcję pisowską"...Czyli będzie to decyzja następnych pokoleń...