Bartłomiej Radziejewski Bartłomiej Radziejewski
123
BLOG

Na grząskim gruncie, czyli o wojnie Platformy z mitem

Bartłomiej Radziejewski Bartłomiej Radziejewski Polityka Obserwuj notkę 4

Wypowiadając wojnę smoleńskiemu mitowi, Platforma weszła na grząski grunt. Bo dynamika tego konfliktu może okazać się dla niej niemożliwa do kontrolowania. 

Na jakich rachubach oparte jest przyjęte przez kierownictwo PO założenie, że demitologizacja Smoleńska przysłuży się tej partii? Podejrzewam, że na kalkulacji dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, obóz rządzący, po zdobyciu pełni władzy a przed przejęciem ostatniej telewizji zdaje się wierzyć, że medialny monopol w połaczeniu z bezprecedensową zdolnością kształtowania publicznego dyskursu przez PO sprawi, że bez jego udziału żaden mit nie powstanie. A jeśli już, to uda się go zredukować to Pis-owskiej mistyfikacji, partykularnej ćwierć-legendy owiniętego kirem „demona patriotyzmu”. Wtedy udało by się ponownie zdefiniować polityków opozycji jako nieodpowiedzialnych wichrzycieli i burzących zgodę w imię partyjniackiej żądzy władzy obskurantów. Woda na młyn aż do najbliższych wyborów parlamentarnych. Albo i dłużej. 

Po drugie, Tusk dostrzegł najwyraźniej pożytki z zagospodarowania nowej grupy elektoratu. Tej, którą jeszcze podczas żałoby obsługiwały „Krytyka Polityczna” i „Gazeta Wyborcza”, mówiąc o szkodliwym kulcie trumien i niebezpieczeństwach polityki śmierci. Wkrótce dołączyli Wojewódzki z Figurskim ze słynnym przebojem „Po trupach do celu” i poseł Palikot z tezą, że „Lech Kaczyński ma krew na rękach”. Tak więc grupa ta ma już reprezentację nie tylko intelektualną i „kulturalną”, ale też polityczną. A jest tak różnorodna, że mieszczą się w niej i subtelni intelektualiści (Rylski), i gwiazdy popkultury (Kora), i nowohuccy dresiarze dumnie dzierżący kartki z napisem „Dziwisz! Dziwisz się?”. 

Co łączy tych ludzi? Ortega powiedziałby, że typowe dla człowieka masowego: chęć nieograniczonej ekspansji życiowej w połączeniu z całkowitym brakiem szacunku dla tych, którzy ową ekspansję umożliwili. A więc w istocie pogarda dla całej tradycyjnej moralności i kultury, która jawi im się jako opresyjna, bo ograniczająca ich wolność rozumianą jako możliwość robienia tego, co się aktualnie podoba. Dla tych ludzi masowych czapkowanie narodowym mitom (bez których nie ma wspólnoty politycznej) jest najgorszą torturą; wolą już słuchać prostackich tyrad Wojewódzkiego i Palikota, bo oni przynajmniej nie mówią o żadnych lojalnościach i obowiązkach. Za to dużo o prawach. 

Mnożenie się tego typu ludzi (niekoniecznie tradycyjnymi metodami) jest czymś naturalnym dla współczesnych społeczeństw zachodnich i w coraz większym stopniu dotyczy też Polski. Na postępy tego procesu liczą zapewne spindoktorzy PO, doskonale obeznani z zachodnią technologią władzy, która w coraz większym stopniu sprowadza się do schlebiania takim właśnie wyborcom. 

Mogą się jednak przeliczyć. Bo jeśli są jeszcze na tym świecie rzeczy, o którym spindoktorom się śniło, to należą do nich narodowe mity. Gdy już się zrodzą, nie sposób nad nimi zapanować, a próby kwestionowania tylko je wzmacniają (kto nie wierzy, niech poczyta Eliadego, Cassiera czy Barthesa). Jeśli więc mit smoleński zaczął się tworzyć, to opieranie się na badaniach opinii pokazujących, że dziś warto z nim walczyć, jutro może się okazać politycznym samobójstwem.   

Tylko czy rzeczywiście zaczął? Na to pytanie chyba nikt nie potrafi dziś odpowiedzieć. Podobnie jak na to, ile czasu potrzeba, aby ów mit ewentualnie zawładnął polską wyobraźnią. Ale o samym pytaniu warto pamiętać, bo odpowiedź na nie przesądzi o rzeczach dalece większych od bieżących połajanek partyjnych.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka