Barbara Stanisławczyk Barbara Stanisławczyk
2407
BLOG

Ostani krzyk. Od Katynia do Smoleńska

Barbara Stanisławczyk Barbara Stanisławczyk Kultura Obserwuj notkę 11

 Od dziś w Salonie 24 ostatni fragment mojej nowej książki „Ostatni krzyk. Od Katynia do Smoleńska - historie dramatów i miłości”. Jest to książka o klamrze historii, jaka się dokonała w Smoleńsku, czyli o rodzinnych losach tych, którzy lecąc 10 kwietnia 2010 roku do Katynia, zginęli „na grobach” swoich bliskich. Ciekawa jestem Waszych opinii i komentarzy. Wierzę, że temat jest dla Was tak samo ważny i ciekawy, jak dla mnie. Okazuje się, rzeczywistość i komplikacje losów, przekraczają wyobrażenia. Przeczytajcie, piszcie, podzielcie się swoimi uwagami, wrażeniami.

Zapraszam Was do konkursu.Dla autora najciekawszego listu Wydawnictwo Rebis ufundowało kolację – ze mną, autorką książki, Barbarą Stanisławczyk. Kolejne pięć listów zostanie nagrodzonych książką. 

  

(...) Dziesiątego kwietnia rano Marta włączyła telewizor, żeby zobaczyć wystąpienie taty. Nie była pewna, czy obejrzy je w całości, bo za bardzo się przy tym denerwowała. Zwykle tylko zerkała i wychodziła. Teraz zobaczyła puste krzesła i strach w oczach relacjonującego reportera. Zadzwoniła do BOR‑‌u, żeby zdobyć wiarygodne informacje, ale funkcjonariusz wiedział tyle, ile podawali dziennikarze.

Następnego dnia witała ojca w trumnie na Okęciu. A kolejnego otrzymała telefon z zapytaniem, czy wie, co było wygrawerowane na obrączce mamy. Wrócił obraz z drugiego dniaWielkanocy: Mama zdejmująca obrączkę. „Przymierz”. I złowieszczy lęk.

Na identyfikację do Moskwy nie była w stanie polecieć. Zrobił to wuj Konrad. Było to dla niego straszne przeżycie, chociaż od kilkudziesięciu lat jest związany z lotnictwem i wojskiem.

– Bywałem na miejscu wypadków lotniczych, bywało, że „zbierałem” kolegów. Można by powiedzieć, że na takie rzeczy jestem uodporniony. Ale to, co zobaczyłem w Moskwie, mną wstrząsnęło. To była moja rodzona siostra.

Pomimo szoku, jaki przeżył, nie stracił głowy i zrobił wszystko tak, „jak być powinno, jeśli chodzi o identyfikację i inne posługi wykonane dla mojej siostry”. Poprosił o rekonstrukcję twarzy, utrwalił ją po raz ostatni na zdjęciu. Był z siostrą przez cały czas, aż do chwili włożenia ciała do trumny i jej zalutowania. Dał jej różaniec od Jana Pawła II. I modlił się. A potem wsiadł na pokład samolotu razem z trumną, w której leżała siostra. Dopiero wtedy się rozpłakał. Był wtorek. Od soboty nie przespał żadnej nocy, ledwie krótko drzemał.

Rok później, siedząc na pierwszym piętrze kawiarni Telimena na Krakowskim Przedmieściu, powiedział:

– Ojca pochowałem, mamę pochowałem. A w 2010 roku to już z pogrzebu na pogrzeb. Najpierw ciocia Wanda, potem Borys, potem Marylka z Leszkiem. A później jeszcze siostra mojej żony. Tak chowam wszystkich po kolei. Miałem polecieć, nie poleciałem. Do pani Anny (prezydentowej Komorowskiej) nie chodzę. Patrzę na ten pałac jak na dom pogrzebowy. Nie chcą postawić pomnika, trudno, ale płyty, która jest na pałacu i ich upamiętnia, już nie zdejmą. Dobrze, że namówiłem Marylkę, żeby ją wmurowali.

Chodzi o płytę upamiętniającą koncert, który ośmioletni Chopin dał w Pałacu Prezydenckim 24 lutego 1816 roku. Z inicjatywą wystąpiła Bożena Kociołkowska, słynna primabelerina Teatru Wielkiego. Znały się z panią prezydentową z czasów, kiedy Bożena była dyrektorem artystycznym w szkole baletowej, a Maria Kaczyńska patronowała kilku projektom. 11 listopada 2009 roku Bożena Kociołkowska była na uroczystościach w Pałacu Prezydenckim i wtedy zagadnęła panią Marię o możliwość upamiętnienia występu Chopina w roku chopinowskim. Pani prezydentowa chwyciła ją za rękę i powiedziała: „Za chwilkę do pani wrócę, tylko jeszcze się przywitam”. Wróciła i Bożena Kociołkowska opowiedziała o swoim pomyśle. Na początku stycznia zadzwoniła do niej Iza Tomaszewska z Zespołu Protokolarnego Prezydenta RP z wiadomością, że projekt będzie realizowany. A 24 lutego 2010 roku odbyła się uroczystość wmurowania tablicy:

 

24 LUTEGO 1816 ROKU 18‑‌LETNI

FRYDERYK CHOPIN

PO RAZ PIERWSZY WYSTĄPIŁ PUBLICZNIE

NA WIECZORZE ZORGANIZOWANYM

PRZEZ WARSZAWSKIE TOWARZYSTWO DOBROCZYNNE

W PAŁACU RADZIWIŁŁOWSKIM (DZIŚ PREZYDENCKIM)

W 200. ROCZNICĘ URODZIN FRYDERYKA CHOPINA

PREZYDENT RZECZPOSPOLITEJ POLSKIEJ

LECH KACZYŃSKI Z MAŁŻONKĄ

 

Konradowi pozostały teraz zjazdy rodzinne Mackiewiczów. W tym roku odbył się w Rybniku, za trzy lata będzie w Spale. Konrad poznaje na nich nowe historie i dzieli się swoimi.

O Władysławie Mackiewiczu, który został zesłany na Syberię.

Do kraju przychodziły wieści, że został właścicielem kopalni złota. W rodzinie mówili: „O, wróci bogaty”. A on przyjechał biedny, bosy i zawszony. Cały majątek przegrał w karty. Rodzina pamiętała, że zawsze miał ułańską fantazję. I doskonałe pomysły. A to kupił kombajn, a to młyn postawił. I zawsze sobie radził. Jego syn, Rajmund, który po wojnie został przesiedlony do Kętrzyna i był jednym z pierwszych mieszkańców, wdał się w ojca. Też kupił młyn. Opowiadał Konradowi Mackiewiczowi:

– Po wojnie zbierałem dolary (w legalnym obrocie były zakazane). Mieliłem mąkę, płacili dolarami, a ja zbierałem je w kartonowym pudełku. Kiedyś otwieram pudełko, a tam tylko strzępy. Weszły myszy i pogryzły dolary. To zacząłem zbierać złoto (złoto też było zakazane). Zebrałem siedem kilogramów. Schowałem w domku przy młynie, pod fundamentem. Którejś wiosny przyszła powódź, domek popłynął z wodą, a z nim złoto.

O stryju Ziuku, który po wojnie osiedlił się w Argentynie.

Zamieszkał w Buenos Aires. Jak to się mówi, klepał biedę, imał się wielu prac, chorował (rana i złoto w płucach dawały o sobie znać), nauczył się fachu zegarmistrza i naprawiał zegarki. Ożenił się z mieszkającą tam Polką, córką ogrodnika prezydenta Perona, i miał z nią dwoje dzieci: córkę Betti i syna Henryka. Tęsknił za Polską, za rodziną. Dwa razy ich odwiedził (w 1979 i 1991 roku). Betti i Henryk też przyjeżdżają, ostatnio byli w Polsce w lipcu 2011 roku.

W czasie drugiego pobytu w Polsce spotkał się z Konradem. Wszystko, co stryj opowiadał, Konrad nagrał na kasetę wideo. Stryjek na starość przypominał mu ojca, Czesława Mackiewicza. Był doskonałym gawędziarzem, wspaniale opowiadał o swoich przeżyciach na zesłaniu, drodze do wojska Andersa, pobycie w nim, o przygodach w Persji i Palestynie… Maluchem Konrada pojechali do Rogowa, gdzie odwiedzili Jana Rutkiewicza „Niutka ”, który razem z Ziukiem przebywał na zesłaniu w Kazachstanie. A później zawitali do Człuchowa i chodzili na polowania.

„Dziwne i wspaniałe były te «polowania». Stryjek jeździł ze mną na łowisko, siadaliśmy razem na ambonie i on zaczynał mi opowiadać szczegóły ze swojego ciekawego życia. Zwierzynę widzieliśmy tylko z daleka, bo wyczulona na głosy nie zbliżała się do ambony, ale nie pozyskanie zwierzyny było istotne. Najważniejsze były rozmowy o czasie minionym”.

To znowu o Walentynie, starszej siostrze Lidii. Ich rodzice zostali w Wilnie. A z nimi starsza córka Walentyna. Jej mąż, Jan Mackiewicz, zginął razem z Witoldem w Charkowie.

– Ciocia Wala wyszła powtórnie za mąż, za Rosjanina Załotowa, i przeniosła się z nim do Rygi. Gdy byliśmy u niej z mamą i Marylką w 1958 roku, to nawet tego pana poznałem. Był wojskowym. Młodszy syn Wali i Jana, Aleksander, utonął. Starszy, Jan, zmienił nazwisko na Załotow, o Katyniu chyba nic nie wiedział. – Tak przypuszcza Konrad Mackiewicz. – Marylka, gdy była już Pierwszą Damą i przebywała z wizytą w wolnej Łotwie, próbowała odnaleźć Janka Załotowa, ale ze względu na krótki czas pobytu jej się nie udało.

Marta na zjazdy rodzinne na razie nie jeździ. Siły wystarcza jej na tyle, żeby to wszystko, co się działo po katastrofie, godnie znieść, nie rozkleić się i wytrzymać spojrzenia. A teraz musi znosić chodzących za nią jak cień paparazzich. Próbkę miała, kiedy rozpadło się jej pierwsze małżeństwo. Ekipa z kamerą próbowała się wedrzeć do kancelarii, w której pracowała, żeby porozmawiać o jej życiu prywatnym.

– Wiem, że dodatkowo skomplikowałam sobie życie, zakochując się wkrótce po tym, jak mąż mnie zostawił. I to w synu działacza SLD. Pamiętam, jak ojciec mówił: „Marta, nikt nie uwierzy w przypadkowość tej sekwencji zdarzeń. Będziesz uchodziła za tę, która porzuciła męża dla innego”. I tak było, choć prawda jest zupełnie inna.

Po pogrzebie musiała przewieźć z pałacu rzeczy rodziców. Spakować dziesięć lat ich życia. Kiedy zlikwidowali mieszkanie na Powiślu, przenieśli wszystko do pałacu. Weszła do sypialni, przy łóżku stały kapcie mamy, jakby przed chwilą je zdjęła i miała zaraz znowu włożyć. W łazience leżały jej rzeczy, zdjęte dzień przed wyjazdem. Wyszła. Tamtego dnia nie była w stanie nic zrobić. Dwaj kelnerzy, widząc jej bezradność, zaoferowali pomoc, pomogli pakować rzeczy.

– Będę im zawsze za to wdzięczna.

W mieszkaniu w Sopocie jeszcze nic nietknięte. Marta jeździ tam, żeby podlać kwiaty mamy i roślinę babci Lidii, którą mama zabrała do siebie razem z babcią. Jest jeszcze walizka babci. Na wewnętrznej stronie wieka babcia napisała: „Z tą walizką wyjeżdżaliśmy z Sankt Petersburga w 1924 roku”. Marta przechowywała w niej kasety magnetofonowe. Są tam do tej pory. Jest też stół z poroży zrobiony przez dziadka Czesława. Śmieszny, dla niej bezcenny.

Przejeżdżając Powiślem obok mieszkania, które wynajmowali rodzice, nim Lech Kaczyński został prezydentem, widzi balkon, na którym mama sadziła kwiaty. Jest tam jeszcze [18 czerwca, w dniu naszej rozmowy przyp. B.S.] siatka, którą Maria założyła, żeby kot Rudolf nie skubał kwiatów. Marcie trudno uwierzyć, że ich już nie ma.

Rok po katastrofie, wracając ze Starego Miasta, szła z córkami Krakowskim Przedmieściem. W pobliżu pałacu Martynka krzyknęła:

– Chodźmy do babci Mai [Martynka nie wymawia „r”] i dziadka Leszka!

Jeszcze długo na wiadomość o wyjeździe do Warszawy pytała:

– Ale jedziemy do Warszawy babci Mai i dziadka Leszka czy do tej drugiej Warszawy?

– Do drugiej.

– To nie, ja chcę do babci Mai i dziadka Leszka. – I ciągle pyta: – Babcia Maja i dziadek Leszek lecieli samolotem i samolot spadł? A dlaczego spadł? A gdzie są teraz babcia Maja i dziadek Leszek? A musieli zginąć? A dlaczego zginęli?

Starsza Ewa, nad wiek dojrzała, wyglądem i charakterem podobna do dziadka Leszka, z powagą i świadomością przyjmowała kondolencje od przywódców państw. Teraz milczy.

Marcie najtrudniej jest w Krakowie. Dotyka kamienia, jest zimny. I wie, że już taki pozostanie.

 

mądra

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura