boguty boguty
55
BLOG

Cimoszewicz powinien się bać

boguty boguty Polityka Obserwuj notkę 15

Donald Tusk przegrałby drugą turę wyborów prezydenckich na rzecz Włodzimierza Cimoszewicza, gdyby wybory odbyły się dzisiaj - ten wynik sondażu jeszcze nie jest szczególnym zmartwieniem dla Tuska - bo do wyborów daleko - ale Cimoszewicz być może wykazałby się zapobiegliwością i zdrowym rozsądkiem, gdyby już teraz wynajął ochronę osobistą, wszelkie swoje rozmowy nagrywał i z nikim nie spotykał się bez świadków.

"Platforma Obywatelska wygra ten  bój o prawdę, pod warunkiem, że zadbamy, aby w Polsce to nie służby specjalne decydowały o tym, kto rządzi" - powiada Donald Tusk w trakcie Rady Krajowej Platformy Obywatelskiej dziś, tj.w piątek 5 października. "Bój o prawdę" to oczywiście bój o stanowisko prezydenta dla Donalda Tuska, "służby specjalne" to eufemizm oznaczający tylko i wyłącznie Mariusza Kamińskiego, a wygrana byłaby pewniejsza, gdyby los się okazał dla Donalda Tuska łaskawy i z Cimoszewiczem stało się w najbliższych wyborach to samo, co w poprzednich.

Elektoraty Cimoszewicza i Tuska częściowo się na siebie nakładają. To widać dzisiaj, Tuskowi spada, Cimoszewiczowi rośnie. Eliminacja konkurenta i przejęcie jego elektoratu za pomocą Jaruckiej, służb specjalnych i z wysoce niejasnym udziałem prominentnych polityków i działaczy PO (w tym marszałka Komorowskiego) i tak nie przysporzyła wygranej liderowi tej partii w 2005 roku, ale w zblizających się wyborach być może mogłaby takiego zwycięstwa przysporzyć. Rzecz jasna, gdyby los i niejasne, acz dynamiczne okoliczności ponownie okazały się dla lidera Platformy Obywatelskiej łaskawe...

Na co wskazuje historia polskiej sceny politycznej po 2005 roku? Ano, na to między innymi, że PiS zachowuje się bezdennie głupio, a SLD ani trochę mądrzej...

Dla SLD sprawa Jaruckiej powinna być poważnym ostrzeżeniem, że wpadanie w objęcia PO może być dla nich politycznie zabójcze. I to bardziej, niż jakakolwiek afera Rywina ze starachowicką włącznie, podniesione do potęgi szóstej, albo jakakolwiek akcja lustracyjna w wykonaniu PiS.

Realne straty wynikające z afer gospodarczych są dla SLD takie, że wszczęto parę procesów, parę osób musiało się pożegnać z życiem publicznym, partia z 40 proc poparcia spadła poniżej 10 proc. - ale przeżyła i teraz pomału zaczyna odrabiać straty. Reakcja SLD na deklaracje lustracyjne PiS w ogóle była zadziwiająca: toć elektorat SLD jest niewrażliwy na to, czy dany kandydat agentem był, czy nie. Za wyjątkiem drastycznych przypadków, typu ktoś kogoś torturował, SLD by z tej akcji wyszło w stanie raczej nienaruszonym. Ale jakby im zaćmiło mózgi, przejęli histerię części środowisk opozycyjnych, z których jakaś część rzeczywiście by się znalazła w trudnej towarzysko sytuacji, i ten lustracyjny "bój" przyjęli "na klatę" - choć przecież mogli ustawić się tak, jak dzisiaj PSL ustawiło się do afery hazardowej: wyczekująco i z boku, jako komentator, a nie uczestnik. Tym sposobem SLD zostało zaciętym wrogiem PiS-u, który im elektoralnie niespecjalnie szkodził, a juz na pewno nie był i nie jest w stanie im wyborców odebrać; a z drugiej strony ustawili się jako "miękki sojusznik" PO, partii, która jawnie przejmowała ich elektorat i miała niejasny udział w eliminacji ich kandydata na prezydenta. To co jest groźniejsze dla partii politycznej? Przegrana w wyborach czy zakaz udziału w wyborach pod groźbą niejawnej "interwencji specjalnej" przeciw kandydatowi i jego rodzinie?

Nic upokarzającego czy niehonorowego w tym, że raz się przegrywa, raz wygrywa, gdyż łaska elektoratu na pstrym koniu jeździ. Nic złego w przegranej w wyniku walki politycznej. Problem zaczyna się wtedy, gdy się jest eliminowanym z gry przez konkurentów posługujących się tajną policją, prowakacjami i fałszowaniem dokumentów i pieczątek, zanim do realnej konkurencji dojdzie. W całej historii Polski po 89 roku nie było równie wyrazistego przykładu na udział służb specjalnych w decydowaniu, kto ma być prezydentem w Polsce, a raczej, komu w ogóle wolno startować w kampanii prezydenckiej. Co więcej, w całym rozwiniętym świecie chyba nie da się znaleźć przykładu równie jawnej, bezczelnej - i bezkarnej ingerencji tajnej policji w politykę na najwyższych szczeblach władzy. A jednak, dzięki jakiemuś niebywałemu zaćmieniu umysłów, SLD postanowiło zwalczać PiS u boku PO, a o Cimoszewiczu zapomnieć.

PiS okazał się równie głupi, gdyż nie zdołał się wznieść ponad swój własny interes i własne uprzedzenia. Po wygranych wyborach należało natychmiast powołać komisję śledczą i bardzo dokładnie wyjaśnić wszystkie okoliczności tak bezprecedensowej interwencji służb specjalnych w proces wyborczy i w - jak to określił na konferencji PO Donald Tusk, acz w odniesieniu do Mariusza Kamińskiego, "wolną wolę i prawo do decydowania Polaków", a także zbadać udział polityków w tym procederze.

Ale była wtedy nadzieja na POPiS. Deklaracja odnowy państwa, dzięki której PiS uzyskał tak znakomity wynik wyborczy, została chwilowo odłożona na półkę. Koniunkturalizm i ambiwalencja programowa nie popłacają:  kierownictwo PiS nie doceniło siły marzeń prezydenckich Donalda Tuska i jego pragnień co do resortów siłowych. Nie doceniło również tzw. "pływającego" elektoratu, który zapewnił im zwycięstwo właśnie za deklarację odnowy państwa.

Upadek rządu Jarosława Kaczyńskiego dwa lata później był prostą konsekwencją tego pierwszego błędu. Platforma Obywatelska nigdy nie zdołałaby przeprowadzić tak potężnej i skutecznej kampanii medialnej, gdyby od początku PiS działał na rzecz przejrzystego państwa dla wszystkich obywateli, nawet tych, których się nie lubi, a nie tylko niektórych.

Dzisiaj PiS deklaruje obronę Mariusza Kamińskiego, tylko jak to robi? Dlaczego nawet wobec zarzutów prokuratorskich o fałszowanie dokumentów nikt z PiS nie był w stanie powiedzieć, że całkiem niedawno ktoś fałszował i dokumenty, i pieczątki, tyle, że nie miał na to zgody ani prokuratury, ani sędziego, bynajmniej nie na korzyść PiS? W efekcie, gdyby dziś Polaków spytać o przykład wpływu służb specjalnych na władzę, większość wymieni Kamińskiego, CBA i tak zwaną "pułapkę na premiera" przy okazji afery hazardowej, a nie sprawę Jaruckiej i kampanii prezydenckiej  Donalda Tuska w 2005.

Trudno się oprzeć wrażeniu, że obie największe partie opozycyjne nie wiedzą co czynią. SLD tak bardzo marzy o bywaniu na salonach, że jest gotowe sprzedać prawo własnych kandydatów do kandydowania. Mając przed oczami sondaże Cimoszewicza i po doświadczeniu z Jarucką, SLD ochoczo wspiera PO w przejmowaniu ABW. PiS jest tak ideologicznie nawiedzony, że prędzej sprzeda Kamińskiego, niż podniesie kwestię Cimoszewicza - jedynego udowodnionego przykładu wpływu służb specjalnych na rządzenie Polską. Co jakby potwierdza, że jedni i drudzy są konsekwentni, także w swoich błędach.

Obie partie lubią też strzelać sobie nawzajem gole, a kto komu, to zależy, kogo bardziej podpuszczą spin doktorzy z PO. I obie partie znajdują się w politycznym narożniku, z którego afera hazardowa ich bynajmniej nie uwolniła.

Tymczasem Platforma Obywatelska praktycznie już ma większość we władzach wszystkich szczebli, od gminy, po parlament, kontroluje szeroko rozumiane resorty siłowe - podporządkowali sobie NiK, prokuraturę, właśnie przejmują ABW, próbowali też przejąć telewizję - zapewne w końcu im się to uda - a teraz celują w ostatnią redutę, to jest stanowisko prezydenta.

Afera korupcyjna? Jaka znowu afera? Wystarczy przeczekac. Dzięki nieprecyzyjnym zapisom w ustawie o rozdziale funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego PO właśnie uzyskuje potężne, nieformalne narzędzie wpływu na działalność prokuratury. NiK, składający raporty rządowi, nie będzie przecież rządowi składał raportów na rząd. ABW po dymisji Kamińskiego będzie robiło to samo, co posłanka Pitera, czyli wykryją jednego dorsza za siedem złotych rocznie. A może być i taka sytuacja, że obywatele będą się odwoływać od decyzji PO do instytucji kontrolowanych przez PO.

Są już bardzo blisko pozycji Rewolucyjnej Partii Meksyku i perspektywy rządzenia przez najbliższe 50 lat. Nie dlatego, że są tacy genialni. Dlatego, że ich przeciwnicy to durnie...

A gdzie w tym wszystkim Cimoszewicz? Wydaje się, że wyborcy są zmęczeni wojną PO - PiS, afera hazardowa też jakąś ich część mogła zniechęcić do Donalda Tuska osobiście. Polityka miłości, wymiennie z militarną retoryką sierżanta sztabowego o walkach i bojach, kopaniu okopów, sypaniu szańców i przegrupowaniu sił, powoli się wyczerpuje. Tusk się wykrwawia - choć to wcale nie znaczy, że w dłuższej perspektywie jego partia się poważnie osłabi (dziś to brzmi rewolucyjnie, ale każda partia może wystawić wielu kandydatów). W kierunku Cimoszewicza płynie całkiem żwawy strumyczek pływającego elektoratu. Ale byłby chyba samobójcą, gdyby zdecydował się startować z ramienia SLD. To będzie czas, gdy wszystkie służby specjalne, prokuratura i NiK będą już pod kontrolą Donalda Tuska. Kandydat PiS w razie czego będzie miał swoich "kozaków" w stylu Wildesteina czy Kamińskiego. A kandydat SLD miałby jako zaplecze kolegów, którzy nie wiadomo jak się zachowają, gdy zobaczą szklany paciorek albo cukierka. Więc albo uciec przed tym kandydowaniem gdzie pieprz rośnie, albo zapewnić sobie podstawowe bezpieczeństwo w postaci platformy startowej, której SLD jest tylko częścią. Tym bardziej, że w przypadku wyborów prezydenckich może się powtórzyć mechanizm z ostatnich wyborów, kiedy to spora część elektoratu głosowała nie tyle na PO, co przeciwko PiS. Tu elektorat, który teraz odpływa od Tuska, może chcieć głosować na złość Tuskowi. Ale niekoniecznie na SLD.

 

boguty
O mnie boguty

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka