Bartłomiej Radziejewski Bartłomiej Radziejewski
57
BLOG

Nowe czasy w polskiej polityce

Bartłomiej Radziejewski Bartłomiej Radziejewski Polityka Obserwuj notkę 5

Gdy nic nie jest takie jak było do tej pory, a zarazem w powszechnym odczuciu nie jest też takie, jak być powinno, to znak, że czasy się zmieniają. A niepokój, który odczuwamy, to ból okresu przejściowego.

 

Czy nie tak jest z polską polityką od wyborów prezydenckich? Kandydat PO zaprezentował się w nich niemrawo, choć miał wygrać w pierwszej turze, a pomimo wymęczonego zwycięstwa, w obozie rządzącym już zaczęło się szukanie winnych tak „słabego” wyniku. Lider Pis wystąpił z kolei w nietypowej dla siebie roli orędownika pojednania ze wszystkimi, rezygnując z tematów, które mogły dać mu zwycięstwo, ze Smoleńskiem na czele.

 

W planach PO to miało być symboliczne zdobycie ostatniego bastionu przeciwnika i zamknięcie Pis-owskiego tygrysa na całe lata w złotej klatce wiecznej opozycji. Partia Tuska miała na długo stać się hegemonem sceny politycznej i przy wsparciu wpływowych beneficjentów obecnego ładu strzec polskiego status quo przed przewracaczami stolików. I, pomimo że Komorowski okazał się kandydatem wyjątkowo słabym, a jego kampania – niespójna (jednoczesne straszenie recydywą kaczyzmu i wyciąganie ręki do jego twórcy) już za chwilę zamieszka w Pałacu Prezydenckim. Mimo to, słychać z obozu rządzącego żale z powodu „minimalnego” zwycięstwa i zagrożenia restauracją IV RP. Pokazuje to, na jak kruchych podstawach oparte były polityczne rachuby Tuska et consortes: hegemonia PO żywić się musi Pis-em słabym, ale na tyle silnym, by był główną siłą opozycyjną, bo wtedy można podtrzymywać atmosferę zagrożenia powrotem kaczyzmu. 

 

Platforma ma teraz poważny kłopot, bo tego wymarzonego Pis-u już nie ma. Prawie osiem milionów głosów dla Kaczyńskiego jest znakiem, że po wielu nieudanych próbach udało mu się wreszcie pozbyć gęby polityka niepoważnego. Jeśli utrzyma kurs, który obrał podczas kampanii – koncyliacyjności połaczonej z punktowaniem rządu w konkretnych sprawach i kreśleniu jasnej alternatywy wobec rządów PO, w przyszłym roku może zastąpić Tuska w fotelu premiera. Prezydentury w tych warunkach wygrać nie mógł, bo antypisowski resentyment i pragnienie świętego spokoju były wciąż zbyt silne, a przemiana Kaczyńskiego dla zbyt wielu jeszcze niewiarygodna. Te czynniki będą jednak słabnąć.

 

Nowe czasy sprzyjają bowiem opozycji. Po smoleńskim wstrząsie, grillowanie przestało być głównym celem większości Polaków. A do ich swiadomości wróciła realna polityka, w której ponownie jest miejsce na spór o służbę zdrowia, fundusze unijne i armię (a więc także, w nieodległej przyszłości, o historię, media i służby) – emocjonowali się tym już podczas kampanii. Tym samym skruszyły się - choć jeszcze nie padły - filary postpolitycznego ładu, gdzie nie ma miejsca na spory o państwo i liczą się wyłącznie gracze dbający o ciepłą wodę w kranie. 

 

To dobra wiadomość dla Polski. Nasz biedny i słaby kraj, jeśli ma się wzmocnić, potrzebuje funkcjonalnego sporu politycznego w miejsce dotychczasowej gry pozorów. Niech to będzie Polska solidarna versus Polska liberalna, bylebyśmy kłócili się o wizje i ustawy zamiast o to, czy wolimy Palikota od Brudzińskiego. Niech polityka zastąpi postpolitykę. W grze opartej na takich regułach warto uczestniczyć.

 

PO, chcąc nie chcąc, uczestniczyć w niej musi. Ma w tej sytuacji dwa wyjścia. Może odczytać znaki czasu i podjąć trud przekształcenia się w partię pozytywną, czerpiącą legitymację do rządzenia także z podejmowanych reform, a nie li tylko z blokowania Pis-u. I na poważnie zdefiniować promowany przez siebie patriotyzm modernizacyjny. Ale jest też wyjście drugie, najgorsze dla wszystkich: próba powrotu do koncepcji hegemonicznej przy użyciu nowych środków: zmonopolizowanych mediów (po przejęciu publicznych) i instytucji państwowych. Jeśli Tusk i Komorowski wybiorą tę drugą opcję, a obawiam się, że tak się właśnie stanie, czeka nas ponury okres zmasowanej medialnej propagandy i, prawdopodobnie, nie tylko werbalnego nękania opozycji (zarzuty dla polityków PiS-u i przychylnej mu dziennikarki tuż przed wyborami były tego przedsmakiem). Pis wydaje się dziś jednak zbyt silny, aby mógł zostać pokonany takimi metodami, co rodzić będzie w obozie rządzącym jeszcze większe poczucie zagrożenia, za którym pójdzie eskalacja nagonki. 

 

Obyśmy weszli w nowe czasy bez demolowania naszej i tak marnej kultury politycznej.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka