babilasy babilasy
127
BLOG

Misterium Gospel

babilasy babilasy Kultura Obserwuj notkę 2

Wybraliśmy się w zeszłą niedzielę na koncert muzyki gospel. W rolach solistów wystąpili Natalia Kukulska, Mieczysław Szcześniak oraz Brian Fentress, a w chórze – oprócz tysiąca innych chętnych – nasza własna bratanica. Taki zresztą, rodzinno-towarzyski, był powód naszego pójścia na pokaz tej niemal zupełnie nam nieznanej formy ekspresji artystycznej rodem z USA. Wrażenia mieliśmy dość mieszane. Żywiołowość kierującego zmajstrowanym dwa dni wcześniej chórem Briana Fentressa wzbudzała sympatię; będąc jedyną czarnoskórą osobą na sali potrafił wywołać wrażenia rodem z dawno oglądanych filmów o amerykańskim Południu: „cała plantacja śpiewa”. Zaskakująco „czarne” i pasujące do konwencji okazały się również głosy polskich wokalistów.

Pewne zastrzeżenia, natury pozaartystycznej i czysto emocjonalnej, wzbudzała sama konwencja i charakter wieczoru. Wykonywanie w tłumie utworów konfesyjnych i głośne a entuzjastyczne demonstrowanie swoich przekonań religijnych – większość widzów ochoczo przyłączyła się do chóru - wzbudziło w nas nieco, powiedziałabym, nieufności. Michał – jak mi się później przyznał – czuł się jak na zebraniu Świadków Jehowy względnie Amwaya (od razu wyjaśniam że podobne zgromadzenia znamy jedynie z filmów dokumentalnych), a ja stałam z dziwną mieszaniną lekkiego zażenowania i dużej zawodowej ciekawości kulturoznawcy.

Jak napisał neoplatonik Salustios w traktacie O bogach i świecie: „Te rzeczy nigdy się nie zdarzyły, ale są zawsze.” I tak jak były zawsze, mają się doskonale po dziś dzień i nie zanosi się na to, żeby miały utracić swoje znaczenie. Odsunąwszy więc na bok szczegóły historyczne konkretnych mitów – a raczej tylko umieszczające je w znanej ludziom rzeczywistości geograficzno-historycznej – pozostaje to, co jest istotą mitu. Jego prawdziwość pozbawiona wszelkiej anegdotyczności, jego oczywistość odpowiadająca na niedające się przez tysiąclecia zagłuszyć wycie ludzkiej świadomości o coś, co ją przekracza. Wycie nie mniej rozpaczliwe dziś niż w czasach antycznych, trwające odkąd człowiek zorientował się, że przestał być zwierzęciem. Na tę pierwotną i podstawową potrzebę odpowiada wszelki mit, a sposobem wejścia w obręb mitu – tak dziś jak i dawniej – jest misterium.

Misterium jest uwiedzeniem przez doskonałość. Proces ten odbywać się może na wielu płaszczyznach i w wielu konfiguracjach: ojciec-syn, matka-córka, brat-siostra, małżonek-małżonka, ale również i wszystko pomiędzy np matka-syn czy też po grecku mówiąc erastes-eromenos czyli kochankowie tej samej płci. Zawsze chodzi o to samo – o związek między inicjującym a inicjowanym. I zawsze odbywa się to w ten sam sposób, jeden z dwojga. Najczęściej – nazwijmy ten typ dla wygody apollińskim – mamy do czynienia najpierw z olśnieniem, porażeniem i obezwładnieniem inicjowanego potęgą mitycznej doskonałości. Wobec słonecznej potęgi uczestnik misterium czuje się mały i nic nie znaczący. Tym większe jest więc wrażenie, kiedy owa doskonałość dobrowolnie zniża się do poziomu czegoś, co właśnie sprowadziła do roli pyłku na podeszwach swoich butów, bierze ten pyłek w ręce i nazywa swoim dzieckiem/ukochaną/przyjacielem. A potem staje się w rękach świeżo wtajemniczonego całkowicie bezbronna, podatna na wszelkie upokorzenie, gotowa wręcz na jego rozkaz umrzeć i zniknąć.

Można też zacząć od drugiej strony – w typie, nazwijmy go, dionizyjskim – czyli najpierw pokazać mit jako coś marnego, nieistotnego, w ogóle takie nie wiadomo co, biedne i bez sensu – a następnie, stopniowo dawkować ten sens, aż znowu osiągnie się sprowadzenie napompowanego sztucznie wywindowaną pychą uczestnika do parteru. Mówiąc krótko – misterium to uwodzicielska gra pomiędzy umiejętnie dawkowanym przyciąganiem a odpychaniem, mająca na celu zaprowadzenie harmonii poprzez wywyższenie poniżonych i poniżenie wywyższonych. Proste, skuteczne, niezawodne.

To, co zaprezentowano nam w hali Targów Poznańskich było to misterium z natury swej solarne i rzekłabym – nacechowane pewną dawką zawoalowanego, lecz wyczuwalnego erotyzmu bez względu na płeć uczestnika. To dość symptomatyczne, że większość z tysiącgłosowego chóru stanowiły nastoletnie dziewczęta, w wieku najbardziej podatnym na wszelkiego rodzaju zauroczenia. Na ile ich zauroczenie dotyczyło uroczo dionizyjskiej osoby tańczącego i śpiewającego Briana, a na ile ekstatycznie opiewanego przez niego fascynującego i słonecznego Jezusa, pozostaje odrębną kwestią.

Zaproszenie dwojga wokalistów, mężczyzny i kobiety, było chwytem prostym i bardzo skutecznym. Mieczysław Szcześniak – expresis verbis deklarujący swoje głębokie zaangażowanie w religijny przekaz koncertu – wziął na siebie rolę wyznawcy/sługi wyniesionego w trakcie trwania wieczoru do pozycji Bożego przyjaciela, podobną rolę odegrał też Brian Fentress. Natalia Kukulska wykonała kilka pieśni, które zarówna w warstwie melodycznej jak i treściowej były jednoznacznie erotyczne. Jeśli ktoś nie wierzy, jeden przykład: „Bow down and worship Him/ Enter in, oh, enter in./ Consuming fire/ Sweet perfume/ His awsome presence/ Fills the room/ This is holy ground/ So come and bow, bow down.” Od razu wyjaśniam, że jestem jak najdalsza od potępiania tego rodzaju buduarowych treści w pieśniach religijnych. Historia mistyków wszelkich religii pełna jest przykładów potwierdzających pogląd, że uwiedzenie erotyczne jest prawdopodobnie najpełniejszym dostępnym istocie ludzkiej rodzajem uwiedzenia – nic więc dziwnego, że takie treści można znaleźć – jeśli umie się patrzeć i słuchać - w niemal każdym misterium.

Na koniec jeszcze jeden cytat, na temat pewnego świętego miejsca i odprawianych tam obrzędów: „ X nie zwracało się do chłopów zatroskanych o przyszłe zbiory. Zwracało się do chorych na doskonałość, aby uleczyć ich chorobę. Tam i jedynie tam ofiarowywano doskonałość, która nie podlegała umieraniu. Kto wracał z X śmiał się i płakał jak wszyscy. Ale tylko on mógł powiedzieć, że śmieje się i płacze. Gdyż ten śmiech i ten płacz zagnieździły się w nim już po zdobyciu doskonałości, a nie jako jej niejasne przeczucie”. Zagadka: o jakim miejscu mowa? Jeruzalem? Rzym? Bizancjum? Nie, moi drodzy – Eleusis. (Roberto Calasso, Zaślubiny Kadmosa z Harmonią).

 

Dorota Babilas 

 

babilasy
O mnie babilasy

Lubimy koty i podróże. Bardziej jednak podróże, dlatego koty trzymamy u teściowej. Lubimy też operę, ale ona nie przeszkadza nam w podróżach. Wręcz przeciwnie. Ponieważ lubimy podróże - ewakuowaliśmy sie na blogspot. Skype: michal.babilas Skype: dorota.babilas GG: 1670265 Get your own Box.net widget and share anywhere!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura