Polska organizuje konferencję na temat Bliskiego Wschodu. Generalnie nie mamy w tym zbyt wielkiego interesu. Wszelkie tłumaczenia, że nam też powinno zależeć na pokoju na Bliskim Wschodzie wypadają zwyczajnie blado.
Co dostajemy w nagrodę od głównego zainteresowanego tj. państwa Izrael? Jeden policzek wymierzony przez premiera Beniamina Netanjahu, który pokrętnie wyjaśnia swoje słowa , że przecież nie mówił o państwie polskim czy narodzie jako o sprawcach Holokaustu lecz o Polakach. Tak jakby owi Polacy nie byli częścią polskiego narodu i byli w dodatku bezpaństwowcami. I drugi cios tym razem już można by rzec prawy sierpowy, którym nas zaskoczył niejaki Katz pełniący aktualnie obowiązki szefa MSZ Izraela. U tegoż śladu kaca chociażby moralnego nie widać wcale brnie dalej w antypolską narrację. Ma przyzwolenie?
Rozumiem, że miejsce spotkania grupy V4 zostało wybrane na zasadzie wzajemności. My im przysługę oni nam. W tej sytuacji odwoływanie udziału premiera, a teraz rezygnacja z udziału Polski w konferencji jest przyznaniem się do porażki. Skoro Izraelczycy nie sprawdzili się w roli gospodarza należy zmienić miejsce spotkania, a nie wykluczać się z obrad.
I jeszcze jedno niejednokrotnie pojawiają się tłumaczenia wystąpień żydowskich polityków, że akcenty antypolskie związane są z bieżącą kampanią wyborczą. Czy to oznacza, że antypolonizm jest gwarancją sukcesu wyborczego? Toby oznaczało, że obywatele państwa Izrael w swej większości wyssali antypolonizm z mlekiem matek.