Grim Sfirkow Grim Sfirkow
1462
BLOG

Ochota na leminga

Grim Sfirkow Grim Sfirkow Polityka Obserwuj notkę 32

Tekst red. Mazurka o lemingach w poprzednim UważamRze wywołał lawinę komentarzy. Jedni twierdzą, że zjawisko nie istnieje, drudzy, że to tylko odbicie zjawiska bezrozumengo popierania Kaczyńskiego, inni, że zwolennicy PO wcale tak nie wyglądają, jeszcze inni, że zdaniem autora każdy kto nie popiera Kaczyńskiego, to leming.

Ja także mam swoje zdanie w temacie. Red. Mazurek nie dotknął istoty zjawiska, zadawalając się satyrycznym, powierzchownym ujęciem pewnych zachowań korporacyjnych i związanych z awansem społecznym. Tymczasem klucz to tematu "leminga" jest gdzie indziej. Zjawisko na pewno istnieje, choć definiował bym je inaczej, niż autor artykułu, który podkreślał i wyolbrzymiał stadne zachowania opisywanej grupy. Przecież stadne odruchy są typowe dla każdej zbiorowości spojonej pewną ideą. "Lemingi" doczekały się swojego określenia dlatego, że zdaniem obserwatorów zewnętrznych popierając partię władzy działają wbrew swoim interesom. Czy aby na pewno? W tym kryje się haczyk na lemingi, jaki ma Platforma Obywatelska i pokrewne ugrupowania ideowe i medialne, że oni interesy swoje indentyfikują zgodnie z interesami "grupy trzymającej władzę". Jak to możliwe? Przecież obiektywnie rzecz ujmując, wcale nie z pozycji jakiegoś zwolennika PiS, korupcja, kumoterstwo, kolesiostwo, olewanie interesu państwa - to wszystko działa przeciwko mieszkańcom Polski, a więc także przeciwko nim. A więc dlaczego?

Moim zdaniem wynika to ze swoistego porozumienia moralnego pomiędzy obozem władzy, a "lemingami". Jest to kwestia wyobrażenia o świecie, o regułach jakie rządzą "dorosłymi" relacjami międzyludzkimi, oraz ich akceptacji. Powstanie grupy lemingów było gługotrwałym procesem dorastania całego pokolenia młodych (wówczas) ludzi w warunkach III RP. Wyjaśnię to na paru przykładach.
Najbardziej szokującym dla mnie (wtedy, dziś bym się nie zdziwił) przykładem było spotkanie z pewną dawno niewidziana przyjaciółką. Miałem wówczas z 26 lat, ona parę lat młodsza. Dowiedziałem się, że się rozwodzi (cóż, shit happens...), ale dowiedziałem się też, że sobie z tym rozwodem bardzo dobrze poradziła. Ktoś dał jej namiar na jakąś starą panią mecenas, która wszysktich zna, od głębokiej komuny działa "w prawie" i teraz jest na emeryturze, ale jej znajomości i doświadczenie dalej są bezcenne. Jak będę w potrzebie, to mnie skontaktuje. Mówiła to z taką dumą, że mi szczęka opadła. Nawet gdybym miał taką sytuację, to raczej bym sie do niej nie przyznał, a dla tej koleżanki posłużenie się znajomościami pani mecenas wyniesionymi jescze z dawnych, komunistycznych czasów było oczywistością.
Drugi przykład: niegdyś mój bliski kolega (dziś jakoś nie dzwoni, być może wylądowałem u niego w szufladce z napisem "pisior", "katol", "polak" - tak tak, określenie to u niego traktowane jako obelga i to wcale bez dookreślania "prawdziwy") powiedział mi, gdy dowiedział się, że mam problem z naprawą samochodu: "Stary, nie jeździ się do jakichś tam warsztatów, tam cię oszukują. Właśnie na takich ludziach, których się nie zna się zarabia. Jak kogoś nie znasz, to robisz na gównianych częsciach i drogo. Zadzwoń następnym razem, to pojedziemy do mojego kolegi, Zbyszka, wprowadzę cię, i on ci zrobi tanio i porządnie". Trzeci przykład: jeden z moich kolegów pracował kiedyś jako dyrektor w prywatnej firmie informatycznej, robiącej różne ambitne, zaawansowane projekty, wymagające wiadomości nie tylko z ścisłej dziedziny informatyki, ale także z innych. Po paru latach, kiedy firma nie osiągała sukcesów, został kierownikiem w firmie państwowej. I tak już zostało. Zarabia duże stabilne pieniądze, programowania już pewnie nie dotyka, głównie przekłada papiery. Musi przyjmować na stanowiska niby - merytoryczne różnych pociotków ważnych ludzi. Z początku na to bardzo narzekał, teraz chyba przyjmuje to za coś oczywistego. Przystosował się i uodpornił. Wygląda na zadowolonego.
Te trzy przykłady pokazują pewne charakterystyczne cechy umysłowości "młodych, wykstałconych z dużych miast".
Świat i społeczeństwo pojmują indywidualistycznie, czyli każdy jest niejako kowalem swojego losu (w czym nie widzę niczego złego). Niestety, bywa to postrzeganie wynaturzane przez podział na "naszych" - czyli kumpli, znajomych, krewnych, z którymi się rozumiemy, którzy podzielają nasze postrzeganie świata, i "nie naszych" - frajerów, z którymi nie chcemy mieć do czynienia. Tu widzę źródło pogardy dla "moherów", jako grupy postrzegającej świat inaczej.
Priorytet życiowy to "ustawienie się", głównie finansowe. W dążeniu do tego "ustawienia" zaakceptowali i przyjęli z dobrodziejstem inwentarza system III RP. A więc zaakceptowali kolesiostwo, nepotyzm, łapówkarstwo i tym podobne rzeczy, na zasadzie wynikającej z opisanego wcześniej indywidualizmu. Abstrakcje takie jak praworządność, czy dobro państwa w ich postrzeganiu nie istnieją, bądź są zagospodarowywane w sposób całkiem opaczny.
Można by powiedzieć, że dali sie przekonać do nowej wersji "złotej wolności szlacheckiej". "Złota wolność leminga" to wolność od wszelkich zobowiązań wobec dobra wspólnego. Samo pojęcie dobra wspólnego jest atakiem na ich naiwny indywidualizm i przekonanie, że "sobie poradzą", jak nie pieniędzmi, to znajomościami. Stąd za rację stanu mogą przyjmować, aby Polska przestała być "kolonią Watykanu", a jednocześnie akceptować ingerencję prawa europejskiego w ich życie, bo to prawo nie apeluje w żaden sposób do nich, jako do członków realnej wspólnoty narodowej.
U podstaw takiego postrzegania świata jest pewien wybór moralny, a raczej niemoralny. Wybór odcięcia się od obowiązków wobec zbiorowości. Mam na myśli oczywiście realne obowiązki, skłądajace się z rezygnacji z pewnych zachowań przynoszących korzyść i na uczestnictwie finansowy w pewnych zbiorowych przedsięwzięciach. Zamiast tego mamy różne erzatze w postaci segregowania śmieci, albo zbierania psich kup. Uczestniczący w tym leming może o sobie powiedzieć - "jaki ja jestem wspaniały - kupy zbieram, ekologizuje się, nie to co ta hołota dokoła!". Każdy człowiek ma potrzebę bycia kimś dobrym i uczestniczenia w czymś dobrym i wtedn sposób ta potrzeba jest zaspokajana ( + oczywiście obowiązkowy zrzutka na Owsiaka).

Z tych powodów, idea bardziej kolektywistyczna, w dodatku poparta moralnością katolicką, jaką prezentuje PiS i inne ugrupowania opozycyjne, jest dla nich tak odrażająca, że zagłosują na każdego, kto ich od niej uratuje. Najważniejsze jest tu chyba to, że PiS wysyła komunikaty do nich, jako do członków pewnej partykularnej, realnie istniejącej zbiorowości, odwołując się do poczucia obowiązku wobec niej. Od tej zbiorowości polskiej lemingi chcą się odciąć. Nie koniecznie dlatego, że są zwolennikami Europy, czy modernizmu. Ich obrzydzenie budzi "ojczyzna jako wielki zbiorowy obowiązek". Sądzą, że odcięcie od "moherów" uwolni ich od tego obowiązku i pozwoli spokojnie skupić się na indywidualnym awansie.

Przy tym wszysktim lemingi całkiem trafnie potrafią wskazywać na niedomagania Polski i Polaków. Niestety, ich krytyka nie służy naprawie, ale samousprawiedliwieniu. "Skoro wszyscy to k... i złodzieje, to czemu ja mam być innym" - to jest wniosek, jaki wyciągają z tych obserwacji. Innym sposobem radzenia sobie z tymi obserwacjami jest dystansowanie się, odcięcie od wspólnoty narodowej (jak mój kolega, który Polaków nienawidzi), tudzież szukanie innych, alternatywnych tożsamości: europejskiej, żydowskiej, śląskiej, niemieckiej, kaszubskiej, albo innej lokalnej "tutejszości". Polkość to pewnien ukształtowany byt zobowiązujący do pewnych rzeczy, "lokalność" to coś, czemu sami mogą nadać sens, jaki im jest wygodny, dopasowany do ich indywidualnych upodobań.

Moim zdaniem jednak najważniejszą cechą lemingów jest postawa moralna, postawa akceptacji obecnego systemu jak najlepszego z możliwych. Ponieważ ani nie wierzą w dobro wspólne, ani w moralność jako indywidualne i zbiorowe dążenie do tegoż dobra, to nie wierzą, że w Polsce można coś poprawić na lepsze. Co najwyżej wydaje im się to kwestią techniczną (wystarczy zmienić to czy tamto i będzie dobrze), albo szukają kozła ofiarnego (np. moherów, związkowców, górników, a Palikot podsuwa im księży). Ci, którzy sądzą inaczej, podważają ich postrzeganie świata i dlatego wywołują taką wściekłość. Ostatnia afera związana z korupcją wsród działacy PSL nie będzie dla lemingów żadnym szokiem, ani nie podważy ich zaufania do PO. Oni przecież dobrze wiedzą o tym i przyjmują jako rzecz niezmienną. Po faryzejskim oburzeni na to, że "jakie to pazerne chłopstwo" przyjdzie konstatacja, że "dobrze się chłopaki ustawili". Po prostu brak moralnego odniesienie, które leming traci albo pozbywa się go powoduje, że nie ma żadnej mentalnej broni przeciw korupcji i zepsuciu. Bo cóż im może przeciwstawić, skoro w uczciwość nie wierzy, a dobro wspólne i interes narodowy nie istnieją?

Gdy już to napisałem, przeczytałem takie zdanie Waldemara Kuczyńskiego, które bardzo trafnie oddaje sposób samooszukiwania się lemingów ze starszego pokolenia (http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Waldemar-Kuczynski-o-aferze-tasmowej-poki-co-to-polityczna-zadyma-a-nie-afera,wid,14775401,wiadomosc.html?ticaid=1ed58&_ticrsn=5): "Wiele lat minęło odkąd przestałem wierzyć, że stanem normalnym powinno być dobro, a zło to, jak śmieci na podłodze. Można je usunąć wziąwszy miotłę i będzie czysto. Przeciw miotle i wymiataniu nic nie mam, ale nie wierzę, że zło jest skażeniem życia, także publicznego. Jest jego składnikiem, nieusuwalnym, splecionym z dobrem, bywa nie do rozerwania, tak, że czasem niewiadomo, co jest czym. Nie rzadko walka o zapanowanie dobra prowadzi do jeszcze większego zła od tego, które zwalczano" - o właśnie, trafiony - zatopion. Lepiej bym tego nie ujął.

Popieram prawo własności, JOW, niskie podatki, przejrzyste prawo, karanie przestępców. Jestem przeciw uchwalaniu prawa, którego nikt nie będzie przestrzegał (poza frajerami). Nie mam nic przeciw skandynawskiemu modelowi państwa, o ile jego wprowadzanie rozpocznie się od przywrócenia monarchii.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka