Komentuje Wildstein w Rzepie: "Organizatorzy “kampanii nienawiści” przeciw IPN i autorom książki o Wałęsie, której nawet nie znają, dobrze wiedzą, że pokazanie trudnej prawdy o liderze naszej najnowszej historii naruszy tabu."
Nic mnie nie łączy z Wildsteinem oprócz masońskiej przysięgi. Ba, ona nas nawet rozdziela, gdy brat Wildstein agituje zamiast stać na straży prawdy i uczciwości.
Owa uczciwość powiada mi, że "kampania nienawiści" rozpoczęła się objawieniem: znikąd pojawiły się chwalebne komentarze pewnej pracy z zakresu polskiej historii współczesnej, które wbrew wyrokom sądowym, głosiły, że Wałęsa to "Bolek". Na dwa miesiące przed planowaną publikacją. I to nazywa się "pokazywanie trudnej prawdy". Brat Wildstein celuje w ukazywaniu trudnej prawdy - vide "Lista Wildsteina", majstersztyk historycznej uczciwości.
I niech mi brat Wildstein nie opowiada, że on się od nas wypisał. Raz mason, zawsze mason - nawet mohery zgadzają się w tym względzie z nami.
A czy Wałęsa był, czy nie był, ma jeszcze mniejsze znaczenie, niż wczorajszy karny...
Propagandowa rozgrywka zasługuje tylko na czerwoną kartkę.
A zresztą - razu pewnego (1970/71) przy obiedzie, Jacek Kleyff stwierdził półżartem: każdy, kto nie nazywa się Kowalski, to żyd. Igor Kowalski, "nastajaszczyj Jewrej", który siedział przy stole, długo nie mógł opanować śmiechu...