Najdziwniejsza kawa, o której słyszeliśmy, nazywa sie Kopi Luwak i jest - że się tak wyrażę - "przepuszczana" przez liska o nazwie właśnie luwak. Lisek gustuje w owocach kawy, wewnątrz liska trawione są otoczki, a to co pozostaje wyskakuje drugą stroną liska. To się wszystko dzieje bodajże gdzieś w Indonezji. Indonezyjczycy starannie myją nadtrawione nasiona i preparują z nich kawę wartą fortunę. Kawa trafiła już do Polski.
Lisek (co zwie sie naukowo cyweta) ma zdolność wybierania tylko najbardziej dojrzałych jagód, pozostałe omija. Poza tym nadtrawione nasiona zyskują "nowy, niepowtarzalny aromat" (według eksportera). Ciekawi mnie tylko, jak wymyślono ten cały proces technologiczny: wyobrażam sobie, że jakiemuś indonezyjskiemu hodowcy kawy liski dobrały się do zbiorów. Zdesperowany plantator postanowił ratować, co się da. I zapewne komuś sprzedał, bo przecież sam by nie wypił. I zapewne zdziwił się, że klient zadowolony nad wyraz.
Teraz już nie pozostawia się nic naturze: cywety hoduje sie przemysłowo, napuszcza na plantacje kawy i podmiata gówienka. I tak oto po raz kolejny okazało sie, ze pecunia non olet (a jeśli już, to "niepowtarzalnym aromatem").
Wasze Babilasy