Grim Sfirkow Grim Sfirkow
1386
BLOG

Hobbit, pustkowie Smauga

Grim Sfirkow Grim Sfirkow Rozmaitości Obserwuj notkę 15

 

Tolkien to jeden z moich ulubionych - wręcz życiowych - pisarzy. Na ten film po prostu nie mogłem nie iść. Oto garść wrażeń.

Generalnie samo ukazanie się filmu i jego stronę widowiskową oceniam pozytywnie. "Hobbit, czyli tam i z powrotem" zasługuje na znakomitą oprawę wizualną i taka też ona jest. Tutaj nie można się do niczego przyczepić. Nie mam też problemu, że reżyser ekstrapoluje wątki, które u Tolkiena były gdzieś tylko na marginesie, jako niewyraźnie zarysowane tło. Z czegoś te trzy części trzeba wystrugać i tutaj też nie mam zastrzeżeń.

Nie podoba mi się, że scenarzysta omija sceny znane z książki, takie jak np. przeprawa przez "Strumień Zapomnienia" w Mrocznej Puszczy, czy próby krasnoludów wbicia się "na sępa" na ucztę Elfów. Nieobecność tych scen jest po prostu dla mnie niezrozumiała. Nie ma żadnych techniczny powodów, by nie opowiedzieć tej historii tak, jak się należy. Krzywdą dla powieści było wycięcie sceny, kiedy Gandalf przyprowadzał po dwa krasnoludy do Beorna.

Mam też problem z pewną amerykańską manierą budowania fabuły. W porównaniu do nas "Zachodnioeuropejczycy" i mieszkańcy USA mają znacznie większy szacunek dla planu i kalkulacji. Reżyser założył, że widzowie nie przyjmą do wiadomości, iż plan pokonania smoka powzięty przez Thorina i jego kompanię sprowadzał się do mickiewiczowskiej frazy "Krasnolud na kuca siędzie, Thorin z synowcami na czele i jakoś to będzie". My Polacy byśmy to pewnie łyknęli. Peter Jackson zdecydował się na zracjonalizowanie celu wyprawy, przez co pożądanie przez Thorina arcyklejnotu zyskuje uzasadnienie, nie jest tylko - jak w powieści - czystym pożądaniem pięknego przedmiotu i chęcią odzyskania dziedzictwa. Tak jest właściwie z całą fabułą. Reżyser próbuje to poukładać z logiczną, spójną całość mieszczącą się w logice i swoiście pojętej racjonalności amerykańskiej kultury popularnej.

To co jest największą stratą w stosunku do powieści, to heroizacja krasnoludów. W powieści krasnoludy były raczej tchórzliwe (walki ze smokiem - tak malowniczo pokazanej w filmie, w powieści w ogóle nie podjęły), małostkowe, przypominały raczej klub gentelmana niż heroiczną drużynę idącą za wodzem - bohaterem. Na tym zasadzał się komizm powieści. Thorin dopiero na końcu pokazał się jako wódz pełną gębą. Reżyser uznał widocznie, że takie przedstawienie drużyny jest nie do pogodzenia z konwencją filmu bohaterskiego.

Na koniec - razi niezamierzony komizm scen "parytetowych". Z parytetu dodano elfkę - bohaterkę, która jest przeciwwagą dla powieściowych wyłącznie męskich postaci. Ale najzabawniejsi są murzyni w Mieście na Jeziorze. Miasto pokazano w konwencji Rosji - Nowogrodu, co oczywiście pogłębia dysonans. Widocznie twórcy filmu przejęli się oskarżeniami o rasizm, bo orkowie byli z trylogii TLOTR przeważnie czarni, a Rohirrimowie i Gondorczycy - biali... A że w Rosji nie ma murzynów i że ich obecność kogoś może razić, to już z perspektywy Nowej Zelandii zapewne drobiazg.

Niemniej film oglądałem z przyjemnością, choć to jednak spłycenie Tolkiena, przerobienie go na kolejną część "Piratów z Karaibów" (Jacka Sparowa nie wypatrzyłem, ale Will Turner jest jak najbardziej i pewnie nie tylko on).

 

Popieram prawo własności, JOW, niskie podatki, przejrzyste prawo, karanie przestępców. Jestem przeciw uchwalaniu prawa, którego nikt nie będzie przestrzegał (poza frajerami). Nie mam nic przeciw skandynawskiemu modelowi państwa, o ile jego wprowadzanie rozpocznie się od przywrócenia monarchii.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości